wtorek, 24 grudnia 2013

18. Only to be with this girl... I'm sorry.

I have kissed honey lips
Felt the healing in her fingertips
It burned like fire
This burning desire

I have spoken with the tongue of angels
I have held the hand of a devil
It was warm in the night
I was cold as a stone

But I still haven't found
what I'm looking for...

- Nikt nie potrafi chyba ocenić gdzie są granice miłości- zaczął drżącym tonem głosu- ale z pewnością możemy powiedzieć co wykracza po za nie. Krzywa, ranienie, zabranie komuś tego co dla tej osoby jest najważniejsze. Nie ma naprawdę nic gorszego... Nic ponad patrzenie na siną twarz cudownej dziewczyny, która straciła wszystko. A ty wiesz, że to przez twoją własną, chorą nienawiść. Z którą mogłeś walczyć, mogłeś żyć z zgodzie z własnym sumieniem i dać Jej wybór... Zresztą jak najbardziej słuszny...
Richie, pamiętasz nasze imprezy sprzed jakiś dwóch lat? Nie wiem nawet co tam się działo. Nie wiem ile dennych fanek naszej dyscypliny udało mi się zaliczyć przez ten cały czas. To w sumie nie ważne... Powtarzałam sobie, że to błędy młodości, błędy, które musimy popełnić wszyscy. Nie ma się co przed nimi specjalnie bronić, bo nie są stałe... Nie warunkują tego jak dalej potoczy się nasza egzystencja.
Takie tam głupie gadki każdego nastolatka. Utkwił mi w głowie ten dzień, w którym przyjechałeś do nas taki szczęśliwy. Z rozpromieniną twarzą, z  promiennym uśmiechem. Informując, że teraz całe twoje życie się odmieni, że poznałeś tę jedyną. To było takie piękne, takie przekonujące, jak w jakiejś bajce. Nie mówiłeś o niej tak jak zwykle mówiliśmy o różnych laskach... W sumie byłem w szoku. Pokazałeś mi, że po za starszym pokoleniem i ekranem TV istnieje uczucie, które nie jest zwyczajnym, czystym, wyłuzdanym seksem. Ja po prostu poczułem, że chcę tak samo. Wierzyłem, że na mnie też czeka ta druga połówka, ta odmiana...
I co mi wtedy powiedziałeś? Żebym jej na siłę nie szukał. Że takie coś zdarza się samoistnie, spada jak z nieba, nigdy nie da się zaplanować dnia i godziny...- głos zaczął mu już słabnąć.
Teraz.
To co będzie na samym końcu?
-Welli, spokojnie- westchnął Richard. On jak widać nie domyślał się jeszcze niczego.
Ich przyjaźń w głębi zespołu była idealna, wręcz nienaruszalna. Nie uwierzyłby za żadne skarby świata, że, któryś z jego kumpli (poza tymi wariackimi żarcikami), chociaż pożyczył mu czegoś złego.
Taka była zasada.
Ufali sobie bezgranicznie.
We wszystkim.
Jak w rodzinie, którą w pewnym sensie przecież byli. Aż do...
-Obiecałeś, że przedstawisz nam tą dziewczynę- upił łyczek wody ze szklanki, aby móc kontynuować- od rana wszyscy sprzątliśmy to pieprzone mieszkanie w Monachium. A potem Wank uparł się, że zrobi lasagnie, a ty biłeś się z Severinem o łazienkę. I zostałem sam w tym salonie. Nagle zadzwonił dzwonek w drzwiach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to ona, przecież miała przyjść godzinę później. Myślałem, że to listonosz, ulotki, pizza czy inne bzdury podobnego typu. A tymczasem... Blondynka, o ogromnych, przenikających oczach, uśmiechnięta. I co najważniejsze taka naturalna. Stałem i wpatrywałem się jak w posąg. To było tak tragicznie piękne, uderzające od wewnątrz, oczyszczające. Może gdybym wiedział jak to się dalej potoczy... Ale nie wiedziałem, widać nie znałem jeszcze samego siebie...
Pomyślałem sobie, że to jakaś sąsiadka z dołu, w końcu parę dni wcześniej Wank zabawiał się w podglądanie przez okno mieszkanek parteru i mówił, że są nimi cudne studentki. Więc już chciałem się jej przedstawiać, zapraszać ją na kawę, poznawać... W sumie fascynacja kobietą jest idiotyczna, wie się to od dziecka. Więc sterczę tak, a ty wychodzisz z tej łazienki i podchodzisz.  Jasnowłosa rzuca Ci się w ramiona. Przez ułamek sekundy złudnie wierzę, że to niespodziewana wizyta jakiejś dalekiej kuzynki, której jeszcze nie znałem. Ale nagle... Odwracasz głowę i całujesz ją prosto w usta. Po czym mówisz, żebym poznał twoją dziewczynę. Wtedy coś we mnie łamie się na milion okruszków. Przeżywałem  taki pierwszy, niewinny, początkowy zawód, jeszcze nic nie zwiastujący. Laska mojego starszego kumpla jest cudna i szkoda, że to on ją pierwszy poznał. Tyle.
Końcówkę tego wieczoru pamiętam jak przez mgłę. Wank przyleciał, machał rękami i spalił ten swój makaron, Severin przez godzinę darł się, żeby ktoś zamknął mu drzwi do łazienki, bo ciepło mu paruje... A ona tak sobie siedziała wtulona w ciebie na tej naszej kanapie. Piła czerwone wino, od którego jej policzki coraz bardziej pąsowiały... I z każdym słowem była coraz bardziej zaraźliwa, zajmowała kolejną, przeklętą komórkę mojego organizmu. Richie, czy ona powiedziała kiedyś jedno zbędne Ci słowo?
-Nie... To był ideał- odparł półszeptem- Oddałbym wszystko za jeszcze minutę, nawet sekundę... Za jeden jej uśmiech, a co dopiero za te pół roku- opis młodego sprawił, że jego ukochana stanęła przy nim jak żywa. Jakby dotykając jego twarzy, kładąc mu palce na ustach...
Jeszcze bardziej potęgując tą nieodwołalną, znienawidzoną pustkę. Coś już ogarnął, jego kumpel zaintrygował się Veroniką, a on sam jak ten skończony debil ciągle mu opowiadał jaka ona jest wyjątkowa i jak kocha jego i tylko jego. Umiejętność obserwacji genialna. Tylko co to wszystko ma do...
-Mów dalej Andi, w sumie... To nic złego...
- Wtedy może i nie bardzo. Ale liczą się skutki, a nie przyczyna. Z każdym kolejnym dniem było ze mną gorzej. Ona zaczęła jeździć z nami na zawody, była wszędzie, po prostu wszędzie. Mój chory mózg zaczął pracować coraz gorzej. Budziłem się w samym środku nocy, bo trapiły mnie jakieś senne wyobrażenia. A sumienie, w kółko przypominało mi, że jesteśmy przecież przyjaciółmi, że to jest pod każdym możliwym względem nielojalne i obrzydliwe. Nie miałem z kim o tym wszystkim pogadać, komu wyznać co mnie trapi. Widać było, że wszyscy zaczęliście się martwić, a przecież to jasne jak słońce, iż nie mogliście wiedzieć. Nie chciałem też z tym chodzić po żadnych psychologach, bo w sumie co to by dało, wysłuchać jakiś debilnych porad na godzinkę ? Siedziałem godzinami z laptopem na kolanach, wpisując  w googlach durne wyniki w stylu: 'chcę się odkochać' ,'nie mogę jej kochać'. A i tak żadne głupie forum nie mogło mi dać odpowiedzi na mój desperacki apel. Spotykałem się z dwukrotnie większą ilością panienek niż dotychczas. Z niektórymi nawet nie spałem, nie miałem już na to najmniejszej ochoty. Chodziło tylko o to, aby udowodnić sobie, że takich na świecie jest więcej, setki, tysiące... Ale niestety, bezskutecznie... Nawet drugiej nie znalazłem.
Z dnia na dzień czułem jak spadam coraz niżej i niżej. Z Mount Everestu w głąb Doliny Śmierci.
Mijały święta. Przeleżałem je we własnym pokoju, z 'All I want for Christmas is you' w głębi słuchawek.
Wtedy po raz pierwszy sięgnąłem po żyletkę- podwinął rękaw do góry pokazując swoje 'dzieło' po upływie całego roku- gapiłem się na krew spływającą powoli, kropelka po kropelce i wierzyłem, że to mnie uwolni. Psychologia tłumaczy cięcie się miedzy innymi właśnie w ten sposób: potrzeba bólu fizycznego w celu ograniczenia tego wewnętrznego. Z tym,  że z dnia na dzień potrzebowałem tego więcej i więcej. Nadmierne dawki alkoholu nie pomagały już ani odrobinę.
A potem przyszedł TCS. Siedziałem na werandzie hotelu w Obersdorfie, zaczepiony o zamarznietą, drewnianą ławkę bujaną, waląc głową o jej balustradę. I nagle pojawiła się ona. Uśmiechnięta, dumna, zachwycona. Podeszła do mnie, opadła tuż obok i zapytała co się dzieje. A ja... Po prostu nie mogłem, położyłem na niej głowę wtulająć się tak mocno. Pocałowała mnie w czoło, jak małego chłopca. Podniosłem oczy, spojrzałem na nią i powiedziałem, że dziękuję. Że tylko ona potrafi mnie pocieszyć. Nie zrozumiała... Była za dobra, żeby mnie wówczas zrozumieć. Przesiąknięty tym dobrem na wylot, wychałem zapach jej wzbudzającego obsesję brzoskwiniowego szamponu, a ona przykryła mnie jakimś kocem, bo nawet kurtki na sobie nie miałem. Stwierdziła, że pewnie się w kimś zakochałem, nawet nie próbowałem zaprzeczać.
I te jej słowa na koniec, że jeśli miłość ludzka jest tak mocna jak jej uczucie do Ciebie, to żadne zło nie może między nie wejść, więc żebym się niczego nie bał i, że nie tym razem to kolejnym. Boże... Ona była w tej swojej anielskości taka naiwna. Na prawdę w to wszystko wierzyła, nie przewidując co ją czeka... Wracając, ten błogi stan trwał z jakieś pół godziny, potem ją zawołałeś. Cmoknęła mnie raz jeszcze, oznajmiła, że zaraz będę chory i poleciała w twoje objęcia.
Znowu się całowaliście... I znowu było tak zimno... -czuł, że przejrzyste krople ponownie zaczynają zelewać kąciki jego oczu... A przecież jeszcze nawet nie doszedł do tego co on tak właściwie zrobił. Do momentu, w którym został zwyczajnym, pozbawionym skrupułów przestępcą. -Nie dam się, skończę- wysyczał, kolejny raz sięgając po wodę-
...Znowu było zimno, a tydzień później Veronika została twoją narzeczoną. Kupiłeś jej ten dom, następnego dnia do was pojechaliśmy i... Pamiętam jak Wank zleciał na dół, powiedział, że był u was i... No właśnie. Poszedłem do kuchni i na oczach zszokowanych Norwegów, którzy sobie tam sprzątali, wziąłem jakieś talerze i cisnąłem nimi o ścianę, a potem wyszedłem na zewnątrz. Łaziłem godzinami po górach i... Właśnie tego dnia chyba moje uczucie zmieniło się w diabelską, niszczącą wszystko co napotka na swojej drodzę, obsesję.  Boże, ja... Stwierdziłem, że cię nienawidzę. Że oddam całego siebie żeby zdemolować to wasze miasto miłości. Że ona pewnego dnia będzie moja na własność. Nie zastanawiałem się, że to wbrew jej woli i szczęściu. Myślałem tylko i wyłącznie o samym sobie.
Oświadczyłem wam, że chyba rzucę skoki i wyjadę do Ameryki. Wszyscy skwitowali to śmiechem, jako dobry żart. A ja... Od dziecka miałem ten charakter. Mogłem albo coś radykalnie przerwać, albo dojść do kuriozum.
W ten sposób przeleciał styczeń... Zamiast skupić się na Soczi, grzązłem w tym bagnie coraz bardziej.
I w końcu... Ja nie umiem o tym mówić... Ona się czuła już cholernie źle, liczyłeś się nawet z tym, że jej nie weźmiesz na igrzyska, ale nam żadnych szczegółów na ten temat nie zdradzałeś. I tego dnia... Pamiętasz o co mi chodzi?
-O ten głupi żarcik jakiś fanów, że mam jechać do domu, tak? Biedna  Veruś, po tym to już było z nią tragicznie, ona nawet rozmawiać że mną nie chciała...
-Na prawdę chcesz wiedzieć dlaczego?
-Chcę...
-Przyleciałeś do nas do pokoju, błagając, że jutro rano wrócisz i żeby, któryś ją przez chwilę przypilnował, bo nie chcesz jej ze sobą ciągnąć. Severin siedział w łazience, a Wank leżał w łóżku,  ubolewając nad kaszlem czy katarem. Pokazał na mnie palcem, że ja nic nie robię... Zszedłem na parter... Otworzyła mi drzwi, z takim dziwnym wyrazem twarzy, z błyszczącymi oczami... Miała na sobie tą wyjątkową sukienkę z dekoltem, którą jej kupiłeś w Norwegii... I rozpuszczone włosy, które zazwyczaj były spięte. Złapałem ją za rękę, paznokcie też miała w kolorze trawy... Albo i nie kończącego się lazurowego morza.
I nagle... Rzuciła mi się na szyję całując już nie w policzek, czy w głowę. Zastanawiałem się co się dzieje? Czy ona jest pijana, naćpana czy co?
Ale ta chwila rozsądku była króciuteńka... Zaraz zająłem się tym czym chciałem zająć się zawsze... Ściągnąłem jej z palca pierścionek zaręczynowy, cisnąłem nim w kąt a potem... Po prostu polecieliśmy na materac. Obrazy z przeszłości przewijały mi się w głowie. Przypomniało mi się jak miałem 16 lat, przyszedłem do drużyny i kompletnie nie umiałem się odnaleźć. Wtedy tak zwyczajnie mnie z chłopakami przygarnęliście, aż się spytałem, czemu to robicie. I co usłyszałem? Że jesteśmy drużyną i kiedyś się wam odwdzięczę. Przeszła przeze mnie myśl, że właśnie to robię i jak to robię... Ale ta zła część mnie zaraz miała ripostę, że co tam, że przecież Cię nienawidzę. Że to ty wygrywasz, ty masz wszystko co możliwe, więc coś musi dla mnie zostać. Liczyła się już tylko zielona sukienka, albo raczej to aby już jej nie było-zagryzł wargi tak, iż na nich też uwidoczniły się drobinki krwi- gdy się obudziłem wstawał nowy dzień. Patrzyłem na to śpiące cudeńko i właściwie nie potrafiłem stwierdzić co będzie dalej. Gorąca noc pocieszyła mnie tylko na chwilę. A potem miałem większego moralniaka niż w całym swoim życiu razem wziętym. Już nie było ucieczki z tej drogi...
...Ver się obudziła. Zaczęła mrugać oczami, złapała mnie za rękę i wyszeptała 'Kocham Cię Richie'... Potem spojrzała przed siebie i wyglądało, że jest w szoku. Wyjąkała, co ja tu robię i gdzie ty jesteś? A ja? Ostatnia szmata spytałem tylko czy na serio nic nie pamięta... Nie każ mi opowiadać co się z nią wtedy stało. Richard, ona na prawdę kochała Cię tak jak nikt jeszcze nigdy nie kochał nikogo i nie mogła sobie tego wybaczyć choć przecież zupełnie nic nie zrobiła. Wank mi to dopiero, przypadkiem jak to Wank wytłumaczył. Że na nią trzeba straszliwie uważać, bo łyka jakieś cholernie mocne tabletki przeciw tej swojej chorobie. I, że one mają działanie narkotyzujące, myli się po nich fakty i popada w totalne zaślepienie. A ona pod wpływem tego świństwa każdego uważa za Ciebie... Nie wiedziałem, na prawdę. Myślałem, że Ver ma dosyć tych twoich ciągłych wyjazdów, życia w rozsypce, że się pokłóciliście i to koniec, a ona po prostu się upiła. Choć to przecież nie w jej stylu... Ona nigdy nie była pijana. Ja... Wszystkich dookoła oceniałem według siebie. A przecież ludzie mogą w przeciwieństwie do mnie być też dobrzy...
Jeżeli jestem czegoś pewnien to tylko...
                                       15 marca 2014
Minął miesiąc.
Nawet więcej gdyby próbować liczyć dokładnie od czwartego do czwartego.
Ludzie  już dawno wywalili do kosza kartki z kalendarza zawierające napis "luty".
Ci, którzy mogli.
Dla, których ten miesiąc nie był niezmywalny.
Patrzył na ogromne tłumy zgromadzone na trybunach najnowocześniejszej z niemieckich skoczni.
I zdawał sobie sprawę dla kogo tu przyszli.
Dla jego kumpla, którego tak dobrze byłoby wykreślić z listy osób kiedykolwiek istniejących.
Dla tego, który zawsze miał wszystko czego dusza zapragnie.
Dla narzeczonego Veroniki.
Tak... Mimo pewnej, wiadomej nocy to ostatnie nie uległo zmianie.
Dlaczego? Gdyż nikt nigdy po prostusię o tym nie dowiedział.
A on? Jak się czuł.
Jego ręce mówiły chyba same za siebie.
Najgorszy był fakt, że wcale nie był dumny, szczęśliwy czy nawet zwyczajnie zaspokojony.
Dostał to o czym marzył. W tym żałosnym, jakże niskim wymiarze, dostał to w stu procentach.
Była jego...
Ale jednocześnie zrozumiał , że ona nigdy przenigdy jego nie będzie.
Bał się o nią.
To ją wykańczało.
Chwila po chwili.
Na jej policzkach było widać tą rozpacz przeżywaną ciągle od nowa.
ON ją wykończył.
Wiedząc już i tak, że jest ciężko chora.
Niby nie do końca świadomie, ale jednak to zrobił...
I jeszcze dziecko.
Dziecko, które musiało być własnością tego jej ideału. Ona może nie była o tym zbytnio przekonana, ale co tam...
Wstał z ławki i przemykając przez tłumy rozgrywających mecze siatkówki skoczków udał się w stronę lasu.
Napić się wódki, zapalić, albo jeszcze bardziej się pokaleczyć.
Co się tam trafi...
O dziwo zobaczył JĄ.
Opartą o drzewo, zapłakaną, z błagalnym wyrazem twarzy...
A obok jakiś ludzi w różnym wieku, którzy absolutnie nie wyglądali na kogoś z kim kiedykolwiek istota jej pokroju powinna zamienić słowo.
Tymczasem wyglądało, że zaraz padnie przed nimi na kolana.
Na jego widok rozpacz na jej twarzy zamienił się w niemy strach.
Nie wiedział za bardzo co ma zrobić.
Podejrzane typy odwróciły się.
-O laluniu, patrz kto Cię odwiedził- wysyczał jeden z nich- widać przeszkodziliśmy właśnie w szybkim numerku pod skocznią, dlatego próbowałaś nas tak odegnać.
-Oj tam- zaśmiał się drugi- przecież dziewczynka musi mieć własny sposób zarabiania na życie. Nie może jej narzeczony utrzymywać.
-Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Córeczka mamusi.-parsknął trzeci.
Andi patrzył na nich tępo, kompletnie nie rozumiejąc, kim oni są.
Jednego był pewien. Goldie ledwo trzymała się na nogach, była po prostu bliska omdlenia. A on chyba nie był najwłaściwszą osobą do ratowania ją z opresji.
Mimo wszystko zrobił krok do przodu.
-No choć tu chłopaczku, Ciebie też to w sumie dotyczy- najstarszy z przybyłych zrobił ponaglający ruch ręką- ty raczej jesteś mądrzejszy od tej tu naszej, puszczalskiej krewnej i będziesz chciał ochronić samego siebie.
-Ona nie jest...-wyjąkał zerkając w półprzytomne oczy Ver.
-Oj tam, oj tam- to było skierowane już do dziewczyny- słuchaj mała. Nie interesuje nas czy za plecami twojego frajera zabawiał się z tobą tylko ten tu małolat, cała reprezentacja Niemiec, cały Puchar Świata, czy nawet dziadki z FIS-u. Jakkolwiek było, dowody są jednoznaczne i świadczą same za siebie, nie obronisz się- z tymi słowami wcisnął Wellingerowi w rękę jakieś zdjęcia.
I co przedstawiały tę zdjęcia?
Luty i ich... Znajdujących się w dość jednoznacznej sytuacji. Jedno po drugim, jak jakaś sesja...
Desperacko ścisnął dłoń i przetargał pierwsze  z nich.
To, które znajdowało się na samym szczycie parszywej kupki
-Hahaha, cóż za metody działania. Mamy tego pełno kopii, szkoda byłoby chyba stracić takie skarby.
-Skąd...?- wykrzyczał.
-Bardzo trudne to było na prawdę. Oddałeś nam nie małą przysługę.
-Że co?
-Zadbaliśmy, żeby ten jej ukochany ją na chwilę zostawił. "Żarty fanów", nie ma co, inteligentnego sobie wybrała, idealnie można się podszyć pod jego rodzinkę... Mieliśmy Cię tylko zdenerwować i zastraszyć, idiotko- mruknął blondynce do ucha- No ale zaglądamy sobie przez okno i cóż. Pojawia się dużo lepsza opcja. Żeby nawet nie zasunąć sobie żaluzji i nie zgasić swiatła. A niby taka zakochana...
-Dobra koniec gadek- przeszedł do podsumowania najkonkretniejszy z typów- Słuchaj młody. Nie obchodzi mnie jak mu to wytłumaczysz. Twój kumpel dziś zrywa z nią te żałosne zaręczyny. A zgodnie z prawem ten domek i pieniążki, które jej dał z nią zostaną. I ona podaruje je nam. Są nam teraz bardzo, bardzo potrzebne.
A w przeciwnym razie... Myślę, że sportowa prasa brukowa jest tu dziś obecna. Ich chyba mocnej niż was zaciekawi nasz 'dobytek'.
-Ale dobre. Twój Richie jedyny, dowie się wszystkiego z gazety. Będą mieli tytuły: "Oto wielka przyjaźń niemieckiego zespołu". Macie parę godzin czasu nie więcej.
-Co sobie myślałaś- najstarszy ponownie doszedł do głosu wbijając palec w załzawiony policzek Veroniki- że się wybijesz, że będziesz sławną panią doktor. Wrócisz teraz na właściwie miejsce. Może sama już sobie ściągnij ten diamencik. Będzie mniej histerii. A teraz odchodzimy i przestajemy przeszkadzać...
Zeskoczyli w dół ścieżki i po chwili już ich nie było.
Dziewczyna usiadła na ziemi.
-Zostaw mnie- pisnęła jak dziecko- tylko mnie teraz zostaw.
Nie mógł nie spełnić tej prośby. Wrócił do skoczkowej wioski. Siedział wściekły w boksie swojej drużyny, gdy nagle jego wzrok padł na stojącą przy krześle torebkę.
Jej torebkę.
Z której wystawała paczka czerwonych tabletek. Współwinowajca tego co się stało.
Wziął ją szybko do ręki.
-Jedna sztuka rano, trzy wieczorem- przeczytał na głos.
Jego mózg tym razem dość szybko rozpoczął kojarzenie faktów.
Potrójna porcja robi z człowieka to co robi.
Na całą noc.
Więc w sumie jedna... Podziała przez jakąś godzinkę czy parę.
W sam raz aby zaczęła się druga seria. Aby wszedł na górę i powiedział to co musi powiedzieć.
A potem w narkotycznym odurzeniu  skoczył. I może się zabił?
Nie, to by już było za piękne...
Aczkolwiek reszta z pewnością jest do zrealizowania.
Włożył pospiesznie pigułę do buzi i popił stojącą obok wodą.
Zaczęło się...
Pięćdziesiąt minut później, gdy czekał na ostatni lot w sezonie świat wirował mu już lekko przed oczami.
Otworzył drzwi tego cholernego pomieszczenia, w którym trzymało się narty.
Richard po prostu sobie siedział na ławce, taki smutny.
-Ja już nie wiem jak mam jej pomóc- wyszeptał, myśląc być może, że do środka wskakuje Wank- Andi to ty?- odwrócił głowę- wszystko OK?
Rozszerzonych źrenic chłopaka nie dało się nie zauważyć.
-Słuchaj... Twoje dziecko...
-Tak?- zaniepokoił się.
-Nie możesz mieć żadnej pewności, że ono jest twoje...
To akurat nie była prawda. Ver gdy tylko wyszła z pierwszego ataku strachu i szoku, w którym myślała wręcz na odwrót, sama stwierdziła, że małe jest tego, kogo być powinno.
Freitag otworzył usta:
-Welli, o czym ty mi w ogóle mówisz?
Niestety, nie dane mu było odpowiedzieć.
Do środka, jak później zapisało się na nagraniu wpadli Skandynawowie.
Poczciwe Norki stwierdziły, że złamanych ostatnio kolegów trzeba pocieszyć.
I raczej nie nadawali się na świadków tego co miało się wydarzyć...
Po chwili wyciągnęli Niemców na zewnątrz.
Welli wrócił już sam.
Czuł nieszczęsny środek coraz mocniej, co jeszcze potęgowało jego rozpacz.
Zdjął z szyi chustkę i cisnął nią w kamerę.
Nie chciał aby świat oglądał łzy w jego oczach.
Obraz był coraz słabszy...
Oparł się o stojący obok szereg nart.
Wielu skoczków miało na swoich różne napisy. "Powodzenia", "Uda Ci się", no a taki Janek Ziobro nawet "luz w dupie".
Ale nie to wszystko go intrygowało. Tylko to jedno, na które nie mógł spojrzeć: "Kocham Cię Skarbie<3".
Doskonale wiedział kto to napisał.
Obok na stole leżał jakiś ostry przyrząd do szlifowania nart.
Nie wiedział jaki, zresztą nigdy się tym nie interesował.
Ale się nadawał.
Do zdrapania tego serduszka.
Zabrał się za to, a potem?
Setki bezsennych, zakrapianych alkoholem i urozmaiconych dosłownym waleniem głową o ścianę nocy, zajęła mu próba odpowiedzi na pytanie co zrobił dalej.
Nie chciał tego... Na prawdę nie chciał... Ale to żadne usprawiedliwienie...

Gdy siadał na belce rozum pomału powracał.
Wylądował.
Co prawda na 90 metrze, ale jednak.
Przeszedł przez barierkę i zaczął rozglądać się dookoła.
Ver siedziała na stercie plecaków z Severinem, który starał się ją uspokoić.
Podszedł do nich. Dziewczynie zaczęły drżeć wargi:
-Sev, przyniesiesz mi proszę coś do picia?- powiedziała.
Amator kąpieli zerwał się z miejsca i poleciał po butelkę wody.
Zostali sami.
-Ver... Kim są...- wyjąkał.
-Moja rodzina- odparła- biologiczna, tylko biologiczna...
-Boże... Ja...
-Zastanowiłeś się choć raz nad sobą?- zapytała- wiedz, że cokolwiek się stanie to ucierpi jedyna istota, która szczerze i bezinteresownie po prostu mnie pokochała- zaczęła obracać pierścionkiem na palcu- nigdy nie powinnam go przyjmować... Choć to był jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Nasze spotkanie, Paryż i wreszcie on. Cała radość mojego życia to Richie... Nigdy bym go nie zdradziła, z nikim.
Chciał odpowiedzieć, głupkowato ją przeprosić, ale wrócił zdyszany Freund z butelką wody.
Nigdy więcej nie porozmawiali już sam na sam...

Gdy na górze została ostatnia piątka skoczków był już w pełni świadomy. Musiał to zrobić. Uciec od skoków, zostawić ich w spokoju.
Może to sobie wyjaśnią?
Może jeszcze nie jest za późno?
I nagle coś do niego dotarło...
Narty...
Pomieszczenie...
Przecież to zabójcze...
Wręcz śmiertelnie zabójcze...
W tym momencie obok niego zmaterializował się Wankuś.
-Młody, co jest? Wrzuć na luz, każdemu czasem nie idzie...
-Wank, zatrzymaj ten konkurs. Proszę zatrzymaj go! Nie mogą dalej skakać! Ja muszę wejść tam na górę.
-Ale co się dzieje?
-To jest niebezpieczne, naprawdę... Choć i tak będzie źle... Oni mu dadzą...
Andreas starszy poklepał imennika po głowie i przekonany o tym, że to kolejny atak opóźnionego dojrzewania, wyleciał na zeskok.
Welli załamany spojrzał na niemieckich serwismanów.
-Nie mogą skakać- wyjąkał swoje motto raz jeszcze.
Mężczyźni pokręcili przecząco głowami.
Lepszych warunków atmosferycznych nie było na żadnych zawodach tego sezonu...
Wniosek nasuwał się sam- ten chłopaczek znowu był pijany. Trener powinien już dawno interweniować...

Nikt mu nie mógł pomóc.
Wszedł do boksu, osunął się na kolana, ukrył twarz w dłoniach i dosłownie modlił się.
Żeby to wszystko się dobrze skończyło... To on na prawdę wszystko naprawi.
Był kim był.
Ale nie chciał zostać mordercą...
Los zadecydował jednak inaczej...
                        ~~***~~

-To tyle- wyjąkał.
-I co było później...?
O tym akurat nie chciał mówić.
To byłaby żałosna próba usprawiedliwienia się.
A do niej nie miał prawa
Ale skoro musi...
-Ja nie umiem z tym żyć. To ja wysłałem ją na tamten świat. Była silna... Inaczej by wyzdrowiała. Gdyby miała przy sobie Ciebie... Gdy ta mała dorośnie... Nie zaznałaby spokoju gdyby ktoś taki sobie istniał. Nawet za kratkami.
Spojrzał na Richarda.
Ciemnowłosy załamany ściskał maleńką piąsteczkę śpiącej córeczki.
Był zniszczony.
Podwójnie zawiedziony, zdradzony i samotny.
Ale mimo wszystko wcale nie chciał zabić tego chłopaka...
       _____________________________

Przepraszam was kochane:(
Chciałam wam niespodziewanie walnąć jakiś słodko-naiwno-śmieszny odcinek na święta.
No ale nie było już z czego.
Kiedyś napiszę prawdziwą komedię, w której nie będzie śmierci, słowo.

A teraz z tej milszej półki.
Siedzę sobie, zjadam migdały, które obieram i mam na prawdę świetny humor.
Nareszcie ostatnio wszystko mi wychodzi:D
Więc dla was też:
Szczęścia, zdrowia, spokoju, uroczych Świąt, dużo prezentów, dużo skoczków, udanego TCS (choć tego wam jeszcze pożyczę:D) i w ogóle wszyściutkiego.

Nie mogę tego zrobić dosłownie ale wierzcie, że cholernie mocno teraz ściskam wszystkie razem i każdą z osobna<3
Kocham Was i już się zamykam<3
PS. I luzu w dupie na cały rok. Uwielbiam Engelberg:D

czwartek, 12 grudnia 2013

17.Pytam się sam siebie, co ja zrobiłem...

                                                            22 grudnia 2014
-Musisz się uśmiechać malutka- szeptał Wank do zawiniętego w gruby kocyk, szczelnie opatulonego szalikiem niemowlaka- musisz, bo zobaczysz swojego tatusia. Ja wiem, że ty najbardziej kochasz mnie, a wujcia  Severina nie lubisz. Ale swojemu ojcu jesteś teraz bardzo potrzebna, zgoda? Bo tata bardzo tęskni za mamusią, a mamusia jest tam u góry- pokazał palcem na specyficznie jasne, śniegowe chmury, sunące po srebrnej tafli nieba- Ilekroć widzisz lecące płatki, wyobrażaj sobie, że to od niej... Nawet gdy będziesz już bardzo dużą kobietą...
-Wank, dopiero marudziłeś, że nie lubi Ciebie, bo napluła Ci w twarz tą kaszką...
-Zupką, nie kaszką idioto! Kaszkę to ja jej dopiero za jakieś trzy miesiące dam- pokręcił z oburzeniem swoim wielkim łbem- psychopata Severin Freund chce karmić taką kruszynkę ryżem...
-Bo wolno, czytałem na jakimś blogu szkoły rodzenia. Ale tak wracając do tematu to jestem spokojny. Richie ją zobaczy to mu się odechce o śmierci gadać.
-Taak, te włosy go przekonają- zaśmiał się Wankuś- Andi, a ty co?
-Ja? Nic mi nie jest...- odparł młody.
-Nic Ci nie jest? Idziemy odwiedzić naszego kumpla, którego wedle wszelkich zasad prawdopodobieństwa powinniśmy już nie mieć. Cud się zdarzył i go mamy... A ty wyglądasz jakbyś szedł na śmierć...
-Wiem...
-Zostaw go- szepnął wariatowi na ucho Sev- oni sobie dzisiaj porządnie pogadają, zdaje mi się...
-Ale o czym?
-Nie wiem... I chyba nie chcę sobie wyobrażać...Pamiętasz ten cholerny filmik z 15 marca...
-Niestety...
-Tamtą rozmowę trzeba skończyć... Welli, na pewno wszystko OK?
-Żyję...
Westchnął, chowając poranione dłonie w głębi kieszeni.
Wank i Freund... Ci dwaj szczęściarze. Mogą sobie iść grudniową ulicą, przekomarzać się o to ich dziecko ukochane i cieszyć, że odzyskali Richiego...
Oni mogą...
Radośni ludzie, którzy po prostu byli dobrzy...
I może to był motor napędowy całego ich szczęścia?
'Dobro jest wynagradzane, a zło zawsze spotyka się z odwieczną sprawiedliwością'...
Powie ktoś, że to nieprawda?
Rozejrzał się po zaśnieżonych ulicach Obersdorfu.
'Boże... Coś ty zrobił człowieku? Umiesz to sobie w ogóle wytłumaczyć'?
Nie nie umiał...
Łzy na jego policzkach zamarzały pod naporem panującego mrozu.
Biały puch o których przed chwilą mówili chłopcy osadzał się na okiennych szybach...
Na metalowych poręczach od ławek...
Na czarnych główkach okolicznych gawronów, czekających na dobroczynne staruszki, przynoszące im suchary...
Na kolorowych czapkach radosnych dzieciaków wracających ze szkoły ostatniego dnia, przed noworocznymi feriami...
Zaraz, przecież on sam kiedyś był takim chłopczykiem?
Kiedyś...
W sumie tylko jakieś dziesięć lat temu.
Leciał z plecakiem do domu, aby podjadać migdały z kuchni...
I bał się, że nie dostanie prezentu pod choinkę, bo dostał dwóję z matematyki...
Mógł wtedy przypuszczać co z niego powstanie?
'Dzieci, zostańcie dziećmi jak Wank. Nie próbujcie nigdy zaczynać zabawy ze złem'...
Doskonale to rozumiał...
Wypróbował na własnej skórze...
Światełka ulicznych drzewek coraz bardziej biły po oczach...
Ludzie spieszyli się, aby przystrajać lampkami swoje domy...
Aby wreszcie być z najbliższymi...
Aby na te parę krótkich dni wszystkich przeprosić...
Z wszystkimi się pogodzić.
Zapomnieć o bezsensownych sporach i kłótniach...
Wybielić chorobliwie brudną rzeczywistość kuli ziemskiej...
'Tylko co ty tu robisz? Ty już nie możesz chłonąć magii świąt...'
Kopnął że złości uformowaną na chodniku, grubą zaspę.
' Dlaczego sumienie nie jest jak kartka papieru, popisana piórem? Można by przejechać po nim korektorem i znowu byłoby czyste. Można by pozbyć się tych wszystkich, cholernie kaleczących win...
DAĆ SPOKÓJ NIEWINNYM LUDZIOM!
Boże... Oni NIC nie zrobili...'
Zupełnie nic...
Sevcio i Andreas rzucali w siebie śnieżnymi kulkami.
A Ci co zrobią gdy dowiedzą się prawdy?
Przejdzie im to wszystko w ogóle przez mózg?
'Nie ważne...
Teraz nie ważne...
Dla Ciebie Wellinger jest już tylko jedna droga...'
                         ~~***~~

-Richie, zamknij oczy- zaśmiał się Sev.
-No przestańcie już mnie dręczyć- odparł brunet.
Odkąd się obudził cały czas ktoś przy nim siedział. Dalsi krewni, sztab szkoleniowy, działacze, sponsorzy...
To było okropnie męczące.
Najchętniej za wyjątkiem własnych rodziców, Lizzy i chłopaków, wyrzuciłby od siebie dosłownie wszystkich.
Ci ludzie nie rozumieli...
Nie rozumieli, że stracił Veronikę...
Że stracił sens swojego życia...
Pieprzyli o jakieś karierze...
Jakimś powrocie do skoków.
A przecież to się już nie liczyło...
W ogóle.
Chciał tylko zobaczyć własną córkę i pogadać z młodym...
Bo ciągle kręciła mu się w głowie ich ostatnia rozmowa...
Ostatnie słowa usłyszane przed wypadkiem...
I...
-Richard, no ocknij się i uważaj!
Do pokoju wszedł Wankuś z małym, prawie niewidocznym tłumoczkiem na rękach.
-Proszę, niech teraz tobie pluje na twarz- skomentował- ale ty pewnie jej nie będziesz umiał w ogóle śliniaczka założyć...
-O Boże...- świeżo upieczony tatuś otworzył usta- chłopaki, oto cud.
Andreas schylił się i położył mu w ramiona małą, piszczącą dziewczynkę.
Była taka ciepła...
Taka przepełniona nadmiarem pozytywnej energii...
I posiadająca spojrzenie...
TO spojrzenie... Będące balsamem dla duszy...
Akurat je z pewnością miała po mamie.
-Kocham Cię Melly- wyjąkał- i zrobię wszystko żebyś nigdy o niej nie zapomniała... Będziesz szczęśliwa i bezpieczna, cokolwiek zechcesz w życiu robić... Obiecuję córuś...
-Tylko jej nie upuść czasem- Wank musiał po prostu zniszczyć nastrój chwili- nie lubi hałasu.. A i nie lubi też szczepionek, darła się ostatnio na cały ośrodek zdrowia. Pominę, że nie znosi Severina, zgoda.? Chyba to już Ci mówiłem?
Freitag nie przestając bawić się maleńką rączką, którą niemal całą mógł zamknąć w swojej dłoni zerknął na kumpli.
-Chłopaki... Jesteście aniołami, nigdy się wam nie odwdzięczę... Więc dziękuję. Tak zwyczajne i po prostu. Teraz już ja będę z nią do lekarza chodzić...
-Ej... Ale weźmiesz mnie ze sobą, co nie? I ja ją karmię butelką, zaklepałem sobie. Aczkolwiek- dodał, a w jego głosie wyczuć można było ton wielkiej łaski- zmienianie pieluszek mogę Ci odstąpić. To akurat jest idealnie zajęcie dla ojca.
-Wszystko co się z wiąże z Melanie Freitag jest idealnie- odparował- ale...- jego głos zesmętniał - gdzie jest Andi?
-Ja?- zaczął  Wank, ale natychmiast został obdarowany przez Sevcia mocnym kopniakiem.
-No więc Richard, nasz Welli jest na korytarzu...
-Ale czemu nie tutaj?- zdziwił się skoczek. 
Owszem przygnębienie młodego dawało mu już niegdyś sporo do myślenia... A co dopiero ich rozmowa z Klingenthal...
W najgorszych koszmarach nie śmiałby nawet sobie wyobrazić jednej setnej tego co nazywamy powszechnie prawdą...
Niemniej liczył, że obłąkany przyjaciel pozwoli mu po prostu zrozumieć...
Czemu Goldie płakała?
Czemu wpadła w rozpacz?
Czemu nie ucieszyło ją, że będą rodzicami?
I wreszcie dlaczego...
Dlaczego nie udało mu się jej obronić?
Przed czym?
-Z nim się nie dogadasz- mruknął Severin- oświadczył, że nie możesz spotkać swojego dziecka jednocześnie widząc go, bo to by była cytując 'dość nietrafiona mieszanka'.
-Boże... Zawołacie go?
Freund bez słowa wyszedł na zewnątrz i pociągnął nastolatka za rękę.
Brunet doznał szoku gdy go zobaczył...
To był trup, żywy, a jednocześnie martwy...
Który jeszcze rok temu był jego ukochanym przyjacielem.
Którym się zajmował...
Któremu czyścił włosy...
Którego wprowadził do niemieckiego teamu...
W którym bujała się jego siostra...
I o którym zawsze wiedział dosłownie wszystko...
-Welli- spytał przygnębiony- co Ci się stało?
To krótkie zdanie przelało całą skrywaną od miesięcy miarę goryczy ...
Chłopak stojący na środku pomieszczenia nie mógł po prostu spojrzeć kumplowi w oczy...
Spuścił głowę, zatapiając wzrok w posadzce.
Jego obłąkane wnętrze kipiało...
Zaczął tak zwyczajne wyć.
Na głos...
Co tam.
Freund zareagował natychmiast. Wstał z krzesła i pokazał  Wankusiowi drzwi.
-To my może wyjdziemy- wyszeptał.
Pierwszy Wariat Skoków Narciarskich zaczął oczywiście protestować.
Stwierdził, że on się stęsknił, a po za tym on się martwi, czyli podsumowując pod żadnym pozorem nie opuści sali.
Spojrzenia kolegów natychmiast jednak kazały mu się uciszyć.
-Freitag, wziąźć Melly?- zapytał tylko
-Nie zostaw ją, muszę się nią nacieszyć. Zawołamy Cię jak coś...
-No dobra...- mruknął, po czym dodał, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi- Sev...Chcesz podsłuchiwać? My też musimy wiedzieć co się stało...
-Wank debilu... Oczywiście, że nie musimy. Trochę szacunku... Najważniejsze jest, że Richard już bez małej żyć nie może...
-Ale pochwalił nas obu, a nie mnie bardziej- odburknął Andreas obrażony- a ja nie czerpię wiedzy o niemowlakach z blogów. Przeczytałem calutki 'Pierwszy rok życia dziecka'!
-Brawo- klasnął w ręce Sev- Nobla Ci dadzą...
Następne dwie godziny zajęło im właśnie takie wykłócanie się...
Wykłócanie się z nerwów...
Nikt nie lubi być bezradny...
A już tym bardziej Andreas Wank...
                         ~~***~~       
-Welli, choć tu...- młody po wyjściu chłopaków nie ruszył się ani na moment z miejsca.
-Richie, ja wiem. Jestem złym człowiekiem i nie ma już dla mnie żadnego ratunku. Żadnego- usiadł przy przyjacielu. Freitag spojrzał tylko na jego ręce żeby zrozumieć...
Sev nie przesadzał... Cokolwiek to by miało znaczyć.
-Andi... Proszę Cię, powiedz mi prawdę. Może i jest straszna, ale... Prawda wyzwala, wiesz?
Cisza...
-Andi, chyba na to zasługuję.Straciłem wszystko...
Zdawał sobie z tego sprawę...
-Richard... Nikt o tym nie wie. Nikt... Więc wysłuchaj mnie... A potem możesz mnie zabić, ale nie musisz, sam to zrobię... Koniec z niewinnymi ludźmi cierpiącymi za mnie...
Podparł twarz na łokciach, wtopił wzrok w świąteczne światełka oświetlające okoliczne budynki i zaczął...
Biedny Richard Freitag po tym wszystkim co go spotkało musiał przeżyć ten paradoksalnie najgorszy cios...
Prosto w serce...
                      _______________________________________________________

O rany...
Ten katar, kaszel, gorączka i latanie mimo wszystko na lekcje...

Już kończymy, jeszcze cztery/ pięć odcinków :)
Cieszy mnie to...
Następny dodam prawdopodobnie w poniedziałek przed wigilią...
Może to nie będzie najlepszy rozdział na utrzymanie świątecznej atmosfery, ale tak wypadło.
Ściskam was skarby i pozdrawiam...


sobota, 7 grudnia 2013

16. Odzyskany

                                         Grudzień 2014
-Wiesz Richie wczoraj spadł śnieg- szeptał Wank, trzymając mocno kumpla za rękę- a twoja córka zjadła pierwszy raz zupkę ze słoiczka...
Czyściutka marchewka, od trzeciego miesiąca życia. Sam ją nakarmiłem, choć oczywiście na mnie napluła...
Ona mnie ogólnie nie lubi, ewnie ma to po tobie... A po za tym to dlatego, że miała nazywać się Severin...
-Weź, że głupku- mruknął Freund, po czym zamilkł.
Wankuś już tak miał. Przeczytał kiedyś jakiś artykuł, o tym, że ludzie w śpiączce rozumieją każde słowo, które do nich wypowiesz.
Że normalnie czują i myślą...
I że wsparcie najbliższych jest dla nich bardzo ważne.
Od pół roku trzymał się więc tego jako ostatniego skrawka nadziei.
Siadywał przy swoim przyjacielu kiedy tylko było to możliwe i opowiadał mu o wszystkim co działo się w około.
A przede wszystkim o każdej kolejnej dobie życia Melly, jej niemowlęcym uśmieszku, kolejnych 'postępach' czy zabrudzonych śliniaczkach.
I o tym, że na pewno będzie kiedyś jak jej mama...
-Ona chciała żebyś żył, pamiętasz? Tylko o to się troszczyła. Więc proszę, walcz nawet jeśli już nie masz siły. Walcz dla niej...
Zacisnął zęby, jakby zakończywszy to swoje nieustannie, powtarzane w kółko przemówienie.
-On jest cudowny- wyjąkał Atle.
-Tak- odparł Sev, który nie oglądał takiej sceny po raz pierwszy- najpierw zginie wszystko, potem umrze nadzieja... A Andreas zostanie na koniec...
-Oj, będzie dobrze...
Biedne Norki siedziały już Niemcom na głowie od trzech tygodni i ciągle nie otrzymywały pozwolenia na powrót do Skandynawii. To, jak i wycofanie się całego zespółu mistrzów olimpijskich z Pucharu Świata, wszystkie krajowe gazety komentowały bez litości...
Pisemka brukowe prześcigały się w stwarzaniu kolejnych, coraz to bardziej okrutnych teorii...
Trwała nieustanna pogoń za sensacją...
A nikt nie zauważał po prostu, że paru zwyczajnych młodych chłopaków już nie może...
Że to ich wykańcza...
Odbiera im resztki ochoty do przebywania na kuli ziemskiej...
-Dobrze, dobrze,  a ja tu czytam kolejną rewelację na nasz temat- Freund z wściekłą miną wrzucił swojego, nowego IPhone do kieszeni- Jesteśmy chorzy psychicznie i wszyscy mamy inklinacje do targrania się na własne życie... A wy już nigdy stąd nie wyjedziecie- to ostatnie było rzucone do Norwegów.
-Święta idą- dodał Tom- chcę do mojej dziewczyny.
-Zamknij się, są większe problemy niż twoje chore potrzeby- syknął mu do ucha kolega z reprezentacji.
-Mówisz to bo sam nigdy...
-Ciiiii- przerwał im w tym momencie Wankuś- on mi uścisnął rękę.
-Człowieku...- Sevcio nie chciał już aby kumpel po raz kolejny zaczynał się łudzić..,
-Ale czekaj... Serio... Richie?
Cała czwórka stojąca przy szpitalnym łóżku zamieniła się w sztywne słupy soli...
Chłopak mrugał oczami...
                         ~~***~~
Tak... Była z nim z pewnością...
Nie wie co prawda gdzie byli...
Nie pamięta ani jednego słowa,  które wypowiedzieli przez ten czas...
Może nic nie mówili?
Nie przemieszczali się?
Pewne jest tylko, że ostatnie miesiące spędził z nią.
Z Veruś...
Ze swoim szczęściem.
Z brzoskwiniowym szamponem do włosów...
Ale nagle puściła mu rękę...
Wytworzyła się między nimi szyba.
Jakby szklana...
I te paluszki błądziły po drugiej stronie tej szyby...
Nie mógł do niej wrócić...
Co więcej, jej uśmiech to popierał...
Pokazywał mu 'idź'...
Bez słów...
Znowu bez słów...
Zawsze bez słów...
Tylko gestem...
Poczuł,  że kręci mu się w głowie...
Karuzela...
Wesołe miasteczko...
Wreszcie robi się czarno...
Grunt zapada się pod nogami...
Świat wraz z nim leci w dół...
Pociąga go w głębinę
Tak jak wtedy.
Lądowanie...
Miękko, ciepło...
Wszystko go boli...
Czuje się jak wędrowiec, który powrócił z bardzo dalekiej podróży...
-Richie?
-Goldie... Gdzie jesteś kochanie?
Zaraz...
Jakaś kosteczka w jego mózgu wskakuje na właściwe miejsce...
Leży na łóżku, przypięty do całego stosu różnych maszyn...
Wokół roztacza się mały, ciasny, przyciemniony pokoik...
Wank...
Severin...
Norwedzy... A Ci to co tutaj robią?
Jednocześnie, wraz z powracającą świadomością, uderza w niego nagłe, niegasnące uczucie pustki...
Coś pamięta...
Ona była chora...
Bardzo chora...
Ale zaręczyli się i mieli mieć synka...
A potem był ten dzień...
Najkoszmarniejsze słowa jakie kiedykolwiek mógłby usłyszeć, po prostu padły...
I zleciał ze skoczni, tyle...
A potem nie wie już co się działo...
Wie tylko, że do niego przyszła...
-Richie?- Wank trzyma go za rękę, a na jego twarzy widać ten prawdziwy, jakby dawno nieużywany uśmiech...
-Gdzie jest...?- pierwsze słowa po tak długim czasie wyszły z jego ust z niespotykanie ciężkim trudem.
Miny chłopaków mówiły same za siebie. Sev pokręcił tylko przecząco głową...
-Ale ty żyjesz... To się teraz liczy najbardziej...
-Tak ja żyję... Tylko ja...- jego głos był niemrawy, przepełniony echem głębokiego, wewnętrznego protestu. Obrócił się na brzuch, oparł na łokciach, po czym ukrył twarz w dłoniach...
Chłopcy stali obok, właściwie nie wiedząc co robić.
Wiedzieli doskonale co przeżywa ich przyjaciel...
Ten grymas bólu...
Jakby ktoś stał obok niego i cały czas kopał go bez litości...
Jakby jakiś potwór wyżerał mu kawałek po kawałku serce...
A z drugiej strony oni sami byli teraz w siódmym niebie.
Odzyskali go, choć po za Andreasem wszyscy dawno już stracili nabór nadzieję...
Znów był z nimi...
Może ten cały chory kołowrotek się wreszcie zatrzyma?
Może skończy się oskarżanie wszystkich dookoła o morderstwo?
(Morderstwa nie było, w końcu)
Może...
-Żyję. Ale ja już nie chcę żyć- wyszeptał Richard- już nie mam dla kogo. To ona zmieniła moje życie, ona nadała mu jakiś głębszy sens...
Nauczyła mnie kochać... Ja chcę do niej, tu i teraz...
-Freitag, nie możesz tego zrobić. Ty musisz tu zostać- Severin zaczął wykorzystywać swój ostatnio ujawniony talent psychologiczny- ty przecież masz dziecko...
Na te słowa brunet na chwilę powrócił do pozycji siedzącej.
-Jak to? Przecież ona... Ona...
-Urodziła małą pod koniec września. Zawsze Ci mówiłem, że kochasz heroskę, prawda? Wszystko by zrobiła, żeby to dziecko przyszło na świat...
-Września?- wyjąkał głupawo- to już jest październik? Spóźniłem się... Chwilę, parę dni...
-Richie- wtrącił Wank- mamy dwudziestego grudnia... Trzeba się do świąt szykować.
-Boże... Dziewięć miesięcy snu... Ale zaraz, córeczka?
-Tak- odparł Andi głosem przepełnionym uczuciem- jest cudowna. Ma twoje oczy, twój uśmiech, twoje rysy i te twoje nieznośne dołeczki...- wyrecytował to ostatnie jakby z pamięci, pamiętając dokładnie treść ostatniego listu Veroniki.
Nie wiedział jak bardzo cieszy tymi słowami kumpla...
A jednocześnie nie wiedział, że to wszystko nie ma już dla Richiego żadnego znaczenia...
Córka Goldie byłaby jego córką, nie zależnie kto pełniłby rolę jej biologicznego ojca...
Po prostu każdy odłamek jego narzeczonej, był częścią jego duszy.
-Ale włosy będzie mieć z pewnością jaśniutkie... Jak ty to mówiłeś?
-Płowe zboża- szepnął, a na jego cierpiących ustach, pojawił się słaby delikatny uśmiech- a gdzie ona teraz jest- zapytał- muszę ją zobaczyć...
-Twoja siostrzyczka ją pilnuje- wyjaśnił Sev- ją i Wellingera zresztą...
-Co? Moja siostra pilnuje Andiego? Ale po co?- wyjąkał, choć jego mina mówiła, że zna prawdopodobną odpowiedź bardziej niż ktokolwiek z obecnych.
-No więc...- zaczął Freund- co do twojej Lizzy to wiesz, że zawsze miała do niego słabość... A on? Ja już nie wiem co się z nim dzieje, straciliśmy nad nim jakąkolwiek kontrolę. Coś go dręczy, bardzo, bardzo... Nie daje mu normalnie funkcjonować...
Freitag zamknął nerwowo oczy.
-Muszę z nim pogadać... Jak najszybciej, zgoda. No i muszę zobaczyć moją małą...
-Melanie Andrea Freitag- uzupełnił wiedzę przyjaciela w tej elementarnej kwestii Wankuś.
-Nie powstrzymałeś się od tej Andrei, co nie?
-O rany... Ważne, że jest Melly, a nie Severin. Richard...- dodał po chwili- nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że Cię odzyskaliśmy... Ona też się cieszy...
Czuł to.
Czuł to doskonale...
Rozumiał, że musi pozostać na świecie, na którym już nie ma dla niego miejsca...
                     ~~ *** ~~
Wankuś wiele się nie pomylił...
Ryśkowa siostra namawiała właśnie Wellingera, żeby był łaskawy coś zjeść...
Odkąd wrócił z tego szpitala wyglądał na jeszcze bardziej obłąkanego.
Żyjącego w jakimś równoległym demonicznym wszechświecie.
Cierpiącego na rozdwojenie jaźni.
A ona?
Chciała się nim opiekować zupełnie dobrowolnie.
Dlaczego?
Może to dlatego, że był przyjacielem jej ukochanego brata, który od najmłodszych lat był jej przewodnikiem po świecie...
Brata, którego straciła, być może już na zawsze...
A może to przez to dziecięce zauroczenie czternastolatki, które poczuła po raz pierwszy, gdy dwa lata temu wraz z Wankiem przyszedł do nich na obiad?
W każdym razie w tym chłopaku coś było...
-Andi, zrobiłam Ci herbatę...
-Boże... Veruś, przepraszam...
Znowu był pogrążony w jakimś półśnie. Otworzył oczy...
-To dziecko mnie nienawidzi- powiedział patrząc na Melly.
-Niby za co? Ona ma trzy miesiące, ona potrafi tylko kochać. Spokojnie...
Chwyciła go za rękę. Nie trzeba było być specjalistą aby zrozumieć, że nie wszystkie zawarte na niej ślady były efektami tajemniczego wypadku...
Niektóre z pewnością zadane były po prostu żyletką.
I nigdy nie dane im było się zagoić, bo ledwie pojawiały się strupy, to samo miejsce zostało rozcinane od nowa...
-Ty też byś mnie nienawidziła Liz- kontynuował - gdybyś tylko znała całą prawdę...
"Jak mam Cię nienawidzić, skoro mi się tak strasznie podobasz"- przemknęło dziewczynie przez głowę.
Na głos nie powiedziała nic... Tylko pogładziła go po policzku
-Welli... To powiedz wreszcie tą swoją prawdę. Nie widzisz, że przez to umierasz? A nie możesz... Nie chcę tracić jeszcze Ciebie- dodała szeptem.
-Nie umiem... To wszystko moja wina. Gdyby nie ja, wszystko skończyłoby się inaczej...
Lizzie pod wpływem jego wyznania upuściła kubek na ziemię.
Nie rozumiała...
I chyba nie chciała zrozumieć...
-Welli...- zaczęła.
W tym momencie przerwał jej Wank. Wank, który wszedł do pokoju, szeptając jej coś na ucho...
Wcisnęła mu dziecko na ręce, po czym
wybiegła z pokoju nakładając w pośpiechu kozaki.
Wszystkie błędy młodego Pana W. chwilowo wyleciały jej z głowy...
Sam Andi zaś, dalej leżał skulony na kanapie...
Słowa imiennika z jednej strony mu ulżyły, przywróciły jakieś resztki...
Ulgi?
Honoru?
Człowieczeństwa?
A z drugiej bał się jeszcze bardziej...
Bo patrzył na Wanka tłumaczącego małej sierotce, że wreszcie odzyska swojego tatusia i wiedział...
Wiedział co ma zrobić...
Musi...
Dłużej tak nie da się żyć...
Podobno w każdym człowieku jest choć odrobina ukrytego dobra...
       _______________________________

Jak same widzicie... Skończyłam już mieszać i zgodnie z obietnicą zbliżamy się do rozwiązania...
Jeszcze około 5 rozdziałów i epilog...

Początkowo on miał umrzeć, ale...
 Po pierwsze: to rozwiązanie będzie 'głębsze'.
Po drugie: z bólem serca stwierdzam, że jestem infantylna...
A po trzecie: to już i tak nie ma opcji happy endu więc co tam...
Ściskam i pozdrawiam:*