sobota, 31 sierpnia 2013

2. Wystająca koszulka czyli WELCOME IN PARIS.

Zwykle zaczyna się od kupna ziemi.
Pertraktacje handlowe, znane od wieków dzieło bankierów, doradców i innych ludzi sukcesu, przeciągają się w nieskończoność. Potem wycina się krzaki i drzewa, wygładza teren. Nikt nie patrzy, na naturę. Na tajemnicę starych, przesiąkniętych tysiącem istnień drzew, na uciekające, przerażone ptactwo. Ziemia ma być gładka. Wreszcie wkraczają architekci, biją się, którego z nich projekt jest najlepszy. A za nimi robotnicy, betoniarki i dźwigi. Potem deweloperzy, wreszcie pierwsi mieszkańcy. Wszyscy czekają , aby temu obiektowi nadać tytuł miasta.
Często trwa to całe stulecia...
Ich Paryż był inny. Nie było czasu go zaplanować. Poprostu stanął.
Z przypadku.
Z niczego.
Za dotknięciem czarodziejskiej różdzki.
Tworząc go nie robili zbytecznego hałasu. Nie próbowali walczyć z przyrodą. Pielęgnowali każdy kwiatek z wersalskich ogrodów.
Najmniejszy, najstrachliwszy zajączek był królem szczęścia i łapkami próbował wyryć na pniu starego klonu znaczek :
                 " V + R <3 "
A klon był szczerze dumny, że ma wśród kory prawdziwy symbol szczęścia, ich inicjały.
Wszystko kwitło.
Dostało bowiem jak przystało na Wersal najlepszy nawóz.
Ich miłość.
Która zaczęła się tak nie po parysku...
                    *****
                                                                                                                                     Październik 2013
- Richard! - przenikliwy wrzask Wanka oderwał go od własnej twarzy, którą właśnie przeglądał we wielkim lustrze.
- Cooo tak wyjesz?
- Nie możemy iść do klubu!
Chłopak ściągnął ręcznik z głowy i wreszcie zaczął słuchać kumpla inaczej niż kątem ucha.
- Wariacie, chory jesteś. Mam dzwonić po pogotowie?- przerwał, zastanowił się chwilkę, poczym dodał - Albo nie, lepiej poproś Freunda, mi w tej łazience dobrze. I ciepło.A jak wyjdę to zaraz , któryś mi wlezie. I zajmie wannę!
           To wcale nie miał być żart. Po prostu Wank odmawiający pójścia do klubu nasuwał tylko dwa skojarzenia. Albo zakneblowali go, porwali, a przez drzwi wyje jakaś kiepska podróbka tego oryginalnego stwora, albo naprawde jest bardzo chory i spędzi tą noc na ostrym dyżurze. Tym razem jednak powód był inny:
- Lidla na dole zamknęli. A młody zniszczył mi żel do włosów!!!
Richard parsknął śmiechem. No tak. Wankuś bez irokeza na łebku. Jakby on mógł pokazać się na jakiejś imprezce? Przecież żadna lalunia nie padłaby mu w objęcia.
 Inna sprawa, że z tą natłuszczoną grzywą, wyglądał w najlepszym razie na uciekiniera z cyrku. No ale tłumacz tu coś takiemu.
- No dam Ci mój idioto. Tylko zostaw mi kropelkę.
- Nooo, ale wyjdź i zobacz!
Niechętnie zakręcił gorącą, przyjemną wodę i wylazł z łazienki w samym ręczniku.
W przedpokoju stał wściekły awanturnik i rzucał przekleństwa w stronę małego kłębka skulonego przy wejściu do salonu. A kłębkiem był najlepszy przyjaciel Freitaga, jednocześnie według Freunda jego dziecko, a według samego siebie młodszy braciszek. Czyli po prostu imiennik przedpokojowego wyjca. Andi Wellinger.
- Ej młody, wszystko OK?
- Richard!- wrzasnęła "podłoga"- Wank handluje tandetnymi używkami, czyli żelami z Lidla.
No, sam sobie popatrz!
Freitag opuścił wzrok, po czym parsknął jeszcze głośniej. Bo na głowie Andreasa piętrzyła się piana o wyglądzie śniegu. Co więcej, o konsystencji gumy do żucia.
- Well, pokazuj ty mi natychmiast to opakowanie. Hm... No genialnie.
- On nie umie nawet z kosmetyku skorzystać- wtrącił się drugi z Andreasów.
-Wank, skorzystać to nie umiesz ty. I to z daty ważności. 21.06.2007.
Wywołany wziął w tym momencie głęboki wdech:
- Zmieniam zdanie. Dziękujmy Bogu za Wellingera. Gdyby się nie narodził ta oto papka zeszpecała by właśnie moje błyszczące włosy.
- Raczej sierść- podsumował Richi- i nie bądź taki mądry, bo Ci przypomnę w czym ostatnio przyleciałeś spóźniony na trening...
- W czym? - zainteresował się Andi młodszy.
- Nooo... W różowych majteczkach. Tak mu się spieszyło, że zamiast swojej bielizny, ubrał stringi jakiejś biednej dziewczyny... A potem na nim pękły!
- Dzięki Freitag, zajebisty z ciebie kumpel, nie ma co. Myślałem, że zachowasz dla siebie najbardziej upokarzający fakt z mojego żywota...
- Eee, ja nie współczuję tobie, tylko tej babie, Bo co? Musiała wracać do domu w twoich bokserkach w owieczki?
- Biedulka! Ja bym już wolał iść nago po ulicy na jej miejscu- parsknął Welli, który tarzał się po ziemi zapomniawszy już o własnym problemie i smarował Richardowi całą posadzkę, zawartością swojego owłosienia.
- Przestańcie się nade mną wreszcie znęcać. Mogę iść na policję, zgłosić molestowanie psychiczne!
- Taaa, i zamkną Cię za kradzież majtek.
-Boże, jak ja mogłem być tak głupi i  przelecieć taki szczyt bezguścia. Różowe stringi... Przecież to się nadaje na targ staroci, albo od biedy dla naszego Andiego...
- Co? Pogięło Cię Wank. Ja lubię porządne barwy: niebieski, zieleń, od biedy żółć. Prosiakowaty Ci odstępuję, znaj łaskę swojego władcy...
- Ty władcą? Miesiąc temu jeszcze nie mogłeś nic robić bez zgody mamusi!
Freitag spoglądał spod łba, na swoje Andreasy.
Zaraz sobie skoczą do gardeł.
Z powodu bielizny. Bardzo interesujące.
A on jak zawsze będzie musiał ich rozdzielać.
- Dobra, dobra. Jeden lubi mieć w łóżku różowe stringi, drugi żółte. A ja jako jedyny tu obecny prawdziwy facet, nie potrzebuję żadnych. Sa mi kompletnie niepotrzebne do szczęścia...
- Wolisz majtki wyszczuplająco-modelujące? Ostatnio reklamowali w telezakupach- wrzasnął starszy z panów W. - Dobrze się składa, że to mówisz, bo ja nie wiedziałem co Ci kupić pod choinkę!
- Jak wyglądają takie majtki? - zdziwił się tymczasem Welli - nigdy nie widziałem...
- No właśnie, kłania się brak doświadczenia życiowego małolacie, na mnie nie licz, ja Ci nie powiem.
- OK- warknął Richie- koniec tej gadki-szmatki. Wank, bierzesz mopa i ścierasz mi podłogę. I jeśli dostanę coś takiego na święta to poderżnę Ci gardło. A ty mały nie płacz. Wezmę Cię, do sklepu z odzieżą XXL i wszystko Ci wyjaśnię, A teraz do łazienki i spróbujemy uratować te twoje resztki na głowie.
Cholera jasna, cała woda mi pewno przez was wystagła...
 - Nie , jest w porządeczku- odezwał się głos z wanny, a konkretnie Severin, który dziwnym trafem od dłuższego czasu był niezauważalny- dzięki, że się zatroszczyłeś, żeby zrobić mi kąpiel. Tylko na przyszłość nie dawaj tego płynu lawendowego. Strasznie go czuć.
-A mówi, że to ja jestem uzależniony od kosmetyków - wrzasnął na nowo nakręcony Wank.
Richard ciężko westchnął.
Tak strasznie chciał się wyluzować po całym LGP.
A tutaj jeden jęczy, drugi wyje, a trzeci marnuje jego ciepłą wodę. Heh....I jeszcze prąd, bo przecież w łazience jest żarówka.
Nie znajdzie się dzisiaj w klubie przed 23-cią.
                   *****
Severin Freund chciał spać.. Nie kręciły go te wyprawy na nocne balangi autorstwa jego kumpli. Żadne puste laski nie były mu potrzebne do szczęścia.
W klubie było przeraźliwie gorąco i duszno, a Wellinger siedział  już, w pozycji pół leżącej, na podłodzę. Skoczek rozglądnął się desperacko, poszukując Freitaga, ale jako , że proces ten okazał się bezskuteczny, sam zaczął przedzierać się przez tłumy tańczących.
-Andreas przestań chlać- podniósł młodego z ziemi i posadził na krześle przy barze- chcesz poznać jakąś babę, to nie możesz wiecznie nie pamiętać jak się nazywasz.
- eeee. Jeestem peełnooletni. Odd miesiąca i dwuudziestu dwóóch dniii, mogę pić ile pragnę- ten bełkot miał stanowić odpowiedź.
Severin postanowił wytargać z klubu to pełnoletnie dziecko.
Wank i Freitag, hm... Oni i tak wrócą rano.
                    *****
Wiele się nie pomylił, bo Wank i Freitag właśnie oceniali wszystkie blondyny w promieniu stu metrów.
- Richi. Taaa. Choć tu.
- Pogieło Cię kretynie, tam są jakieś podejrzane menele.
- No i czym oni są w porównaniu za mną?
Wanka w tym stanie nie mogło powstrzymać nic. Zaraz zaczęła się mocna afera. No tak, Andiego niestety interesowały tylko panienki zajęte. Richard podlazł do niego, chwycił go za rękę i chciał nieco oddalić od podejrzanych  typów. Po Wellingera wróci później.Chyba, że Sev już go stąd zabrał.
Ale nowi "znajomi" Wanka nie pragnęli tak prędko odpuścić i Richi prędko sam wylądował na posadzcę. Normalka. Tak kończyła się większa część ich imprezek.
- Kurwa, zatłukę Cię Waaank...
             *****
Przez szybę wlatuje światło.
Czyli jest rano.
A to znaczy , że czegoś nie pamięta.
Czyli zemdlał.
W dodatku jak widać po raz kolejny zalicza poimprezowy szpital. On, nie Wank. Oto właśnie jest sprawiedliwość tego świata.
A za tydzień trening, zajebiście.
Zamknął wkurzony oczy, poczym zerwał się do pionu, i odruchowo chwycił i przyciągnął do siebie w celu opieprzenia, to co siedziało na krześle , obok łóżka.
To co wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było Andreasem.
- Teraz zobaczysz debilu. Ile razy jak Ci powtarzałem, że nie podrywa się panienek, z którymi są jakieś typki. Co?
Masz zaraz iść do tych lekarzy. Chcę stąd wyj...
W tym momencie urwał , bo poczuł, że ma coś w buzi. I tym czymś były włosy, długie włosy.
Co kurde, Wank znowu ubrał tą swoją obrzydliwą czerwoną perukę?
Uchylił ostrożnie jedno oko, i...
To nie był Wank. Bo kosmyki przy jego ustach były jasne. I to nie była jedna z blond-klubowiczek, które tak często Richi znajdował rano przy sobie. Bo przecież po pierwsze: nie zabrałby jej na noc do szpitala. Są lepsze miejsca.
A po drugie: to nie był ten, jaskrawy , ciągle ten sam,choć na wielu głowach blond. To był kolor istnie płowy. Jak kłosy zbóż, chwiejące się na wietrze.
I to była dziewczyna odziana w biały fartuch.
- Ups. Przepraszam, nie jesteś Wankiem? - wymamrotał głupawo.
- Raczej nie. Ja tutaj pracuję. Veronika Seedorf. Nie Wank.
Kurde, ten głos to było istne brzmienie strun gitary.
Kurde, czemu jego mózg wymyśla takie dziwaczne porównania?
Do sali wszedł jakiś lekarz.
- No chłopie, tym razem masz szczęście. Założyliśmy Ci parę szwów i wystarczy.  No i przyjechaliście tutaj bez Wellingera. Zawsze jakiś sukces...
-Eee- znowu zaczął dukać skoczek- ja się w głowę walnąłem. Ja tu jeszcze do jutra zostanę, na wszelki wypadek...
- A przed chwilą ryczał, że chce do domu.
Lekarz tylko pokręcił głową i wyszedł. Tych chłopaków trzeba było zszywać regularnie. Zarówno przez upadki na skoczni, jak i te po za nią.
Ale Richarda to wszystko teraz nie obchodziło.
Pieprzyć trening.
Posłucha sobie tej muzyki...
Co prawda nie wierzy w miłość, ale co tam.
Wyłożył głowę na miękkiej poduszce, a jego oczom ukazała się Wieża Eiffla. A dokładnie nadruk na koszulce, wystającej spod fartucha Veroniki. Która ciągle patrzyła mu głęboko w twarz. On natomiast spuścił wzrok. Powiedzmy, że w miejsce pomiędzy nadrukiem a twarzą dziewczyny. To miejsce było z pewnością uwypuklone. I widniał na nim napis :  
"WELCOME IN PARIS"
A Richard jeszcze nie wiedział, że biedny Wank będzie musiał zabierać na swoje, nocne podboje Welliego.
Bo w jego prywatnym życiu etap pustych bab, właśnie się zakończył.
Bo on zrozumie, że czekał na coś więcej.
Bo on już niedługo zapragnie stabilizacji i bezpieczeństwa.
Tylko musiał sobie jeszcze z tego wszystkiego zdać sprawę.
                  *****
Witamy w Paryżu, panie Freitag.
Pana prywatnym.
Już nie jest pan jednostką, tylko obywatelem.
Ale nie będzie cały czas tak słodko jak pan będzie myślał.
Paryża nie wystarczy kochać, oddać mu wszystko i o niego dbać.
Trzeba  jeszcze umieć obronić Bastylię.
A wróg może nadejść z każdego kierunku...
Ale na razie to tylko przestrogi.
Jak może się zakończyć to, co nawet się nie zaczęło...

                                         ____________________________

Nie podoba mi się ten rozdział za bardzo.
Ale stwierdziłam , że jakieś wtyczki z przeszłości, są potrzebne.
Na dowód rzeczowy , że kiedyś był cukier, lukier, nieznośna lepkość i rzyganie tęczą.
Tyle, że boję się , że wyjdzie na miłość od pierwszego wejrzenia...
Postaram się aby tak nie było.
Trójka, dzieje się z powrotem w 2014, więc obiecuję , że mooocno odsłodzę, bardzo mocno.
A wkleję ją za tydzień w piątek. I kolejne zazwyczaj też co piątek.
Z wiadomych przyczyn :(
Zaczynam liceum i jest lekka spina...
Dziękuję za wszystkie wasze komentarze i uwagi.
Buziaki kochane:*

wtorek, 27 sierpnia 2013

1. Belive, hope and love.

                          Wrzesień 2014
Była bezsilność
Potem nastał etap bólu, cierpienia nie dającego się opisać za pomocą ludzkich słów
Nasępnie szok, podnoszenie się poduszek, próba wzięcia długopisu.do ręki i bezwładne opadanie. Cały czas słyszała obce głosy lekarzy i pielęgniarek. Obce! Nie te , które rozmasowałyby jej obolałe serce.
Nie ten jedyny, przenoszący ją do Paryża. Który ciągle miała nadzieję odzyskać.
Aż wreszcie nadeszła pełna świadomość. Podawane środki przeciwbólowe, były coraz słabsze. Coraz mniej ogłupiały. Wiedziała, że się udało. Została matką. Teraz mogła usiąść i zacząć TEN list. .
                *****

"Chyba wystarczająco dużo przecierpiałam, żeby mieć prawo to powiedzieć. Nie rozumiem nic.
Nie rozumiem dlaczego to wszystko tak się potoczyło. Mój ukochany miał wypadek, dwa miesiące przed wymarzonym ślubem, siedem przed planowanymi narodzinami naszego dziecka. Widziałeś jego radość gdy usłyszał, że będzie ojcem? Nie bał się. On nigdy się nie bał. Nawet gdy mu powiedziałam, że lekarze twierdzą, że jestem za słaba, że mogę niedonosić tej ciąży, że to zagraża mojemu zdrowiu. Powiedział wtedy: " Będę cały czas trzymać Cię za rękę. Jeśli chcesz zrobię sobie przerwę od skoków.".
A potem ta katastrofa. On leżący w śpiączce i ja. To ja trzymałam jego rękę. Pustą , bezwładną, jak martwą. To ja patrzyłam w jego zamknięte oczy, a potem spuszczałam wzrok na swój stale powiększający się brzuch. Aż wreszcie sama musiałam się położyć, puścić go.
Żyję nadzieją , że on się kiedyś obudzi, że ja nie umrę. Żyję miłością swoją do niego. Tak , tylko do niego! I wiarą, we wieczność.

Ale nie piszę tej kartki, aby narzekać co było po wypadku. Myślę co było przed. O Tobie. O tym jak można być tak okrutnym. Jasne: "niewiedziałeś". Ale to nie jest usprawiedliewienie. Usrawiedliwienie , dlaczego chciałeś zdemolować nam życie. Nie udało Ci się to. Nasza miłość okazała się za silna na kłamstwa i intrygi. Czego nie zrobiłeś ty dokonała jednak choroba i wypadek.  Liczy się jednak kto zaczął. Kto podpalił Paryż.
Wiesz co? Raz w życiu widziałam, jak mój narzeczony płakał. Te łzy były przez Ciebie.
Mogłabym życzyć Ci śmierci. Przez parę ostatnich miesięcy siedziałam i myślałam jak bardzo Cię nienawidzę. Ale ja też nie jestem idealna, też mam swoje na koncie, jak każdy człowiek. Więc Ci wybaczam. Bo wiem, że on by tak zrobił. Mechanicznie, od ręki. I wierzę, że będzie jeszcze miał szansę to zrobić. I , że moja córka będzie mogła uwielbiać swojego tatusia, tak jak ja mojego ukochanego. Może ja też wyzdrowieję? Nieważne.
Ja Ci wybaczam. Ty też mi wybacz to co powiedziałam wtedy. Żyj dalej. I przepraszam, za moje tchóżostwo. Za to że nie potrafię Ci tego powiedzieć osobiście, tylko w liście. Nigdy nie słynęłam z odwagi.
Najwyżej wszyscy spotkamy się tam, u góry.
                                      Veronica"
                      *****

Szpital miejski w Monachium. Oddział specjalistyczny, dla tych, którzy muszą pozostać na sali nie dzień, nie dwa, lecz całe miesiące. Zastanawiają się czy kiedyś go opuszczą, tak bardzo potrzebują wsparcia swoich bliskich. Czymś strasznym jest znaleść się w takim miejscu zupełnie samemu.
Budynek był odnowiony, zbudowany z czarnej, matowej cegły. A przed nim stała trójka niemieckich skoczków. Przejętych, z rozczochranymi czuprynami i rękami w kieszeniach. Oni nie gubili się wśród szpitalnych zabudowań, byli tu już , wiele razy. Odwiedzali chore dzieci, bawili się z nimi. Nic dziwnego. Mieli opinię postrzeleńców, każdy przy nich wybuchał śmiechem. Mówiono, że to jedna wielka banda pozytywnej energii. Nic dziwnego, że tacy ludzie, tak niecierpliwie byli wyczekiwani w takich miejscach.
Ale ta wizyta była inna.
To nie było wsparcie dla samotnych nieznajomych.
To nie było spotkanie z fanami.
Tylko coś o wiele trudniejszego, coś co boli...
-Chłopaki, my źle robimy- powietrze przeszył głos młodziutkiego bruneta.
-Wellinger, naprawdę i bez twoich rozpaczań jest bardzo trudno. No o co Ci chodzi?
-Wankuś, no zrozum mnie...
-Noooo?
- Ona powiedziała, że musi poradzić sobie sama. Że samotność doda jej determinacji, że szybciej wróci do Obersdorfu.
Jak to Vera...- chłopak zaczął drżeć.
-Dziecko, proszę, zaczynasz budzić we mnie wątpliwości...
- Mam dziewiętnaście lat!
-Ale beczysz jak niemowle. Chyba, że wolisz starą babcię? Sev, mógłbyś się odezwać?
Pytanie Wanka skierowane było do trzeciego ze skoczków , Freunda.
Nerwowo gryzł on zastępujący mu po za skocznią umiłowane wkładki szalik i zastanawiał się nad coraz bardziej widoczną depresją młodego Andiego. Cóż, chłopak poprostu nie był gotowy na taką sytuację w kadrze, w życiu. Na wypadek przyjaciela, który był z nim najbliżej, który zawsze mu doradzał, zawsze zrozumiał. No więc wywołany do odpowiedzi Freund musiał coś rzec . I to coś niegłupiego.
- Rozumiem, że Veroniki nie zachwyci nasz widok, ale ona oprócz świata skoków nie ma nikogo. Wiecie?- westchnął- A ponad to mam jeszcze jedną motywację. Wyobrażam sobie, że to ja leżałbym nieprzytomny od pół roku, podłączony do całej sterty rurek... I jedno wiem. Richi zaopiekowałby się wtedy moją dziewczyną. A co dopiero, ciężko chorą narzeczoną ,w zaawansowanej ciąży.
Wank pokiwał głową. Byli wszyscy coś winni swojemu kumplowi. Czwórka narodowa powinna się trzymać razem. Welli zamknął tylko oczy. Weszli do środka. Muszą być silni.
Nie mogą się w kółko kłócić.
Wank wiedział jeszcze jedno. Musiał pogadać z Verą poważnie. Może ona wiedziała, albo bardziej widziała , więcej niż on sam. Bo skoczkowi w wypadku przyjaciela, ciągle coś nie pasowało. Ciągle nie do końca ufał, że to był poprostu tragiczny przypadek...
Ale z kim miał się tymi obawami podzielić? No przecież nie z rozryczanym, biednym Wellim...
                   *****

Historia zatoczyła krąg. Od trzech dni istniało dla Very, coś jeszcze piękniejszego niż Paryż. Maleńka kontynuacja tego Paryża, jedyna, wytęskniona. Poprostu ich córeczka. W tym całym koszmarze jej największe szczęście. Leżało tak i wykrzywiało usteczka. Dokładnie tak jak on. Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że jest wycieńczona, ma chore serca, że zaraz po porodzie nie może przejść potrzebnej, bardzo skomplikowanej operacji. Ale była pełna dobrych myśli.
Tylko kto? Kto będzie się opiekował tą perełką?
Ledwie to powiedziała to drzwi się otworzyły. I w progu stanęli Severin i Andi razy dwa.
Jej szczęśliwa przeszłość.
Kumple Richarda.
Paryscy goście.
A wraz z nimi wiara, nadzieja i miłość. Do Paryża, w Paryż i dla Paryża.
W odbudowę.
I w Niego...
                     *****

Miało być jutro. Ale przez najbliższe dni będę miała ogromne zamieszanie, więc wolałam już dodać. Brakuje mi tutaj metafor, ale to dlatego, że to pierwszy roździał. Liczę, że troszeczkę się wyjaśniło. No i głównymi bohaterami będą niemieccy skoczkowie. Ale pojawią się też inni. A wraz z nimi zagadka kto tak właściwie zniszczył ten Paryż? Zagadka zarówno uczuciowa jak i kryminalna.
Wielkie dzięki za wszelkie komentarze. Jestem w szoku, że chwalą mnie tak utalentowane pisarki.
Jesteście kochane <3
A dwójka, na 100% w niedzielę.
Buziaki:*

sobota, 24 sierpnia 2013

Prolog: " Miasto w gruzach"

Był sobie Paryż.
Paryż był piękny. Surrealistyczne miasteczko marzeń, zbudowane lękliwie, wśród obaw, ale jednak.
I ten Paryż to wcale nie była stolica Francji. Wielka metropolia, tysiące milionów aut, światełka wysokich biurowców. Bo o tamtym Paryżu po co by było pisać? Jaki byłby sens ciągłego myślenia o nim?
Proste, żaden. Na to wpadłoby chyba dwuletnie dziecko.
Tu chodziło o jeden z wielu Paryżów. Który był inny od pozostałych , a jednocześnie tak podobny. Mianowicie o miłość. Krainę mającą tylko dwóch lokatorów. Nie ma szans, aby trzecia osoba zaczęła starać się o jej obywatelstwo. Wówczas zamieniłaby się w Rzym, Londyn, Nowy York czy Tokio. Oczywiście każde z tych miast ma swoją magię, żadnego nie można lekceważyć. W każdym zagubiony, zbłąkany wędrowiec, może odszukać schronienie.
Ale żadne z nich nie jest Paryżem...
I nigdy nie będzie...
Bo dużo w nich ludzi...
A do Paryża trzeba dwojga...
                   *****
Ciemnowłosy chłopak i delikatna, płowowłosa dziewczyna chwycili się mocno za ręce. On, jeden z młodych "władcy przestworzy", miłośnik sportu, przeniósł się w
inny wymiar. Ona, lękliwa idealistka, która pomagając ludziom była gotowa na ryzyko, wreszcie poczuła się bezpieczna. Na pozór byli zupełnie inni, kompletnie niedopasowani. Ale on miał szczere intencje i ona je miała. On zadał pytanie, a ona kiwnęła głową.
I tak w sekundę Paryż zbudowano.
A potem miała zacząć się rozbudowa.
Malutki domek w górach, zakupiony w nagłym ataku szaleństwa, dla nich stał się Wersalem, otoczonym najpiękniejszym ogrodem świata. Odwiedzany przez ich roześmianych przyjaciół, tętnił ciągłym życiem. Bo kto powiedział, że do Paryża nie mogą przyjeżdzać goście? Niezmienna musi być tylko liczba stałych lokatorów.
Z okna domu mogli zobaczyć świecącą się wśród alpejskich szczytów latarenkę, ich prywatną Wieżę Eiffla. Drewniany kościółek w centrum pobliskiego miasteczka mianowany został katedrą Notre Dame. I już niedługo miały w nim zabrzmieć weselne dzwony. Specjalnie dla paryskiej parki, ich własne... Tak miało być...
              *****
Ale pewnego dnia ktoś podłożył zapałkę. Maleńką porcyjkę zabójczego ognia. I Paryż spłonął. Bez najmniejszej winy hego ani jej.
Zostały zimne , zniszczone gruzy.
Cierpieli Paryżanie, cierpieli ich znajomi. Ale nie to było najgorsze.
Podpalacz to nie był okrutny włamywacz , podstępem demolujący miasta. To był ktoś regularnie w miejse swoich, niecnych czynów proszony. A motywy jego działań okazały się w najbardziej z możliwych sposobów niespodziewane i szokujące.
Pozostały łzy, łzy pełne pytań...
No bo co dalej z nieśmiertelnymi szczątkami?
I czy można odbudować Paryż bez Paryżan?
A może oni tak naprawdę dalej są w mieście?
I gdzie są granice zła?
Czy najgorsze winy można odkupić?
Nawet gdy z całego serca się pragnie?
Da się cofnąć bieg rzeki???
                  *****
Płowowłosa , delikatna dziewczyna drży. Rozgląda się w okół siebie.
Białe łóżko... Białe ściany...
Dygocząca ręka chwyta ołówek, potem zeszyt. Po chwili jednak głowa opada na poduszki. Brak sił. Kompletny brak sił.
Nie powie tego...
               *****
Takie tam moje bzdury. Gdyby ktoś jednak na to zajrzał proszę o komentarz. Bardzo chcę wiedzieć czy te bazgroły mają chociaż minimalny sens. To moje pierwsze opowiadanie jakie próbuję opublikować.
Oczywiście dotyczyło ono będzie skoków.
Zamierzam pisać roździały na przemian. Jedne dwa lata wcześniej, drugie w teraźniejszości. Pierwsza część będzie troche zabawna, trochę poważna. No i niestety momentami bardzo romantyczna. Druga to taki troche kryminał z wieloma zagadkami. Przez długi czas dużo spraw pozostanie niewyjaśnionych, dlatego ten prolog jest bardzo istotny.
No zobaczymy:)