Skarby kochane. Nie wiem czy dobrze robię i pewnie się nie uda...
No ale jednak:
"Gdy nie masz serca"
Trzymajcie się kochane<3
Wszystko się kiedyś zaczyna... Wszystko kiedyś trwa... I wszystko kiedyś się kończy. Czy nie ma na to rady? A może jest sposób, aby drugi raz wejść do tej samej rzeki?
sobota, 25 stycznia 2014
Ogłoszenie:)
sobota, 11 stycznia 2014
Epilog
"Would you know my name, if I saw you in Heaven?
Would it be the same,
if I saw you in Heaven?
I must be strong and carry on,
cause I know I don't belong here in Heaven.
Would you hold my hand ,
if I saw you in Heaven?
Would you help me stand,
if I saw you in Heaven?
I'll find my way through night and day,
cause I know I just can't stay here in Heaven."
trzy lata później,
Listopad 2017
Złapali się za ręce, tak mocno jakby już nigdy mieli się nie puścić.
Spojrzeli na tłum roześmianych kibiców, przeszczęśliwy sztab szkoleniowy i ekrany telebimów.
Poczym wskoczyli na najwyższy stopień podium, chlapiąc roztapiającym się śniegiem w czerwone kurtki Austriaków stojących u ich stóp i czekających na odbiór medali srebrnych.
Wszystko przebiegało tak jak trzy lata wcześniej, na moment można było uwierzyć, że są w Soczi...
Na moment, tylko na moment.
Ale nie to się teraz liczyło.
Okrutny los przegrał tą bitwę, albo może ten jeden, sportowy aspekt bitwy - znów byli na szczycie.
BYLI MISTRZAMI ŚWIATA...
~~***~~
-Zawsze wiedziałem, że tak będzie- wzruszony Wankuś zastopował nagranie po czym zaczął pociągać nosem- Niemiecka drużyna jest wieczna.
-Ale wujku- mała blondyneczka o roztkliwiających dołeczkach i dwóch mysich warkoczykach spojrzała na niego oburzona- ty zawsze płaczesz jak oglądamy tą scenę, w ogóle wszyscy wyliście na tym podium, no po za wujem Freundem. On tak ma, że nie umie płakać, a reszta na odwrót.
-Ty inteligencjo chodząca- spojrzał na córkę przyjaciela roześmiany, ta dziewczynka była zdecydowanie za inteligentna jak na swoje trzy latka, ale jak mogła nie być, skoro on brał tak aktywnie udział w jej wychowywaniu?- Skończ już się wymądrzać bo musimy oglądnąć wieczorynkę- rozpoczął odtwarzanie najnowszego odcinka Koników Pony, śpiewając na głos pioseneczkę o pięknym świecie kucyków.
Dziecko wygięło usteczka w podkówkę, po czym wskoczyło na kolana Welliemu leżącemu na kanapie, mocno łapiąc go za szyję.
-Andi, wyłączysz to?- zapytało rozpaczliwie- pllloszę....
Skoczek odrzucił na podłogę zeszyty, które do tej pory trzymał przy sobie, po czym wziął do ręki pilota i ku jawnemu oburzeniu Wanka zgasił telewizor.
-Dziękuję- odparła mała zciszając głos- bo wiesz, ja się boję...
-Ale czego?
-Tych kucyków... One... One... One mi tak strasznie przypominają Koflera, podobnie beznadziejnie podskakują. A wiesz co to Kofler? Taki wielki zły potwór z twarzą bandyty. Wujcio mi ostatnio o nim bajeczkę opowiadał, ale nie to najgorsze, tylko...
-Co?
-Wyobraź sobie- przerażenie Melly sięgnęło zenitu- że on istnieje na prawdę. I ja się boję, że w nocy przyjdzie do mojego pokoju... Ja już wolę Kubusia Puchatka, bo on tylko wujka przypomina...
-Mnie? No wiesz co, a tak o Ciebie dbam- odezwał się głos z podłogi-bądź miły dla nowych pokoleń, tak Ci zapłacą...
-Nie ciebie tylko wujka Freunda, bo misiu był cały zawsze w miodzie, a wujek jak ostatnio siedział w łazience to smarował się jakąś mazią z miodu i czekolady, więc też się lepił. A i jeszcze mówił, że szkoda, że tu nie ma sauny. Co to sauna?
-Takie pomieszczenie, w którym jest bardzo ciepło- odparł Wellinger, widząc, iż Wank zamiast rozmawiać z dziewczynką zagłębił się w tekst hymnów o tęczowych koniach, pegazach czy innych bzdurach.
-Aha, czyli sauna pewnie jest w Afryce, tak?
-Nie, sauna może być bardzo blisko, a Afryka jest daleko stąd...
-Tak daleko jak moja mamusia?
Zapadła cisza.
-Andi, co się stało?
-Nic kochanie, nic...-odparł chłopak.
-Zasmuciłam Cię? Ty znałeś moją mamę?
-Tak...Ona była, ona po prostu była...
-I jest- blondyneczka pokiwała małą główką- tata mówi, że mama nie leży pod tym kamykiem, na którym paliliśmy ostatnio światełka, tylko choć pozornie jest daleko, nawet dalej od Afryki to wypełnia całą przestrzeń. Czyli popatrz, mamy innych dzieci mają mniej niż dwa metry, a moja ma całe kilometry długości, szerokości i jeszcze umie być niewidzialna- dodała z dumą- ale czemu ty płaczesz? Masz taki piękny uśmiech, a z niego nie korzystasz...
Z oczywistych powodów nie mógł jej udzielić szczerej odpowiedzi.
Wank widząc co dzieje się z przyjacielem, poczuł się w obowiązku zainterweniować.
-Ej Mel, może zmieńmy temat i wróćmy do Koflera. On jest okropny, bo...
-Ograł Cię w parze, w systemie KO, 29 grudnia 2015- wyrecytowała z pamięci.
-Andreas, znowu demoralizujesz moje dziecko?- Richie stanął w drzwiach przysłuchując się "rozmowie". Wrócił właśnie z jakiejś nieznośnej konferencji, na której przez trzy godziny musiał odpowiadać na pytania dotyczące obrony olimpijskiego tytułu.
-Tatuś!- pisnęła na cały głos trzylatka, jednocześnie skacząc z radości Wellingerowi po brzuchu.
A przecież zabiedzona nie była, dochodziła już do 20 kilo żywej wagi!
-Melly skarbie, cześć...- rzucił się wycałować córkę-Wank, dlaczego to biedactwo nie śpi, jest północ?
-Tata, nie krzycz na niego. Ja już leżałam w łóżeczku, ale nagle był huk i zeszłam na dół bo myślałam, że to Kofler przyszedł. A to stryj Severin siedział w łazience i krzyczał gdzie jest sól, bo on chce w niej się kąpać. Więc poleciałam do kuchni i mu przyniosłam tą kurę-solniczkę, którą nam babcia dała. Ale on na to, że chodziło o sól z dodatkiem malin. Jak można mieszać sól z malinami, jak one są słodkie?
-Już dobrze aniołku, rozumiem... Widzisz, nie zna się na kosmetykach tak jak ty...
- Bałam się wrócić do pokoju- kontynuowała- no to poszłam do salonu i pomagałam Andiemu się uczyć na studia, bo on ma egzamin. A wujek nam przyniósł babeczki...- nie zauważyła znaków dawanych jej przez wariata.
- Wank- jęknął młody ojciec- ona ma alergię!
-Na ciastka? Mówiłeś, że na owoce leśne?
-... Z jagódkami- dokończyła panna Freitag- zjadłam tylko cztery.
-Ty ośle...Jak mogłeś...
-Sam jesteś osioł. Zabierasz jej radość życia. Tobie zabronimy jeść borówki i co! Jak się z tym będziesz czuł?
-O rany- dziecko pokręciło główką- znowu się drą. Welli, dlaczego ludzie czasem są źli?
-Bo popełniają błędy skarbie... Nawet straszne...
-Serio?
-Tak... Ale ważne, żeby zawsze próbowali z tego wstać, iść dalej...
-Ty jesteś cholernie mądry- wymruczała.
-Twój tata mnie tego nauczył...Kiedyś.
-Tata też jest mądry, wszyscy oprócz Kubusia Puchatka jesteście... A ja mam znowu problem...
-Oj jaki?
-Jestem zbyt leniwa... Dzisiaj nie skończę budować pomnika Koflera zionącego ogniem, tak bardzo mi się spać chcę. Ale jutro mi pomożesz, zgoda?
-Jasne Mel.
-A mogę się przy tobie położyć.
-Kładź się.
Zrobił na swoich kolanach miejsce dla maleńkiej główki i zanim się obejrzał dziewczynka już spała, nie zwracając uwagi na wykłócających się skoczków.
Była urocza.
Definitywnie.
Na dźwięk jej cichutkiego pochrapywania salon umilkł.
-Boże moja córka- rozczulił się Richie.
-No tak, twoja- mruknął Wank- tylko na serio, ta fascynacja Kofim, robi się niezdrowa.
-A kurde kto ją tego nauczył?
-Oj, co z tego, że ja... Pogadaj z nią o tym, może jutro, ojciec jesteś. Bo ja mam zajęty wieczór...
-Z kim znowu?- popatrzyli na niego zaciekawieni.
Wank ostatnimi czasy, stwierdziwszy, iż po pierwsze Melly dorasta, po drugie Richie zabrania mu obrażać przy niej Austriaków, a po trzecie jedno dziecko to dla niego za mało. Więc jako, że nic nie wskazywało aby, któryś z jego kolegów miał zadbać o zapełnienie tej pustki, musiał się za to zabrać sam.
Zaczął intensywne i nieco już dla chłopaków wkurzające poszukiwania matki dla swojego malucha.
Problem był jednak taki, iż każdą potencjalną kandydatkę skreślał z listy po trzech dniach, mówiąc, że przecież jego potomek nie może mieć nieidealnych aż połowy genów.
No ale tym razem (jak za każdym) był pewnien, że trafił...
-No więc nazywa się...
~~***~~
Upadki się zdarzają, oj wiedział o tym...
A szczególnie skoczkom narciarskim.
Ile razy jakiś biedak leży na zeskoku i chciałby się podnieść, ale nie ma jak?
Musi poczekać aż ktoś podejdzie i wyciągnie do niego rękę, pomoże.
Aż okryje jego zmarznięte ciało kocem i poda tabletki zmniejszające ten szok i ból.
Właśnie...
I on miał taki upadek na najgorszej skoczni świata - życiu.
Vikersund czy Planica, odwieczne marzenia miłośników lotu to przy niej nic.
Z nich spada się dziesięć sekund.
A z niej?
Można nawet sto lat, jeżeli ktoś zechce.
A wystarczy małe pogubienie się w locie, strata kontroli nad tym, co zamierzasz ze sobą zrobić.
Lądujesz w kawałkach, z zewnątrz wyglądający idealnie, ale w środku...
W środku masz miazgę, nic nie leży na swoim miejscu.
Bezwolnie witasz się ze śmiercią, wręcz o niej marzysz.
Na szczęście może się pojawić ktoś, kto to wszystko odmieni.
Kto złapie Cię z rękę i dosłownie na ciebie wrzaśnie...
Walcz, jesteś silny...
Nie daj się...
Pamiętał to jak dziś.
Obudził się rano, przesiąknięty zapachem choinki i wigilijnych kulinariów.
Podniósł głowę i popatrzył przed siebie.
Na mroźnym, grudniowym niebie jaśniało słońce.
Raziło go prosto w oczy, nie omijając go, nie uciekając od niego.
Kodując mu w mózgu jedną myśl, jakże odmienną od swoich poprzedniczek.
Słońce nie świeci dla umarłych, tylko dla żywych...
Ty żyjesz człowieku...
A potem weszli chłopcy i przynieśli mu śniadanie.
Dużo malutkich zapieranek z grubą, nadpaloną warstwą sera i ogromny kubek kakao z pianką mleczną i pietrzącą się warstwą karmelu.
Gdy zaczął marudzić, że nie może tego zjeść, Wanki z upodobaniem sięgnął po łyżeczkę do kawy i zaczął mu wpychać ciągnącą się substancję do ust.
Nie było na nich rady...
-Co ja mam teraz zrobić? Jak ja się wam odwdzięczę?
-Andi... Zrób tylko jedno, obiecaj po prostu, że... Że się postarasz...
Zagryzł zęby, poczym skierował oczy w stronę wielkiej ognistej kuli buchającej na ogromnej tafli nieba.
I aniołów, które były przy nim.
Nie za dużo ich miał?
-Obiecuję- wyjąkał- obiecuję...
Nie przysięgał z całą pewnością, iż się nie zabije.
Mówił tylko, że będzie walczył o swoje życie.
I o tą niesamowitą przyjaźń...
Bo była tego warta...
Zło po raz kolejny przegrało z dobrem.
Gdy skończył śniadanie pojechali do szpitala.
Zszycie całych jego rąk, plus jeszcze głowy, która rozwalił poprzedniego dnia waląc nią o kant łóżka było długie i mozolne.
I powiedzmy sobie szczerze, mimo, że Wank uparcie oświadczył, że zamiast wyjść będzie go trzymał za palce, bolało cholernie.
Ale i tak mniej niż walka z wewnętrznymi wyrzutami.
Tylko "Anioły głupie do najwyższej potęgi" myślały w swej urzekającej naiwności, że owa rozmowa na cmentarzu definitywnie zakończyła pewien temat.
Otóż wcale nie zakończyła.
Podobne dyskusje pojawiały się niemal notorycznie, a wybaczenie samemu sobie ciągle wydawało się czymś nierealnym.
Przyjaciele musieli być do jego dyspozycji o każdej porze dnia i nocy.
I chyba dopiero gdy od całego koszmaru minęły dwa lata, na dobre odetchnęli z ulgą.
Pozbierał się.
Wiedział, że idealnie z nim już nigdy nie będzie.
Że zniszczył szczęście niewinnych ludzi i, że co najgorsze nigdy nie uda mu się w całości odkupić własnych win.
Niemniej jednak myśli samobójcze przestały go prześladować.
Zdał w końcu tę nieszczęsną maturę, poszedł na studia, a skakanie na nartach znowu zamiast depresji wzbudzało w nim radość.
Zrozumiał, że jest farciarzem.
Ileż to osób kończy za kratkami za jakieś bzdury?
Zostaje skreślonych, zdemoralizowanych.
Ileż osób umiera przysłowiowo lub dosłownie pod mostem, bo nikt nie wyciągnie do nich dłoni, brzydząc się ich?
Zabijanie się w takiej sytuacji nie dość, iż byłoby tchórzliwą ucieczką.
Było by największym z wszystkich przejawów niewdzięczności i zła.
Dostał drugie życie.
Znów był małym chłopczykiem.
Zupełnie od nowa...
Starał się być w porządku wobec otaczającego go świata, pomagać ludziom- tym najbardziej potrzebującym, a w szczególności dzieciakom, które nie mają własnych rodziców.
Był to winny.
Tej kochanej, małej kruszynce, która miała przez niego tak okrutny i koszmarny początek ziemskiego życia.
Chyba tego nie wiedziała.
Narazie...
Była żywym usposobieniem słońca, nie wiedział w ogóle jak kiedyś mogła wywoływać w nim nienawiść.
Uwielbiał jej słuchać, bawić się z nią i z jej pluszaczkami, (z których dziewięćdziesiąt procent nazywało się Kofler) mimo...
Mimo że miała tę swoje włosy...
Włosy, które nadal kojarzyły mu się tylko z jedną chwilą...
Tak... Od tamtego czasu nie spojrzał na żadną dziewczynę.
Jeszcze nie potrafił.
Niemniej gdzieś w głębi duszy liczył, że za jakiś kolejny czas pojawi się ta jedyna, która da mu kolejną niezasłużoną porcję dobroci.
Nie zamierzał takiej 'jej' okłamywać.
Powinna wiedzieć, że zadaje się z kimś po przejściach.
Z kimś dobrowolnie wewnętrznie rozbitym.
Bo nie miał prawa się odciąć od przeszłości.
Wybielić jej.
Zamierzał tylko rozjaśnić dziurę w swoim sercu.
Nie zupełnie, ponieważ życie wcale nie jest czarne ani białe.
Ono bazuje po prostu na różnych odcieniach szarości...
~~***~~
A Paryż?
Ludzie się niszczyli i naprawiali.
Zabijali i leczyli.
Przeklinali i wybaczali sobie.
A on nie mógł zrobić nic.
Stał sobie w samym środku lasu, pomiędzy jednym, a drugim łańcuszkiem Alp.
Roztaczał swój blask i ciepło na cały świat, choć nikt tego nie zauważał.
Cichym tonem opowiadał historię miłości wielkiej.
Miłości głupich.
Miłości nadziei.
Richard starając się normalnie funkcjonować, myślał tylko czy to uczucie miało szansę przetrwać.
Zagłębił się trochę w medycynie i dowiedział, że w tym najpodstawowszym wymiarze raczej nie.
W stanie w jakim przebywała wtedy Ver, nawet bez dodatkowej traumy psychicznej, urodzenie dziecka było heroizmem. Zrozumiał, iż w ogóle sam fakt, że jego ukochana córeczka żyje, że jest zdrowa graniczy z cudem...
Zamierzał teraz poświęcać Melly każdą wolną chwilę.
To ona była centrum jego życia.
Czasem budził się rano sam, w pustym łóżku, patrzył na zdjęcia i zastanawiał się po co jeszcze tu jest.
Po co ma wstać?
Po co iść na skocznie?
Po co bawić się w chowanego z codziennością, jeżeli Goldie już tu nie ma.
I wtedy wskakiwała na niego ta maleńka cząstka ukochanej, mówiąc żeby zrobił jej śniadanko, albo poszedł z nią na spacer.
I dawała mu siłę, na kolejny bolesny, trudny dzień...
Jasne, z roku na rok obawiał się pewnych rzeczy coraz bardziej.
Na razie była to mała dziewczynka, której wystarczyło powiedzieć, że mamusia jest wszędzie.
Chodziła czasem ulicą, zagarniała rączkami śnieg, łykała powietrze, albo całowała źdźbła polnej trawy...
A gdy poprosiło się ją, żeby przestała, tłumaczyła oburzona, że ona teraz rozmawia ze swoją rodzicielką.
Była pozytywnie nastawiona do całego otoczenia.
Jednak skoczek rozumiał, że kiedyś stanie się burzliwą, dojrzewającą kobietą.
Będzie znacznie bardziej tęsknić za Veroniką...
Znacznie szukać w Internecie innych rzeczy niż zdjęcia Welliego, którego uważała za swojego brata, ukochanych wujeczków oraz Koflera.
Zapragnie dowiedzieć się czegoś na temat okoliczności własnego przyjścia na świat.
I co wygrzebie?
Nigdy nie wiadomo.
Bo wiedział, że on nie powie jej całej prawdy...
Nie miałaby wtedy pewności co do pewnych dość elementarnych faktów.
Jej urocze życie zostałoby bardzo poważnie zaburzone.
Przykryte nienawiścią.
Lepiej aby zostało tak jak jest.
Nie ma podłości większej niż nienawiść...
Bolało go, że musiał tak często wyjeżdżać na zawody.
Że Melly spedzała więcej czasu z dziadkami niż z własnym ojcem.
Rodzice Freitaga zabrali ją praktycznie do siebie, żeby wypełnić sobie czas, gdy Lizzy wyjechała na studia.
Dziewczyna dostała się w lecie na medycynę w Berlinie.
Dokładnie tak samo jak Goldie, którą zresztą charakterem, mimo znacznie większej siły przebicia, coraz bardziej przypominała.
I może właśnie to podobieństwo wzbudzało w jej bracie, (a także Severinie i Wanku) nieśmiałą nadzieję w pewnej kwestii.
I bynajmniej nie chodziło tu o pomoc w wychowaniu dziecka...
Narazie jednak ich pomysły nie miały szansy wyjść po za strefę spekulacji, ponieważ panna Freitag i nowa, dorosła wersja Andreasa zamierzali pozostać tylko i wyłącznie przyjaciółmi.
Mniejsza o to, że bardzo bliskimi.
Mniejsza o to, że siostra Richarda była po za ich czwórką jedyną na świecie osobą, która wiedziała ( i to z ust samego Wellingera) co stało się w roku 2014.
Przyjaciółmi i tyle.
Mimo tego zewnętrznego porządku i ciągłej pogody ducha Richie ciągle nie wyzwolił się spod koszmarnego ciężaru tęsknoty.
Równe dwa lata po tym jak poznał ukochaną pojechał sam jeden do Paryża.
Włóczył się brukowanymi uliczkami ze spuszczoną głową i rozdartym sercem.
Miasto pozostało pozornie nie zmienione.
Obok niego, w strugach ciągle przebiegały wesołe, roześmiane parki.
Patrząc w ich wesołe, rozbrykane twarze, zastanawiał się dlaczego to wszystko padło na niego.
Dlaczego inni mogą być we dwójkę szczęśliwi całe życie, a on otrzymał tylko marne trzy miesiące.
Miał o to żal do Boga, żal który nie przeminie już nigdy...
Mieli jeszcze kiedyś tu przyjechać razem, ale to już nie był ten Ich Paryż.
Hotel, który dla kpiny zarezerwował dla nich Wank przemieniono na luksusową siedzibę jakiegoś banku.
Freitaga ogarniał szał na myśl, że w pomieszczeniu, w którym on całował Goldie po raz pierwszy teraz jacyś przedsiębiorcy w garniturkach wykłócają się o głupie akcje giełdowe.
Ale cóź miał zrobić?
Jego świętość dla innych była zwyczajną codziennością.
Barku, w którym jedli kiedyś croissanty też już nie było.
Gdy pod niego podszedł, napotkani akurat właściciele wyjaśnili mu, że zamierzają otworzyć w tym miejscu kolejną pięciogwiazdkową restaurację.
Stał patrząc na nich, taki zmoczony i zapłakany, sprawiając bardziej wrażenie żebraka niż gwiazdy sportu.
Zmartwieni ludzie spytali czy mogą mu jakoś pomóc.
(Mało kto ma powód rozpaczliwego szukania taniego lokalu w wielkiej metropolii...)
-Mogę mieć jedną dziwną prośbę- wyjąkał.
-Tak, oczywiście proszę.
-Czy... Czy mogliby państwo zapalić tą rybkę- pokazał palcem na zczerniały, niegdyś pomarańczowy reflektor, od którego wzięło się przezwisko jego miłości.
Spojrzeli się na niego z dziwną miną, ale takiemu błaganiu nie dało się odmówić.
Po chwili jaskrawe światło zaczęło przebijać się przez całą warstwę kurzu.
Richard przyłożył do niego głowę, brudząc czoło ciemną, zastygłą sadzą i odkrywając rybie jej wielkie oczy.
To była genialna w swej prostocie metafora.
Pod całym złem, które niszczy i rozbija miłość tego świata, jest nadal głębia uczucia.
Nadal błyszczy i daje nadzieję, wcale nie mniejszą od tej pierwszej, idealnej i nienaruszonej.
A może nawet większą?
Bo już niezagraną, naznaczoną prawdziwym cierpieniem.
Ich miłość musiała umrzeć, aby przeżyć naprawdę.
Paryż musiał spłonąć, aby zostać zapamiętanym.
Dobre, kochane miasto oddało własne serce, pozwoliło je podrzeć na szmaty.
A Richard Freitag musiał przecierpieć jeszcze wiele lat.
Zanim blond kosmyki znowu staną się jego udziałem.
Zanim wieczna i niezaprzeczalna obecność Veroniki stanie się namaczalna.
Wiedział, że już nigdy nie pokocha innej kobiety...
Szedł z opaską na oczach.
W nieznane...
Bo był pewien, iż nie napisano jeszcze prawdziwie pięknej historii, której prolog był bardziej zagadkowy od epilogu...
I, że niebo musi być na niewidzialnym dachu Wieży Eiffla...
THE END
_____________________________________
O rany:D
Ja na prawdę skończyłam to opowiadanie.
To na prawdę koniec.
Koniec romantycznej, banalnej, lekko naiwnej historii o wielkiej, baśniowej miłości, która nie miała szans przetrwać w złym świecie...
Może to dziwne, ale pokochałam ją.
I nawet kiedy nie miałam ochoty na nic to na pisanie miałam.
I wiecie co? Ogarnęłam, że po skończeniu, ja dalej układam im życie, mam kolejne pomysły:D
Ale to koniec, więc zachowam je dla siebie.
Dziękuję wam wszystkim, nikogo nie wyróżniam bo nie była to jedna czy dwie osoby.
Jesteście cudowne, wyjątkowe, jedyne i strasznie was kocham.
Kiedyś wrócę z czymś. Nawet nie długo. Nie wiem jeszcze, o których/którym to będzie i czekam na propozycje.
Tylko najpierw muszę się uporać z pewną osobą/sytuacją, która mi psuje ostatnio na dobre nastrój, bo nie wiem co mam robić, a jak chyba wiecie jestem zdecydowanie zbyt głupkowato wrażliwa...
I jeszcze wczorajszy wypadek Morgiego, który mnie dobił.
Trzymamy wszyscy za niego kciuki i musi być dobrze<3
Kocham Was i dziękuję za tą historię<3
PS. I dzięki Paulinie, za dawną rozmowę o Koflerze:D
poniedziałek, 6 stycznia 2014
20. Who you are is not what you did.
23 grudnia 2014
Śnieg skrzypiał im wyraziście pod stopami.
Nie mógł po prostu tego przeżyć.
Co tam przeżyć, przecież nie żył już od roku.
Nie mógł zrozumieć.
Jak...?
Po co...?
Dlaczego...?
Odpowiedzią wedle jego własnej osoby mogło być tylko to jedno, jedyne stwierdzenie:
Czas z sobą skończyć, na prawdę.
Jeżeli masz jeszcze choć trochę godności Wellinger to gdy ludzie zaczną siadać do stołów wigilijnych, Ciebie już na tym świecie nie będzie.
Przez ten cały okres miał różne pomysły radzenia sobie z tym co zrobił.
Najpierw pił, pił i starał się zapomnieć.
Potem odgradzał się od wszystkiego, wyobrażał, że siedzi w nim dwójka ludzi
Ten, który jest winien nieszczęściu i ten, który je opłakuje...
Pisał na kartkach teksty w stylu: "szkoda patrzeć na Wellingera"- w sensie na tego "dobrego".
Po czym zrozumiał, że ten "dobry" nie istnieje, był tylko potwór i morderca.
I właśnie w tym etapie po raz pierwszy od "wypadku" pojechał do Kliengenthal.
Nie wytrzymał.
Włamał się do pustego hotelu, pociął sobie ręce i skoczył przez to okno.
Tylko znowu miał pecha, wychodząc z tego prawie bez szwanku.
Druga próba będzie udana...
-Andi?
Jak on w ogóle może na niego patrzeć?
-Tutaj- wyjąkał.
Ścieżynki biegnące przez środek małego, górskiego cmentarzyka były wyraźnie zasypane.
Nikt nawet nie próbował ich odgarnąć, odśnieżyć.
To był element tutejszego krajobrazu.
Idealnie komponujący się z miejscem.
Pozornie tak piękny.
Owszem, dla kogoś kto przyszedł tu w roli bezmyślnego gapia.
Dla szczęściarza, który jeszcze nie poczuł oddechu śmierci za blisko swojego serca.
Bo przecież pod tym śniegiem były historie nie do powtórzenia.
Bo ten śnieg spadł na kamienie, granity czy marmury, które przeszkodziły tak wielu planom, tak wielu rozmowom, wielu potrzebom.
Bo ten śnieg wydał wyrok śmierci na nadzieję...
Było to stwierdzenie paradoksalne.
Szczególnie gdy rodziło się w głowie skoczka narciarskiego...
Skoczek powinien bezapelacyjnie kochać biały kruszec...
Nie mieć nigdy nic przeciwko niemu.
Ścieżka zdawała się kończyć. Szarawa warstwa była coraz to grubsza i grubsza.
Wreszcie stanęli...
Kamień okazał się jasny, wręcz pogodny. Stał tak sobie pod starą brzozą, mogąc wyglądać na jakąś przycienioną ławeczkę, będącą oazą dla zakochanych.
Tłumacz zimnej skale, że zabrała Ci wszystko.
Richie podszedł do tego cholerstwa i po prostu opadł na nie, zdejmując wcześniej z dłoni rękawiczki.
Nie obchodziło go wcale, że powinien się oszczędzać.
Nie teraz.
Przemrożoną ręką zaczął odśnieżać grób. Gdy doszedł do literek zwolnił. Wkładał w nie palce tak powoli: V, E, R, O... Skończywszy z imieniem, zajął się nazwiskiem. A potem datą urodzenia. To miało swój rozpaczliwy, desperacki cel. Odszukanie choćby jednego symbolu, który się nie zgodzi.
Który da mu nadzieję, że na to wszystko trzeba patrzeć w kategorii wyłącznie przywidzenia, złego snu.
Bo przecież powinien teraz zamiast tu siedzieć lecieć do domu.
Gdzie czeka na niego jego letnia iskierka.
Zeszłej zimy oświadczał się jej podczas takiej jak ta zawieruchy.
A potem wziął ją na ręce i zaniósł do ciepła. Obiecał, że już nic jej nie grozi, bo on z nią jest na zawsze.
A teraz?
Teraz powinni już być małżeństwem od więcej niż pół roku.
Zamknął oczy...
Na półce nad kominkiem wisi ich ślubne zdjęcie...Jest na nim taka promienna, w tym swoim wymarzonym welonie koronkowym, o którym tak pisała.
Siedzi właśnie na łóżku i kołysze w ramionach ich małą kropelkę.
I zaraz mu opowie ile zawartości słoiczka Melly dziś zjadła, ile mleka wypiła czy jak mocno spała po obiadku.
I będą podziwiać te wszystkie cztery urocze, zamknięte w śpioszku, machające to w górę, to w dół kończynki.
A Wank im siedzi w kuchni i uparł się, że znowu coś ugotuje, więc lepiej mieć już w pogotowiu telefon na straż pożarną.
Natomiast Sev przyszedł z całą torbą różnych mazi bo stwierdził, że mają dobrą wodę, więc od trzech godzin rąk się umyć nie da, gdyż zabarykadował się w łazience.
Tak... Oto jego idealne, wyśnione życie.
W ten sposób miało być.
Uchylił powieki.
Przenikliwość wiatru przypomniała mu gdzie się znajduje.
Wszystkie znaczki na mogile zgadzały się.
Co do jednego.
Przycisnął z całej siły twarz do płyty, po czym podniósł głowę w górę.
-Boże, dlaczego?- wyjąkał z niemym wyrzutem - Na świecie jest tylu ludzi, dobrych, złych, różnych. Dlaczego ona? Dlaczego moje małe, jasnowłose szczęście?
Tych włosów już nie ma...
Brutalna prawda z każdą sekundą docierała do głębszych partii jego serca.
To znaczy one gdzieś były.
Były tam wysoko, gdzie chmury łączą się z tęczą.
Czekały na niego.
Co nie zmieniało bynajmniej faktu, iż tak bardzo były mu potrzebne.
Tu i teraz.
Kręcił głową aż jego wzrok padł na Wellingera, który został tępym świadkiem tego okropnego widowiska.
Z zaciśniętymi wargami opierał się o białawy pień brzozy.
Mógł podziwiać efekty końcowe swoich, dotychczasowych dokonań.
I właśnie chyba ten widok, z wszystkiego co przez ostatni czas przeżył był dla niego największą karą.
Marzyłeś, żeby go zniszczyć? Żeby go wykończyć, zabrać mu szczęście? Chciałeś stać i delektować się tym jak cierpi?
Proszę, masz.
Tylko czy o to Ci chodziło?
Może zacznij klaskać, bij głośne brawo... Twoje sny się spełniły...
-Richard- szepnął- jeżeli chcesz, to zrobię to tu i teraz. Wyjął z kieszeni to z czym dosłownie się nie rozstawał. Podwinął kurtkę przykładając metal do niemogącej się zabliźnić skóry i zaczynając powoli, delikatnie przesuwać nim wzdłuż żyły, raz w górę, raz w dół.
Mogło to zabrzmieć jak jakaś forma przymusu czy szantażu.
Ale nie. Tu chodziło tylko o te resztki godności ludzkiej, dla których to była jedyna droga ratunku.
Jeszcze odrobinę w lewo, odrobinę mocniej...
BĘDZIE PO SPRAWIE.
-Welli, uważaj przez chwilę- Freitag spojrzał nastolatkowi w oczy. Od poprzedniego dnia tylko go słuchał.
Słuchał tego całego horroru i koszmaru. Wreszcie musiał coś powiedzieć- ty zawsze masz takie rzeczy przy sobie?
Niemal siłą wyjął żyletkę z zaciśniętej, lecz bezwolnej pięści chłopaka.
-Słuchaj, wiesz mi też się teraz marzy, żeby tego użyć. Żeby to całe powalone coś co nazywamy życiem wreszcie się zakończyło. Żebym mógł być już przy niej. Ale z drugiej strony ona by mnie tam nie chciała, nie mam prawa tego zrobić, mam tu jakieś zadanie- przyjrzał się bacznie zakrwawionemu przedmiotowi, po czym cisnął go jak najdalej przed siebie.
-Ty nie masz prawa, ja mam obowiązek- wydukał Andreas.
-Młody... Masz rodzinę- nie wiedział w sumie od czego zacząć- masz fanów na całym świecie. Jesteś dla dziewczyn ich idolem, ich kochanym, ich pieszczochem, czy jak tam one o tobie mówią. I co? Wszyscy mają czytać w gazetach, że dziewiętnastoletni talent się zabił?
-Chyba lepiej mieć jakąś stertę błota za idola niż mnie. Na pozór uroczy uśmieszek, a w środku co? Nienawiść, nienawiść i nienawiść.
Tak musi być. Jestem Ci to winien. Przetnę sobie wreszcie te żyły na amen, to nie takie trudne. Albo jeśli wolisz rozpieprzę wiązania w nartach i skoczę. Tylko nie w Klingenthal, ale w Vikersund...
-Andi...
-I jak będziesz stał na moim pogrzebie to będziesz mógł choć trochę sobie wszystko wynagrodzić. Przecież mówią, że gdzieś jest ta sprawiedliwość. Choć takim to nawet na pogrzeb nikt nie powinien przyjść. Nie mówiąc już o kwiatach, ani zniczach.
Richie milczał. Jasne, co się zdarzyło, to się zdarzyło . Ale przecież już ostatniej nocy, patrząc na pamiętnik swojej Ver, zrozumiał, że wszystko było zrównoważone. Wystarczyło spojrzeć na to zagubione, małe dziecko kulące się teraz na zimnym, przytłaczającym cmentarzu.
Na zapadnięte źrenice, spierzchnięte usta i pokrwawione ręce.
Nie sposób było dostrzec tego przystojnego, zawsze uśmiechniętego bożyszcza wielu fanek skoków.
I to wcale nie była cena za zło.
Tylko za głupotę.
To otłumanione miłością stworzenie wcale nie chciało sprzątnąć go ze świata, ani tym bardziej już skrzywdzić Veroniki.
Tyle, że padło ofiarą tej planety, jej sposobu funkcjonowania oraz własnych namiętności, tego, że nikogo przy nim nie było wtedy kiedy bardzo tego potrzebował.
To, że sam stracił Goldie to było jedno. Jego prywatny, wewnętrzny koszmar, z którym nie poradzi sobie nigdy.
Ale Andi był drugim. Zabłąkanym chłopcem, który się wykoleił i leciał w dół. I ktoś go musiał pociągnąć zanim ostatecznie będzie za późno...
-Well popatrz się na mnie- powiedział- ja Cię nie nienawidzę. Wcale, ani trochę.- to było chyba najtrudniejsze co miał do powiedzenia w życiu- I ostatnią rzeczą, którą chciałbym oglądać jest twój pogrzeb. Jesteśmy przyjaciółmi na zawsze, cokolwiek by się działo. Pamiętasz?
-Ale... Ja to zerwałem. Ja spałem z twoją narzeczoną, rozumiesz to? Ja ją zabiłem, zrobiłem z dziecka sierotę!
-Nie... Ty jej nie zabiłeś. Choroba ją zabiła, życie ją zabiło, okrucieństwo, nie ty. Zresztą, zaraz Ci pokażę.
-Co?
-Jej pamiętnik- widząc pismo swojego szczęścia znów poczuł ucisk w głębi serca- Wankie mi go dał. Porozrywali z Sevem wszystkie koperty, ale to akurat zostawili. Czytaj...
"[***]Mogłabym życzyć Ci śmierci. Przez parę ostatnich miesięcy siedziałam i myślałam jak bardzo Cię nienawidzę. Ale ja też nie jestem idealna, też mam swoje na koncie, jak każdy człowiek. Więc Ci wybaczam. Bo wiem, że on by tak zrobił. Mechanicznie, od ręki. I wierzę, że będzie jeszcze miał szansę to zrobić. I , że moja córka będzie mogła uwielbiać swojego tatusia, tak jak ja mojego ukochanego. Może ja też wyzdrowieję? Nieważne.
Ja Ci wybaczam. Ty też mi wybacz to co powiedziałam wtedy. Żyj dalej. I przepraszam, za moje tchóżostwo. Za to że nie potrafię Ci tego powiedzieć osobiście, tylko w liście. Nigdy nie słynęłam z odwagi.
Najwyżej wszyscy spotkamy się tam, u góry.
Veronica"
Ten list był długi...
Przeczytanie go mogło zająć z kilka minut.
Ale gdy już skończył, jego usta powtarzały w kółko tylko to jedno, jedyne zdanie: "Nieważne.
Ja Ci wybaczam".
I łzy tej chwili smakowały znacznie inaczej niż wypłakiwane codziennie przez ostatni rok.
-Ty mi to dałeś po tym wszystkim- powiedział z niedowierzaniem.
-Andi, a miałem prawo zrobić inaczej? Boję się, muszę zupełnie sam wychować dziecko... I to córkę, mam inne wyjście?A teraz zupełnie na poważnie: to twoje życie, jeżeli będziesz chciał je przerwać to nie ma na to siły. Ale pamiętaj, rozejrzyj się po tym cholernym miejscu w okół nas. Te lata, które spędzamy na Ziemii są największym darem i najwyższą wartością. Nigdy nie warto...
Urwał gdyż zorientował się, że ktoś nad nimi stoi. Raczej nie chciał z dość oczywistych powodów, aby ta rozmowa odbyła się inaczej niż tylko w cztery oczy. Z tym, że gdy podniósł wzrok zamiast przydrożnych gapiów zobaczył Wanka i Severina.
Obu zatroskanych, w niedopiętych kurtkach i zbyt dużych czapkach.
-A wy co tu robicie?- spytał- przecież mieliście jechać do domów na święta?
-Wiesz co?- mruknął Freund- czy na prawdę uważasz mnie za człowieka, który będzie sobie leżał w rodzinnej wannie i zajadał barszcz z uszkami, kiedy jego przyjaciele cierpią na mrozie?
-I na prawdę myślisz- dodał oburzony Wankuś- że ty będziesz sam wychowywał swoją córkę? Na to nawet nie licz! Na święta jedziemy jutro!
Brunet spojrzał na tych dwóch wzruszony.
To były anioły.
Czyste anioły, co tam, że głupie do najwyższej potęgi.
-A ty młody- kontynuował tymczasem wariat, któremu wiatr zrzucił właśnie z czupryny jaskrawo-pomarańczowe nakrycie głowy- jeżeli będziesz chciał umierać musisz pokonać jeszcze jedną przeszkodę, o której Richie nie powiedział. MNIE. Bo w życiu Ci na to nie pozwolę.
-Ja też-dodał Człowiek Łazienki- ty jesteś taki młody. Welli, wiesz ile zajęło Ci stworzenie tego całego zła, które Cię zniszczyło? Parę marnych miesięcy. I wiesz ile takich okresów jeszcze przed tobą? Mówisz, że pomogłeś małej stać się sierotą... Przepraszam Freitag...
-Nie... Masz rację...Kontynuuj.
-A wiesz ile jest obok nas takich sierot, którym ktoś musi pomóc, ilu istnieje cierpiących i potrzebujących? Wiesz jak wiele może ofiarować dla nich jeden człowiek? A ty chcesz się zabijać.To co zrobiłeś nie przekreśliło jeszcze tego kim jesteś. Śmierć to najprostsza opcja na liście wyborów, to ucieczka. Prawdziwym wyczynem jest z tego wstać i żyć...
-Ja bym płakał. I bym już się nie pozbierał- podsumował Wank, głosem stwierdzającym, iż to właśnie jest argumentem decydującym w sprawie.
-Boże... Przecież wy mnie powinniście zostawić, ja na was nie zasługuję, zasługuję tylko na wszystko co najgorsze, a tutaj...Czemu człowiek za tyle zła dostaje tyle dobra?
Zadając pytanie poczuł ręce chłopaków opadające powoli na jego pokaleczoną dłoń.
W końcu powstała z nich taka ogromna sterta.
Jakby miała sięgnąć aż do nieba.
-Zapomniałeś co sobie przyrzekliśmy dawno, dawno temu? "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego."...
Owszem przysięgali, ale wtedy nie rozumieli jeszcze co znaczy prawdziwa przyjaźń.
Wszystko ograniczało się do wspólnego skakania, imprezowania i podrywania dziewczyn.
A przecież to były tylko te najprzyjemniejsze i najłatwiejsze aspekty.
ŻYCIE UCZY POKORY...
~~***~~
Wieczornie miasteczko zaczynało kołysać się w rytmie nocy.
Śnieg robił się coraz bardziej nieprzenikniony.
Ciemny i gęsty.
A jednocześnie niebo pod wpływem specyficznego rodzaju chmur jaśniało.
-Zasnął?- Richie oderwał twarz od okna.
-Tak-odparł szeptem Wank- bez tabletek uspokajających, to jakiś cud. Ciii Melly, ciiii. Nie możemy piszczeć bo byśmy dziecko obudzili, wiesz? A ono bardzo dawno nie spało. Ale ty zaraz dostaniesz mleczko i też już pójdziesz. To nie jest pora dla takich małych dziewczynek.
-Daj mi ją.
Freitag przejął od kumpla córeczkę po czym z niemal nabożną czcią wsunął jej butelkę do ust.
-Wcale nie trzeba jej zmuszać- dodał zachwycony.
-A co ty myślałeś ojciec, spróbujesz z zupką, to będziesz miał swoje "nie trzeba"- rozdarł się "wujcio".
-Andreas, przed chwilą uciszałeś trzy miesięczne niemowlę- upomniał go przyglądający się Sev- a tak na boku z tymi jego rękami- popatrzył na nastolatka leżącego na łóżku- to trzeba jechać na dyżur chirurgiczny.
-I to jutro- dodał Richard.
-Ty odpoczywaj i ciesz się małą. My to załatwimy. Boże... To nasza wina, trzeba było chłopaka pilnować.
-On z tego wyjdzie?- spytał niepewnie Wankuś.
-Nie wiem, ale strasznie się boję, że nie. On kompletnie nie chce już żyć, a wiesz... Nie istnieje wbrew pozorom nic trudniejszego niż wybaczyć samemu sobie... A już pomijając wszystko on się wykończył nawet pod czysto fizycznym względem...
-Ale tak na boku- Wank zamierzał wyraźnie przejść do przedstawiania swojego punktu spojrzenia na świat- od rana mam ochotę Ci coś powiedzieć Richie. Tylko raczej nie przy Wellim...
-Tak?
-Spędzamy ze sobą od jakiś sześciu lat prawie każdy dzień. Więc ja sobie myślałem, że znamy się na wylot.Ale dzisiaj przekonałem się, że nie wiem o tobie nic. Przecież ty zaprzeczyłeś własnej miłości...
-O nie...- na każde wspomnienie blondynki głos zaczynał po prostu mu drżeć. Przycisnął do siebie mocniej to co mu po niej zostało- Ja jej nie zaprzeczyłem, ja działałem w jej imieniu. Miłość do takiego anioła nie może uznawać zemsty, nie ma takiego prawa. Zemsta prowadzi tylko od nieszczęścia do kolejnego nieszczęścia. Rozumiecie, ja mogę być zwykłym beznadziejnym sobą i daleko mi do dobrego człowieka, ale moje uczucie... Ono i wszystko co dzieje się przez nie, musi być idealne.
Wank i Freund zamilkli.
Na takie coś nie było już odpowiedzi.Po chwili stwierdzili, że kładą się do snu.
A Richard przesiedział całą noc z Melly na rękach. Przyglądał się jak dziewczynka z upodobaniem ssie pustą już od dłuższego czasu butelkę. I wszystko co raniło, bolało czy szczypało powoli ulatywało mu z głowy.
Zostawiając miejsce tylko jednej myśli. Tej, która miała warunkować jego życie już na zawsze:
KOCHAM CIĘ GOLDIE...
__________________________________
No to został nam Epilog, który to wszystko zakończy...
Pewno wam się nie spodoba, co tam będzie i co wybrałam...
No ale ja to widzę właśnie tak i nie ma siły-_-
Wiem, że dodaję przed czasem, mam ostatnio beznadziejne dni i muszę się czymś, czyli pisaniem zająć.
A od jutra szkoła, cieszmy się:D
Dobra, nieprzejmować się mną, mam zwyczajnego doła ostatnio...
Trzymajcie się i miłej końcówki TCS, który był przynajmniej dla mnie w tym roku trochę dziwny.
Nie przekonam się do Dietharta:D
Ale może Bischofshofen będzie OK?
Kocham Was wszystkie<3
czwartek, 2 stycznia 2014
19.I gdy tylko zasnę to znowu będziesz ze mną.
Przed paroma godzinami chłopcy wraz z jego małą udali się do domu.
Został sam z tym wszystkim.
Wanki i Sev ciągle jak widać mieli doskonałe humory.
Choć z drugiej strony uparcie zaczęli się dopytywać o co tu właściwie chodzi i w sumie mieli do tego święte prawo. Ale jak miał ich wtajemniczać skoro sam jeszcze nie wierzył?
Nie potrafił.
Musiał iść na ten cmentarz.
Musiał TO zobaczyć.
Musiał zdać sobie sprawę...
NIE!!!
Przeczesał włosy łażąc po sali w kółko, raz w jedną raz w drugą stronę.
Spojrzał w lustro.
Dalej miał grunt pod stopami.
Jego twarz nadal była jego twarzą, ale przecież to chyba nie był on?
Pytał czy odpowiadał?
Światło było zdecydowanie za mocne...
Nie ma co z sobą zrobić, nie ma.
Westchnął, po czym skupił wzrok na małym zeszyciku, który Wank przytachał mu razem z całym stosem rzeczy podobno niezwykle potrzebnych.
Ta jedna owszem, była.
Jej pamiętnik.
Przygryzł wargi i jeżdżąc palcami po tekturowej okładce jak po klawiszach fortepianu spuścił nerwowo głowę.
Czuł, że zaglądając pomiędzy tę kartki złamie jakiś rodzaj świętości i prywatności.
Uswiadomił sobie jedno.
Jedną niewypowiedzianą umowę, która praktycznie zaważyła na losach ich związku.
Ona nie umiała z nim rozmawiać, opowiadać co ją boli.
Gdy zza horyzontu wyłoniło się widmo wiadomej historii, zamknęła się w swoim żelaznym, śmiercionośnym światku.
A przecież by zrozumiał.
Jasne, to nie byłaby wiadomość w stylu "Byłam w kinie".
Ale WYGRALIBY.
Kochali się, temu chyba nikt temu nie zaprzeczy?
A jednak nie ufała mu bezgranicznie.
Uwierzyła jakimś debilom, którzy chyba nigdy nie zasmakowali miłości.
Płacz, samotność, zdrada? To wszystko koszmarne. Ale najgorszym uczuciem była chyba ta noc.
Bezsilność i wściekłość.
Na samego siebie.
Tylko i wyłącznie.
Dokładnie...
Całkowicie...
Dokładnie."
Był w szoku. Jasne była wrażliwa, ale ta samoopinia. Tak niska, tak bezwolna...
"13 września 2013.
Siedzę na łóżku i popijam zimną colę. Absolutnie nie powinnam tego robić. Po pierwsze nie mogę chorować, a po drugie cola kosztuje, a niedługo będzie ze mną coraz gorzej i przestanie mnie być stać na najbardziej elementarne potrzeby. Nie chcę zostać inwalidką i żebraczką! Tak wygląda ślepy bunt porzuconego malucha.
"16 września:
Ci ludzie. Znowu przyjechali mnie dręczyć. Biją mnie po twarzy jak jakąś zabawkę. Niech to już robią, byleby później wyszli. Nie rozumiem czego oni chcą, czemu wmówili sobie, że siedzę na kasie, której nigdy nie miałam? Nienawidzę ich, po prostu nienawidzę. To chyba nie grzech?"
"20 września:
Chcę spotkać kogoś kto pierwszy raz w życiu mnie przytuli jak małe dziecko, (którym tak na boku w cale nie chcę być, niech żyje konsekwencja!) Ten ktoś położy mnie sobie na kolanach i zaśpiewa kołysankę.
"1 październik:
Może jednak i tak? Nie umiem nic napisać. Nie dziś. Wiecie kartki, jestem szczęśliwa.
"2 październik:
...Albo i nie wierzę.
Wpisuję w google tylko trzy wyniki:
"skoki narciarskie", "niemieccy skoczkowie" i wreszcie "Richard Freitag". Skandalista z niego, a ja zamiast czytać siedzę w dziale grafiki podziwiając te jego rysy. Nie umiem opisać swoich uczuć. Nie wiem, czy nie są one nienormalne. Dla mnie z pewnością są.
Jadę do Paryża. Najwyżej umrę."
"3 październik:
Może już jest czwarty? Straciłam rachubę czasu i przestrzeni. Siedzę sobie na parapecie w zamkniętej sypialni i patrzę przed siebie. Stoi na balkonie z rozmarzonym wzrokiem i pewnie myśli, że śpię. Nie umiem zasnąć. Udaję twardą i ostrożną, uciekłam przed nim i zatrzasnęłam się na klucz.
Z trudem, z wielkim trudem. Czas powiedzieć prawdę - kocham go jak szalona, choć znam od dwóch dni. W życiu się nie przyznam, bo to żałosne. Głupie, małostkowe i żałosne.
Że kiedyś mając po osiemdziesiąt lat zachowamy we włosach zapach paryskiego powietrza.
Że będę wspinać się na palce, żeby zarzucić mu ręce na szyję.
I że zapytam: "pamiętasz ten dzień, w którym przytulałeś mnie po raz pierwszy"?
Jeżeli ktoś ma mnie nauczyć jak obłaskawiać przerażającą codzienność to tylko ON."
Dalej opisywała ich przeżycia dzień po dniu. To jak przedstawił ją swojej rodzinie, chłopakom, jak wziął ją na zawody. Wreszcie ich zaręczyny, domek w górach i tą noc, która nawet w obliczu całego zła tego świata przywracała jego sercu jej bliskość.
Wszystko opisała tak prosto, tak zwyczajnie.
W rozmowach była inna. Komplikowała rzeczywistość, ukrywała najcodzienniejsze drobiazgi, przejawiała nieustanną, jak się okazało sztuczną swobodę ducha.
Kochał ideał, był z tego dumny. Ale chyba nie przeszkadzałoby mu gdyby spędził kilka chwil także w towarzystwie autorki pamiętnika.
Veroniki, która nie dusiła tego co czuła.
Veroniki, która czasem potrafiła sobie przekląć.
Veroniki, która cierpiała.
Gdyby umiał wesprzeć ją wtedy, gdy chodziło o bzdety to może...
Może w decydującym momencie nie byłby ostatnim debilem przyrównującym ukochaną do kryształowej kuli?
Myślał tak i myślał, aż nie doszedł do ostatnich dwóch wpisów w pamiętniku...
Tych, po których na prawdę nie wiedział już co ma robić...
Każdy kawałek jego połamanego wnętrza jeszcze raz został rozcięty.
Starannie.
Skrupulatnie.
Z chirurgiczną precyzją.
Na pół.
"4 luty 2014:
Trening chłopaków. Siedzę sobie i stwierdzam, że tego sportu po prostu nie da się nie kochać. Wybicie z progu, wiatr bijący z całej siły w oczy zasłonięte ochronną warstwą gogli. Zanim jeszcze człowiek ochłonie rozpoczyna się poczucie lotu, zaprzeczenie odwiecznemu prawu grawitacji. Krótkie, niespełna dziesięciosekundowe, ale jednak prawdziwe. Gdybym sama została skoczkiem, na usta cisnęłoby mi się jedno słowo- WOLNOŚĆ.
Spytałam się kiedyś Richiego, czy siedząc na belce odczuwa strach.
Nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią. Stwierdził, że jasne- skoki są niebezpieczne, ale nie da się bać tego co się kocha.
Cały on.
Nieustraszony przeciwnik wszelkich konspektów i dalekosiężnych planów.
Nawet ślub chciał brać odrazu, pierwszego dnia po naszych zaręczynach, bez gości, wesela ani sukienki, w obecności tylko i wyłącznie tych wariatów.
Ale oczywiście i tak dało się go przekonać do wersji uroczystej.
Już to sobie wyobrażam...
Maj.
Delikatna, niemal morska bryza owiewająca alpejski poranek.
Włosy... Upięte wysoko w sztywny, duży kok... Albo nie, lepiej rozpuszczone, on ma jakiś przekręt na punkcie tej fryzury. Byleby tylko nie zaczął się nimi bawić przed ołtarzem.
Potem welon... Koronkowy, bardzo długi, sięgający aż do ziemi. Jakby żywcem wyjęty z jakiejś opowieści o wróżkach i księżniczkach.
Raz w życiu chyba wypada się poczuć jak w bajce?
Do tego wysokie obcasy i sukienka...
Nie biała ,ale kremowa. Z zasłoniętymi plecami, zwężoną talią i dużym dekoltem. Biedni skoczkowie gdy im to wszystko powiedziałam wybałuszyli tylko oczy i chyba jedynymi słowami, które zrozumieli był "duży dekolt".
Ale oczywiście Richie jak to on tylko pokiwał z uśmiechem głową.
Wniosek nasuwał się sam:
Mój skarb spełnia wszystkie moje zachcianki. Jest nastawiony tylko i wyłącznie na bezinteresowne dawanie.
Chcę być zdrowa...
Całą resztę już mam, moje szczęście jest nienaruszalne.
OK, chłopaki kończą. Obiecał mi, że dzisiejszy wieczór spędzimy razem, sami. I cieszy mnie to jak cholera choć znowu będę pod wpływem tego czerwonego gówna.
Dobrze jest mieć kogoś, kto nie zostawi Cię nigdy...
Kończę pamietniczku. Do jutra..."
Ale pamiętniczek nie doczekał się żadnego "jutra". Najgorsze było, że brunet wiedział już doskonale dlaczego...
Ver się załamała i chyba przestała wierzyć, że on będzie z nią niezależnie od wszystkiego.
Następne kartki były puste, ozdobione wyłącznie plamami atramentu i ogromnymi napisami: "TO SIĘ NIE STAŁO", czasami umieszczonymi miejsce w miejsce, bez ani odrobiny przerwy.
Wyjątek stanowiła ostatnia. Starannym pismem wykaligrafowała na nim dość jednoznaczną sentencję:
"THE END".
"[***]Błagam, nie rozpaczaj, pozbieraj się I ŻYJ... (Nic nie liczy się bardziej niż to ostatnie, choć wiem, jakie to będzie trudne.).
Bo ja umieram. Kolokwialne, żałosne słówko każdego depresanta. Ale z jakim specyficznym wydźwiękiem: Już nie weźmiemy ślubu...
Kocham Cię. Kocham Cię.
Już na zawsze mój książę...
Tak na prawdę wciąż jesteśmy razem.
Jesteśmy w Paryżu .
Paryż rozkwita... Choć więdnie w oczach."
Zacisnął pięści:
-Na prawdę przestałaś mi ufać? Na prawdę myślałaś, że Cię rzucę, że rozpieprzę nasze miasto bo ktoś zrobił Ci parę koszmarnych zdjęć z Andim?
Odpowiedzią była zwyczajna ciemność...
I głucha szara ściana.
~~***~~
-Oj tam. Nic mi nie jest, a zresztą jakie to ma znacznie. Najważniejsze jest teraz żeby przerwać to całe dochodzenie, zanim oni na serio oskarżą jakiś niewinnych ludzi.
Wank i Freund znali już straszliwą prawdę. O ile Sev starał się przynajmniej coś z siebie wydusić, Andreas usadowił się na podłodze z miną człowieka dobitego i zajął się zdmuchiwaniem kurzu z listwy pod kaloryferem.
To nie mieściło mu się w jego ogromnym mózgu.
Stabilny, prosty świat został definitywnie zaburzony...
-Ale co my powiemy tej policji?- zaprotestował.
-Sam im powiem...- odparł Freitag.
-Ale co?
-To co trzeba... Tylko to co trzeba. A potem muszę iść na cmentarz- wystchnął.
-Może z tym akurat poczekaj przynajmniej do końca świąt.
-Nie mogę, tak długo aż nie zobaczę, nie uwierzę, że...Że...Sam wiesz. Ale wy na serio, jeźdzcie do domów...
-Człowieku, on bywa na tym grobie codziennie, kiedy tylko może. Ja nie wiem czemu my nie zaczęliśmy niczego podejrzewać...
-Severin, gdybyś w ogóle spróbował wymyślić coś takiego, wysłałbym Cię do psychiatryka- dodał dramatyzując Wank- Ja wam powiem jedno. To się na serio źle skończy.
Jego słowa zdawały się odbijać od każdego przedmiotu stojącego w około. Wywoływały specyficzny, metaliczny dźwięk.
Zupełnie jakby los szykował się z nimi do walki.
Chciał im oznajmić, że to jeszcze nie jest koniec...
~~***~~
Te ostatnie jednak w przeciwieństwie do Niemców wręcz kipiały humorem.
Richie obiecał im uroczyście, że on wyjaśni to całe nieporozumienie i, że zaraz przestaną być bardzo ważnymi świadkami i wrócą sobie do Skandynawii.
-Przestaliby się tłuc- warknął Wank.
-A niech się cieszą, przecież to nie ich wina.
-Severin?