sobota, 11 stycznia 2014

Epilog

"Would you know my name, if I saw you in Heaven?
Would it be the same,
if I saw you in Heaven?
I must be strong and carry on,
cause I know I don't belong here in Heaven.

Would you hold my hand ,
if I saw you in Heaven?
Would you help me stand,
if I saw you in Heaven?
I'll find my way through night and day,
cause I know I just can't stay here in Heaven."                         
                                     trzy lata później,
                                      Listopad 2017
Złapali się za ręce, tak mocno jakby już nigdy mieli się nie puścić.
Spojrzeli na tłum roześmianych kibiców, przeszczęśliwy sztab szkoleniowy i ekrany telebimów.
Poczym wskoczyli na najwyższy stopień podium, chlapiąc roztapiającym się śniegiem w czerwone kurtki Austriaków stojących u ich stóp i czekających na odbiór medali srebrnych.
Wszystko przebiegało tak jak trzy lata wcześniej, na moment można było uwierzyć, że są w Soczi...
Na moment, tylko na moment.
Ale nie to się teraz liczyło.
Okrutny los przegrał tą bitwę, albo może ten jeden, sportowy aspekt bitwy - znów byli na szczycie.
BYLI MISTRZAMI ŚWIATA...
                          ~~***~~

-Zawsze wiedziałem, że tak będzie- wzruszony Wankuś zastopował nagranie po czym zaczął pociągać nosem- Niemiecka drużyna jest wieczna.
-Ale wujku- mała blondyneczka o roztkliwiających dołeczkach i dwóch mysich warkoczykach spojrzała na niego oburzona- ty zawsze płaczesz jak oglądamy tą scenę, w ogóle wszyscy wyliście na tym podium, no po za wujem Freundem. On tak ma, że nie umie płakać, a reszta na odwrót.
-Ty inteligencjo chodząca- spojrzał na córkę przyjaciela roześmiany, ta dziewczynka była zdecydowanie za inteligentna jak na swoje trzy latka, ale jak mogła nie być, skoro on brał tak aktywnie udział w jej wychowywaniu?- Skończ już się wymądrzać bo musimy oglądnąć wieczorynkę- rozpoczął odtwarzanie najnowszego odcinka Koników Pony, śpiewając na głos pioseneczkę o pięknym świecie kucyków.
Dziecko wygięło usteczka w podkówkę, po czym wskoczyło na kolana Welliemu leżącemu na kanapie, mocno łapiąc go za szyję.
-Andi, wyłączysz to?- zapytało rozpaczliwie- pllloszę....
Skoczek odrzucił na podłogę zeszyty, które do tej pory trzymał przy sobie, po czym wziął do ręki pilota i ku jawnemu oburzeniu Wanka zgasił telewizor.
-Dziękuję- odparła mała zciszając głos- bo wiesz, ja się boję...
-Ale czego?
-Tych kucyków... One... One... One mi tak strasznie przypominają Koflera, podobnie beznadziejnie podskakują. A wiesz co to Kofler? Taki wielki zły potwór z twarzą bandyty. Wujcio mi ostatnio o nim bajeczkę opowiadał, ale nie to najgorsze, tylko...
-Co?
-Wyobraź sobie- przerażenie Melly sięgnęło zenitu- że on istnieje na prawdę. I ja się boję, że w nocy przyjdzie do mojego pokoju... Ja już wolę Kubusia Puchatka, bo on tylko wujka przypomina...
-Mnie? No wiesz co, a tak o Ciebie dbam- odezwał się głos z podłogi-bądź miły dla nowych pokoleń, tak Ci zapłacą...
-Nie ciebie tylko wujka Freunda, bo misiu był cały zawsze w miodzie, a wujek jak ostatnio siedział w łazience to smarował się jakąś mazią z miodu i czekolady, więc też się lepił. A i jeszcze mówił, że szkoda, że tu nie ma sauny. Co to sauna?
-Takie pomieszczenie, w którym jest bardzo ciepło- odparł Wellinger, widząc, iż Wank zamiast rozmawiać z dziewczynką zagłębił się w tekst hymnów o tęczowych koniach, pegazach czy innych bzdurach.
-Aha, czyli sauna pewnie jest w Afryce, tak?
-Nie, sauna może być bardzo blisko, a Afryka jest daleko stąd...
-Tak daleko jak moja mamusia?
Zapadła cisza.
-Andi, co się stało?
-Nic kochanie, nic...-odparł chłopak.
-Zasmuciłam Cię? Ty znałeś moją mamę?
-Tak...Ona była, ona po prostu była...
-I jest- blondyneczka pokiwała małą główką- tata mówi, że mama nie leży pod tym kamykiem, na którym paliliśmy ostatnio światełka, tylko choć pozornie jest daleko, nawet dalej od Afryki to wypełnia całą przestrzeń. Czyli popatrz, mamy innych dzieci mają mniej niż dwa metry, a moja ma całe kilometry długości, szerokości i jeszcze umie być niewidzialna- dodała z dumą- ale czemu ty płaczesz? Masz taki piękny uśmiech, a z niego nie korzystasz...
Z oczywistych powodów nie mógł jej udzielić szczerej odpowiedzi.
Wank widząc co dzieje się z przyjacielem, poczuł się w obowiązku zainterweniować.
-Ej Mel, może zmieńmy temat i wróćmy do Koflera. On jest okropny, bo...
-Ograł Cię w parze, w systemie KO, 29 grudnia 2015- wyrecytowała z pamięci.
-Andreas, znowu demoralizujesz moje dziecko?- Richie stanął w drzwiach przysłuchując się "rozmowie". Wrócił właśnie z jakiejś nieznośnej konferencji, na której przez trzy godziny musiał odpowiadać na pytania dotyczące obrony olimpijskiego tytułu.
-Tatuś!- pisnęła na cały głos trzylatka, jednocześnie skacząc z radości Wellingerowi po brzuchu.
A przecież zabiedzona nie była, dochodziła już do 20 kilo żywej wagi!
-Melly skarbie, cześć...- rzucił się wycałować córkę-Wank, dlaczego to biedactwo nie śpi, jest północ?
-Tata, nie krzycz na niego. Ja już leżałam w łóżeczku, ale nagle był huk i zeszłam na dół bo myślałam, że to Kofler przyszedł. A to stryj Severin siedział w łazience i krzyczał gdzie jest sól, bo on chce w niej się kąpać. Więc poleciałam do kuchni i mu przyniosłam tą kurę-solniczkę, którą nam babcia dała. Ale on na to, że chodziło o sól z dodatkiem malin. Jak można mieszać sól z malinami, jak one są słodkie?
-Już dobrze aniołku, rozumiem... Widzisz, nie zna się na kosmetykach tak jak ty...
- Bałam się wrócić do pokoju- kontynuowała- no to poszłam do salonu i pomagałam Andiemu się uczyć na studia, bo on ma egzamin. A wujek nam przyniósł babeczki...- nie zauważyła znaków dawanych jej przez wariata.
- Wank- jęknął młody ojciec- ona ma alergię!
-Na ciastka? Mówiłeś, że na owoce leśne?
-... Z jagódkami- dokończyła panna Freitag- zjadłam tylko cztery.
-Ty ośle...Jak mogłeś...
-Sam jesteś osioł. Zabierasz jej radość życia. Tobie zabronimy jeść borówki i co! Jak się z tym będziesz czuł?
-O rany- dziecko pokręciło główką- znowu się drą. Welli, dlaczego ludzie czasem są źli?
-Bo popełniają błędy skarbie... Nawet straszne...
-Serio?
-Tak... Ale ważne, żeby zawsze próbowali z tego wstać, iść dalej...
-Ty jesteś cholernie mądry- wymruczała.
-Twój tata mnie tego nauczył...Kiedyś.
-Tata też jest mądry, wszyscy oprócz Kubusia Puchatka jesteście... A ja mam znowu problem...
-Oj jaki?
-Jestem zbyt leniwa... Dzisiaj nie skończę budować pomnika Koflera zionącego ogniem, tak bardzo mi się spać chcę. Ale jutro mi pomożesz, zgoda?
-Jasne Mel.
-A mogę się przy tobie położyć.
-Kładź się.
Zrobił na swoich kolanach miejsce dla maleńkiej główki i zanim się obejrzał dziewczynka już spała, nie zwracając uwagi na wykłócających się skoczków.
Była urocza.
Definitywnie.
Na dźwięk jej cichutkiego pochrapywania salon umilkł.
-Boże moja córka- rozczulił się Richie.
-No tak, twoja- mruknął Wank- tylko na serio, ta fascynacja Kofim, robi się niezdrowa.
-A kurde kto ją tego nauczył?
-Oj, co z tego, że ja... Pogadaj z nią o tym, może jutro, ojciec jesteś. Bo ja mam zajęty wieczór...
-Z kim znowu?- popatrzyli na niego zaciekawieni.
Wank ostatnimi czasy, stwierdziwszy, iż po pierwsze Melly dorasta, po drugie Richie zabrania mu obrażać przy niej Austriaków, a po trzecie jedno dziecko to dla niego  za mało. Więc jako, że nic nie wskazywało aby, któryś z jego kolegów miał zadbać o zapełnienie tej pustki, musiał się za to zabrać sam.
Zaczął intensywne i nieco już dla chłopaków wkurzające poszukiwania matki dla swojego malucha.
Problem był jednak taki, iż każdą potencjalną kandydatkę skreślał z listy po trzech dniach, mówiąc, że przecież jego potomek nie może mieć nieidealnych aż połowy genów.
No ale tym razem (jak za każdym) był pewnien, że trafił...
-No więc nazywa się...
                           ~~***~~

Upadki się zdarzają, oj wiedział o tym...
A szczególnie skoczkom narciarskim.
Ile razy jakiś biedak leży na zeskoku  i chciałby się podnieść, ale nie ma jak?
Musi poczekać aż ktoś podejdzie i wyciągnie do niego rękę, pomoże.
Aż okryje jego zmarznięte ciało kocem i poda tabletki zmniejszające ten szok i ból.
Właśnie...
I on miał taki upadek  na najgorszej skoczni świata - życiu.
Vikersund czy Planica, odwieczne marzenia miłośników lotu to przy niej nic.
Z nich spada się dziesięć sekund.
A z niej?
Można nawet sto lat, jeżeli ktoś zechce.
A wystarczy małe pogubienie się w locie, strata kontroli nad tym, co zamierzasz ze sobą zrobić.
Lądujesz w kawałkach, z zewnątrz wyglądający idealnie, ale w środku...
W środku masz miazgę, nic nie leży na swoim miejscu.
Bezwolnie witasz się ze śmiercią, wręcz o niej marzysz.
Na szczęście może się pojawić ktoś, kto to wszystko odmieni.
Kto złapie Cię z rękę i dosłownie na ciebie wrzaśnie...
Walcz, jesteś silny...
Nie daj się...

Pamiętał to jak dziś.
Obudził się rano, przesiąknięty zapachem choinki i wigilijnych kulinariów.
Podniósł głowę i popatrzył przed siebie.
Na mroźnym, grudniowym niebie  jaśniało słońce.
Raziło go prosto w oczy, nie omijając go, nie uciekając od niego.
Kodując mu w mózgu jedną myśl, jakże odmienną od swoich poprzedniczek.
Słońce nie świeci dla umarłych, tylko dla żywych...
Ty żyjesz człowieku...
A potem weszli chłopcy i przynieśli mu śniadanie.
Dużo malutkich zapieranek z grubą, nadpaloną warstwą sera i ogromny kubek kakao z pianką mleczną i pietrzącą się warstwą karmelu.
Gdy zaczął marudzić, że nie może tego zjeść, Wanki z upodobaniem sięgnął po łyżeczkę do kawy i zaczął mu wpychać ciągnącą się substancję do ust.
Nie było na nich rady...
-Co ja mam teraz zrobić? Jak ja się wam odwdzięczę?
-Andi... Zrób tylko jedno, obiecaj po prostu, że... Że się postarasz...
Zagryzł zęby, poczym skierował oczy w stronę wielkiej ognistej kuli buchającej na ogromnej tafli nieba.
I aniołów, które były przy nim.
Nie za dużo ich miał?
-Obiecuję- wyjąkał- obiecuję...
Nie przysięgał z całą pewnością, iż się nie zabije.
Mówił tylko, że będzie walczył o swoje życie.
I o tą niesamowitą przyjaźń...
Bo była tego warta...
Zło po raz kolejny przegrało z dobrem.
Gdy skończył śniadanie pojechali do szpitala.
Zszycie całych jego rąk, plus jeszcze głowy, która rozwalił poprzedniego dnia waląc nią o kant łóżka było długie i mozolne.
I powiedzmy sobie szczerze, mimo, że Wank uparcie oświadczył, że zamiast wyjść będzie go trzymał za palce, bolało cholernie.
Ale i tak mniej niż walka z wewnętrznymi wyrzutami.
Tylko "Anioły głupie do najwyższej potęgi" myślały w swej urzekającej naiwności, że owa rozmowa na cmentarzu definitywnie zakończyła pewien temat.
Otóż wcale nie zakończyła.
Podobne dyskusje pojawiały się niemal notorycznie, a wybaczenie samemu sobie ciągle wydawało się czymś nierealnym.
Przyjaciele musieli być do jego dyspozycji o każdej porze dnia i nocy.
I chyba dopiero gdy od całego koszmaru minęły dwa lata, na dobre odetchnęli z ulgą.
Pozbierał się.
Wiedział, że idealnie z nim już nigdy nie będzie.
Że zniszczył szczęście niewinnych ludzi i, że co najgorsze nigdy nie uda mu się w całości odkupić własnych win.
Niemniej jednak myśli samobójcze przestały go prześladować.
Zdał w końcu tę nieszczęsną maturę, poszedł na studia, a skakanie na nartach znowu zamiast depresji wzbudzało w nim radość.
Zrozumiał, że jest farciarzem.
Ileż to osób kończy za kratkami za jakieś bzdury?
Zostaje skreślonych, zdemoralizowanych.
Ileż osób umiera przysłowiowo lub dosłownie pod mostem, bo nikt nie wyciągnie do nich dłoni, brzydząc się ich?
Zabijanie się w takiej sytuacji nie dość, iż byłoby tchórzliwą ucieczką.
Było by największym z wszystkich przejawów niewdzięczności i zła.
Dostał drugie życie.
Znów był małym chłopczykiem.
Zupełnie od nowa...
Starał się być w porządku wobec otaczającego go świata, pomagać ludziom- tym najbardziej potrzebującym, a w szczególności dzieciakom, które nie mają własnych rodziców.
Był to winny.
Tej kochanej, małej kruszynce, która miała przez niego tak okrutny i koszmarny początek ziemskiego życia.
Chyba tego nie wiedziała.
Narazie...
Była żywym usposobieniem słońca, nie wiedział w ogóle jak kiedyś mogła wywoływać w nim nienawiść.
Uwielbiał jej słuchać, bawić się z nią i z jej pluszaczkami, (z których dziewięćdziesiąt procent nazywało się Kofler) mimo...
Mimo że miała tę swoje włosy...
Włosy, które nadal kojarzyły mu się tylko z jedną chwilą...
Tak... Od tamtego czasu nie spojrzał na żadną dziewczynę.
Jeszcze nie potrafił.
Niemniej gdzieś w głębi duszy liczył, że za jakiś kolejny czas pojawi się ta jedyna, która da mu kolejną niezasłużoną porcję dobroci.
Nie zamierzał takiej 'jej' okłamywać.
Powinna wiedzieć, że zadaje się z kimś po przejściach.
Z kimś dobrowolnie wewnętrznie rozbitym.
Bo nie miał prawa się odciąć od przeszłości.
Wybielić jej.
Zamierzał tylko rozjaśnić dziurę w swoim sercu.
Nie zupełnie, ponieważ życie wcale nie jest czarne ani białe.
Ono bazuje po prostu na różnych odcieniach szarości...

                        ~~***~~

A Paryż?
Ludzie się niszczyli i naprawiali.
Zabijali i leczyli.
Przeklinali i wybaczali sobie.
A on nie mógł zrobić nic.
Stał sobie w samym środku lasu, pomiędzy jednym, a drugim łańcuszkiem Alp.
Roztaczał swój blask i ciepło na cały świat, choć nikt tego nie zauważał.
Cichym tonem opowiadał historię miłości wielkiej.
Miłości głupich.
Miłości nadziei.

Richard starając się normalnie funkcjonować, myślał tylko czy to uczucie miało szansę przetrwać.
Zagłębił się trochę w medycynie i dowiedział, że w tym najpodstawowszym wymiarze raczej nie.
W stanie w jakim przebywała wtedy Ver, nawet bez dodatkowej traumy psychicznej, urodzenie dziecka było  heroizmem. Zrozumiał, iż w ogóle sam fakt, że jego ukochana córeczka żyje, że jest zdrowa graniczy z cudem...
Zamierzał teraz poświęcać Melly każdą wolną chwilę.
To ona była centrum jego życia.
Czasem budził się rano sam, w pustym łóżku, patrzył na zdjęcia i zastanawiał się po co jeszcze tu jest.
Po co ma wstać?
Po co iść na skocznie?
Po co bawić się w chowanego z codziennością, jeżeli Goldie już tu nie ma.
I wtedy wskakiwała na niego ta maleńka cząstka ukochanej, mówiąc żeby zrobił jej śniadanko, albo poszedł z nią na spacer.
I dawała mu siłę, na kolejny bolesny, trudny dzień...
Jasne, z roku na rok obawiał się pewnych rzeczy coraz bardziej.
Na razie była to mała dziewczynka, której wystarczyło powiedzieć, że mamusia jest wszędzie.
Chodziła czasem ulicą, zagarniała rączkami śnieg, łykała powietrze, albo całowała źdźbła polnej trawy...
A gdy poprosiło się ją, żeby przestała, tłumaczyła oburzona, że ona teraz rozmawia ze swoją rodzicielką.
Była pozytywnie nastawiona do całego otoczenia.
Jednak skoczek rozumiał, że kiedyś stanie się burzliwą, dojrzewającą kobietą.
Będzie znacznie bardziej tęsknić za Veroniką...
Znacznie szukać w Internecie innych rzeczy niż zdjęcia Welliego, którego uważała za swojego brata, ukochanych wujeczków oraz Koflera.
Zapragnie dowiedzieć się czegoś na temat okoliczności własnego przyjścia na świat.
I co wygrzebie?
Nigdy nie wiadomo.
Bo wiedział, że on nie powie jej całej prawdy...
Nie miałaby wtedy pewności co do pewnych dość elementarnych faktów.
Jej urocze życie zostałoby bardzo poważnie zaburzone.
Przykryte nienawiścią.
Lepiej aby zostało tak jak jest.
Nie ma podłości większej niż nienawiść...

Bolało go, że musiał tak często wyjeżdżać na zawody.
Że Melly spedzała więcej czasu z dziadkami niż z własnym ojcem.
Rodzice Freitaga zabrali ją praktycznie do siebie, żeby wypełnić sobie czas, gdy Lizzy wyjechała na studia.
Dziewczyna dostała się w lecie na medycynę w Berlinie.
Dokładnie tak samo jak Goldie, którą zresztą charakterem, mimo znacznie większej siły przebicia, coraz bardziej przypominała.
I może właśnie to podobieństwo wzbudzało w jej bracie, (a także Severinie i Wanku) nieśmiałą nadzieję w pewnej kwestii.
I bynajmniej nie chodziło tu o pomoc w wychowaniu dziecka...
Narazie jednak ich pomysły nie miały szansy wyjść po za strefę spekulacji, ponieważ panna Freitag i nowa, dorosła wersja Andreasa zamierzali pozostać tylko i wyłącznie przyjaciółmi.
Mniejsza o to, że bardzo bliskimi.
Mniejsza o to, że siostra Richarda była po za ich czwórką jedyną na świecie osobą, która wiedziała ( i to z ust samego Wellingera) co stało się w roku 2014.
Przyjaciółmi i tyle.

Mimo tego zewnętrznego porządku i ciągłej pogody ducha Richie ciągle nie wyzwolił się spod koszmarnego ciężaru tęsknoty.
Równe dwa lata po tym jak poznał ukochaną pojechał sam jeden do Paryża.
Włóczył się brukowanymi uliczkami ze spuszczoną głową i rozdartym sercem.
Miasto pozostało pozornie nie zmienione.
Obok niego, w strugach ciągle przebiegały wesołe, roześmiane parki.
Patrząc w ich wesołe, rozbrykane twarze, zastanawiał się dlaczego to wszystko padło na niego.
Dlaczego inni mogą być we dwójkę szczęśliwi całe życie, a on otrzymał tylko marne trzy miesiące.
Miał o to żal do Boga, żal który nie przeminie już nigdy...

Mieli jeszcze kiedyś tu przyjechać razem, ale to już nie był ten Ich Paryż.
Hotel, który dla kpiny zarezerwował dla nich Wank przemieniono na luksusową siedzibę jakiegoś banku.
Freitaga ogarniał szał na myśl, że w pomieszczeniu, w którym on całował Goldie po raz pierwszy teraz jacyś przedsiębiorcy w garniturkach wykłócają się o głupie akcje giełdowe.
Ale cóź miał zrobić?
Jego świętość dla innych była zwyczajną codziennością.
Barku, w którym jedli kiedyś croissanty też już nie było.
Gdy pod niego podszedł, napotkani akurat właściciele wyjaśnili mu, że zamierzają otworzyć w tym miejscu kolejną pięciogwiazdkową restaurację.
Stał patrząc na nich, taki zmoczony i zapłakany, sprawiając bardziej wrażenie żebraka niż gwiazdy sportu.
Zmartwieni ludzie spytali czy mogą mu jakoś pomóc.
(Mało kto ma powód rozpaczliwego szukania taniego lokalu w wielkiej metropolii...)
-Mogę mieć jedną dziwną prośbę- wyjąkał.
-Tak, oczywiście proszę.
-Czy... Czy mogliby państwo zapalić tą rybkę- pokazał palcem na zczerniały, niegdyś pomarańczowy reflektor, od którego wzięło się przezwisko jego miłości.
Spojrzeli się na niego z dziwną miną, ale takiemu błaganiu nie dało się odmówić.
Po chwili jaskrawe światło zaczęło przebijać się przez całą warstwę kurzu.
Richard przyłożył do niego głowę, brudząc czoło ciemną, zastygłą sadzą i odkrywając rybie jej wielkie oczy.
To była genialna w swej prostocie metafora.
Pod całym złem, które niszczy i rozbija miłość tego świata, jest nadal głębia uczucia.
Nadal błyszczy i daje nadzieję, wcale nie mniejszą od tej pierwszej, idealnej i nienaruszonej.
A może nawet większą?
Bo już niezagraną, naznaczoną prawdziwym cierpieniem.

Ich miłość musiała umrzeć, aby przeżyć naprawdę.
Paryż musiał spłonąć, aby zostać zapamiętanym.
Dobre, kochane miasto oddało własne serce, pozwoliło je podrzeć na szmaty.
A Richard Freitag musiał przecierpieć jeszcze wiele lat.
Zanim blond kosmyki znowu staną się jego udziałem.
Zanim wieczna i niezaprzeczalna obecność Veroniki stanie się namaczalna.
Wiedział, że już nigdy nie pokocha innej kobiety...
Szedł z opaską na oczach.
W nieznane...
Bo był pewien, iż nie napisano jeszcze prawdziwie pięknej historii, której prolog był bardziej zagadkowy od epilogu...
I, że niebo musi być na niewidzialnym dachu Wieży Eiffla...
   
                         THE END
_____________________________________
O rany:D
Ja na prawdę skończyłam to opowiadanie.
To na prawdę koniec.
Koniec romantycznej, banalnej, lekko naiwnej historii o wielkiej, baśniowej miłości, która nie miała szans przetrwać w złym świecie...
Może to dziwne, ale pokochałam ją.
I nawet kiedy nie miałam ochoty na nic to na pisanie miałam.
I wiecie co? Ogarnęłam, że po skończeniu, ja dalej układam im życie, mam kolejne pomysły:D
Ale to koniec, więc zachowam je dla siebie.
Dziękuję wam wszystkim, nikogo nie wyróżniam bo nie była to jedna czy dwie osoby.
Jesteście cudowne, wyjątkowe, jedyne i strasznie was kocham.

Kiedyś wrócę z czymś. Nawet nie długo. Nie wiem jeszcze, o których/którym to będzie i czekam na propozycje.
Tylko najpierw muszę się uporać z pewną osobą/sytuacją, która mi psuje ostatnio na dobre nastrój, bo nie wiem co mam robić, a jak chyba wiecie jestem zdecydowanie zbyt głupkowato wrażliwa...
I jeszcze wczorajszy wypadek Morgiego, który mnie dobił.
Trzymamy wszyscy za niego kciuki i musi być dobrze<3

Kocham Was i dziękuję za tą historię<3
PS. I dzięki Paulinie, za dawną rozmowę o Koflerze:D

27 komentarzy:

  1. Chciałam powiedzieć, że tylko chyba ja mam talent, by skomentować tylko prolog i epilog. Wybaczysz, złotko?
    No ale to ta przeklęta szkoła, która wszystko człowiekowi psuje, ale zapewniam, że naprawdę czytałam wszyściutko zaraz po opublikowaniu.

    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    Cała historia od początku ujęła mnie za serce. Paryż.. miasto miłości... jak się okazuje miłości wielkiej i wiecznej, miłości, która pomimo śmierci nie umarła, ale jeszcze się wzmocniła... Nie. To było piękne.

    Od początku wiedziałam, że to Wellinger był winny. To właśnie on zakochał się w Goldie (choć nie wiem, czy w jego przypadku, mogę używać tej nazwy), to on był jeszcze młody, nie potrafił poradzić sobie z uczuciami. Wszystko układało się w jedną całość.
    Jego postać naprawdę ujęła mnie za serce. Nie, nie Ver, nie Ryśka ani Wanka, a właśnie Andreasa Młodszego. Bo była chyba najprawdziwsza, wiesz? Znaczy nie o to chodzi, że inne osoby grały, tylko, że... były idealne. Tak bardzo idealne, często aż do bólu idealne, a on... on był po postu życiowy i prawdziwy.
    Zagubiony rzekłabym.

    Sam Richard to człowiek mimo wszystko szczęśliwy w mym osobistym mniemaniu nawet w obliczu tego, co się stało, bo liczyło się to, co najlepszego przeżył. A przeżył największe szczęście, jakie tylko mogło go spotkać, bo na jego drodze pojawiła się przecież ta piękna blondynka z włosami pachnącymi - kilkukrotnie wspomnianym - szamponem brzoskwiniowym. I tu nie powinien żałować tego, że hotelik, z którym wiązał tyle wspomnień, zamieniono na bankiernię (czy coś w tym rodzaju - nie wiem, nie znam się), bo najważniejsze jest to, co zachował w swym sercu, a przecież dla niego Veronica nadal żyła, bo niebezpodstawnie powiedział małej, że mamusia nie leży pod nadgrobną płytą.
    I to mnie chyba najbardziej wzruszyło, wiesz?

    Pomimo tej całej dramaturgii opowiadania, całkowicie kupiłaś mnie, złotko Wankiem, który był kimś, kogo humor nie opuszczał nigdy.
    Kimś, dzięki komu mogłam przez całe opowiadanie, mimo wszystko, choć raz się uśmiechnąć.
    Za niego dziękuję.
    I och... Kofler jest taki przerażający? Naprawdę? Żeby dziecko nim straszyć? To szczyt wszystkiego. Przecież to bardzo miły wujcio na pewno byłby.

    Reasumując (nie bój się, złotko, przechodzę już do ostatecznej puenty), - choć włos na głowie czasem stawały mi dęba, gdy widziałam "WZIĄŚĆ" zamiast "WZIĄĆ", albo nieliczne wpadki tego typu - całkowicie zaliczam całość na plus.
    Bo Ty opowiedziałaś historię, mimo tego wyidealizowania, całkowicie realną, mogłam się przenieść w skórę bohaterów, mogłam poczuć się choć na moment podobnie jak oni.
    I dziękuję za to, co nam wszystkim tu przedstawiłaś, kochanie.
    Bo to było piękne.
    Boleśnie piękne i piękne w całym swym bólu.

    ~~~~~~~~~~~
    Koniec mojej recenzji.
    I jeszcze raz proszę, słonko o wybaczenie tego, że komentowałam to opowiadanie, jak komentowałam.
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo kochana za wyczerpującą recenzję<3
      Prolog, epilog i pierwszy rozdział też, zapomniałaś:)
      Ja to rozumiem doskonale,
      bo nawet ja mimo mojego
      skrajnego lenistwa i głupoty,
      poświęcam na naukę
      zdecydowaną większość
      czasu.
      No, a co do ortografii to ja
      jestem dyslektyk
      niestwierdzony, więc niestety
      nie radzę sobie z tym czasem,
      a gdyby nie program
      poprawiający bledy to już mię powiem co by było:/
      Dziękuję i trzymaj się <3

      Usuń
  2. O Boże, nie wierzę, że to już koniec.
    Ryczeć mi się chce i chyba zaraz zacznę. Aż dziw, że jeszcze nie zaczęłam.
    Boziusieńku,to było takie piękne.
    Bo tak Vera umarła i zostawiła Richiego samego ... prawie samego.
    Ale ja już chyba się pogodziłam z jej śmiercią, a każdym razie miałam dużo czasu by się z tym oswoić i już nie rozpaczam aż tak bardzo.
    Zamiast tego czuję spokój i wzruszenie.
    I lekkie szczęście, bo to było urocze, wiesz?
    Ta mała Melly jest doskonała. A jak sobie wyobrażę, że ona ma tatusia Rysia i tych wszystkich fajnych, skocznych wujków ... Tyle wygrać.
    Zamieniłabym się nią jak nic, nawet bym dopłaciła ;p
    I tak strasznie się cieszę, że Welliś się w jakiś sposób pozbierał. I ja wiem, to co zrobił zostawiło w nim ślad, ale ... ale jest stabilnie. I żyje dalej. Żyje naprawdę. I wiem, że będzie dobrze. A on wyszedł z tego jeszcze silniejszy.
    I ... po prostu nie wiem co napisać. Wierzyć mi się nie chce, ze to już koniec, że już nie przeczytam o tych wariatach i nie będę się śmiała z ich głupich pomysłów i tekstów, a poza tym że już nie będę mogła się rozkoszować tymi Twoimi cudnymi opisami i metaforami.
    Czuję się, jakbym utraciła coś bardzo cennego.
    Ale mówisz, że zaczynasz coś nowego i to mi daje dużo ulgi. czekam, wiesz?
    Niecierpliwie, jak na szpilkach.
    Dziękuję Ci cholernie.
    To był dla mnie wielki zaszczyt, że mogłam to czytać.
    Bardzo Cię kocham, genialny geniuszu! <33333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skarbie, ja mogę już od biedy komuś tam z otoczenia pozwolić mnie chwalić.
      Ale tobie nie pozwalam, bo jeżeli ja bym geniuszem była to cholera jasna, kim ty jesteś?
      Kto jest autorem "Pieszczoszka" naszego?
      Ty, więc przestajemy dyskutować na temat geniuszu.
      Trzymaj się, baw dobrze w kochanym Zako (ja sobie jeszcze poczekam do LGP przyszłego roku, bo do pełnoletności na zawody nie liczę:( ) , spotkaj tam ich wszystkich, no i zaproś nas na ten ślub z Kłusym, jak już nawet wiesz, pisałaś to gdzieś kiedyś kto wam obrączki poda^^
      Trzymaj się Kochana<3
      Całuję bardzo, bardzo, bardzo mocno!

      Usuń
    2. Nie wiem co masz znaczyć to, że kim ja jestem, ale Ty jesteś genialnym geniuszem i będę to ciągle powtarzać, no.
      A Pieszczoszek to nie ja, tylko komentator z Eurosportu, ja to tylko puściłam w obieg po Internecie :D
      Hah. Spotkam spotkam, ale poza autografem raczej nie mam na co liczyć. Ale w mojej wyobraźni owszem, także spoko, zapraszam na ślub ^^
      I za rok w LGP się spotkamy <3

      Usuń
    3. A spotkamy napewno<3
      Tylko nie ręczę za moje zachowanie gdy pierwszy raz w życiu zobaczę skoczków^^
      Tylko oby nie padało i było im bardzo gorąco.
      Przewaga LGP nad PŚ:)
      Marzyć zawsze można a co? Komuś się czasem udaje.
      Dziękuję za wszystko<3

      Usuń
  3. Gratuluję całej historii. Dzięki z wszystkie rozdziały i cały czas, jaki mogłam spędzić na czytaniu i rozmyślaniu. Za nich wszystkich razem i za każdego z osobna. A najbardziej za kochanego Wankusia, który dzieci straszy Koflerem!
    Bardzo było mi miło tutaj bywać! Dziękuję, pozdrawiam i do zobaczenia w kolejnym napisanym przez Ciebie świecie! I u mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję.
      Że byłaś, że komentowałaś i że od początku wszystko rozgryzłaś:)
      A teraz będziemy się widzieć na Złośliwcze kochanym, a ja się o coś postaram za jakiś czas.
      I chyba Ty zaczęłaś coś nowego?
      Dziękuję raz jeszcze, pozdrawiam:D

      Usuń
    2. Zaczęłam nową historię pisaną wspólnie z Megi :)

      http://ona-to-on.blogspot.com - zapraszam!

      Usuń
  4. szkoda, że to koniec. ale jak to mówią, wszystko co dobre kiedyś się kończy.

    dziękuję za to, że mogłam odciąć się na kilka chwil od rzeczywistości i zagłębić w czymś, co jest nierealne :*

    jak można dzieci straszyć Koflerem? przecież to taki słodziak :3

    życzę dużo weny i pomysłów na nową, równie genialną historię :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała sztuka w tym, aby czasem odciąć się od tej szarej rzeczywistości...
      Wank straszy ludzi Koflerem, a równie dobrze by można nim straszyć...
      Dziękuję, że chciało Ci się nadrobić tyle rozdziałów mojej pisaniny, a potem być już do końca:*
      Ja to ciągle podziwiam^^
      Pozdrawiam i weny dla Ciebie:*

      Usuń
  5. Jestem! <3
    Najważniejsze co chce powiedzieć : KOFLER XD jak można straszyć dzieci Koflerem? oj myślę, że Andi by się obraził. :3 Taki foch z przytupem :D A szczerze? był moment, że chciało mi się już płakać, a tam KOFLER i ja w śmiech xD A przecież to takie poważne :C Cóż kochamy happy endy <3 Mimo wszystko, mimo, że Ver nie żyję to przecież to jest epilog, bo pomimo jej odejść Rysiek wciąż ją kocha. I Andi chyba też chociaż, już mniej, bo powoli leczy się z tego chorego zauroczenia. I najważniejsze w końcu zrozumiał, że Melanie nie jest jego i ma najwspanialszy przyjaciół na świecie, którzy powstrzymają go przed odebraniem sobie życia, choćby samą obecnością.
    To było coś pięknego i dziękuje ci za to :* A co do następnego bloga? To wiec, że ja wcześniej czy później doprowadzę do czegoś nowego u ciebie, nawet pewnie wcześniej niż ty sama zakładasz. Ma się ten dar przekonywania :D
    jeszcze raz wielkie Kiitos za to co tu zrobiłaś :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisałam tu tyle bezsensownych komentarzy, że ręce opadają. Mogłabym stworzyć kolejny, ale tego nie zrobię.
    Powiem tylko, że to jedna z najpiękniejszych historii jakie miałam okazję czytać i to nie tylko w naszym blogowym światku.
    Po raz ostatni w tym miejscu powiem Ci, że jesteś geniuszem. Stworzyłaś coś pięknego i coś niesamowicie trudnego, a w dodatku opisałaś to w takim stylu... klaskałam Ci już na stojąco, więc mogę to zrobić jeszcze raz.
    Ta historia wbiła mi się w pamięć tak mocno, że chyba już na zawsze i nie mówię tylko o Freundowej wannie.
    I na koniec dziękuję za to, że zaprosiłaś mnie tutaj i mogłam tu być od początku i przez te kilka miesięcy tak bardzo się z nimi zżyć.
    Kocham Cię bardzo, geniuszu. <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochanie<3
      No mi przede wszystkim ta wanna zostanie, nawet jak sobie w swojej leżę to o Freundzie myślę, a przecież jest chyba 1000 tematów lepszych od Severina...
      I twoje komentarze nie są bezsensowne, nawet nie wiesz jak bardzo każdy z nich, jego euforia i wiecznie pozytywna tonacja mnie cieszyły<3
      Kocham Cię :*

      Usuń
  7. Kocham Cię, wiesz? Kocham Cię za ten epilog, który tak troszkę przywrócił mi wiarę w przyjaźń, w ludzi.
    I kurcze... Mam tak dużo do napisania na temat tego opowiadania, a z drugiej strony historia wyciąga do mnie swoje macki. Ale, co tam. Najwyżej powiem na egzaminie, że komentowałam skoczny, cudowny fan-fic. Może podać panu profesorowi adres?
    1) Andi.
    Wiesz dobrze ( bo nie da się nie zauważyć), że jakoś za nim nie przepadam. Czemu? To wie tylko mój mózg, który po prostu źle reaguje na niektórych sportowców. Ot tak, zupełnie bez pytania mnie o zdanie.
    A więc ten Andi... Od początku coś było z nim nie tak. Melancholia, dziwne ruchu, dziwne słowa i tajemniczość. I wówczas tak sobie myślałam: "Wellinger, ty żmijo, żebyś skończył w pierdlu". Wiem, to było głupie i teraz się tego wstydzę. Bo on wcale nie jest, nie był zły. Był zagubiony, zauroczenie, nagła miłość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie dziwię mu się, że nie wiedział co zrobić. Zakochać się w dziewczynie swojego najlepszego kumpla? Tragedia. Niezależnie od wszystkiego. Welli zachowywał się jak dziecko we mgle. Dążył nieświadomy do swojego celu, pragnienie Veronicy wyłączyło mu sumienie. I może nie skończyłoby się to tak tragicznie, gdyby nie zwykły zbieg okoliczności. Los zbyt często przyczynia się największych katastrof, podobnie jak w tym przypadku. Los sprawił, że zagubiony Andi w połączeniu z "rodziną" Very stał się mieszanką wybuchową, która spaliła Paryż.
    ON NIE JEST ZŁY. Źli ludzie nie żałują swojego postepowania, źli ludzie nie obwiniają siebie samych, tylko szukają wymówek. A Wellinger był doskonale świadom swojej winy. I dlatego tak bardzo ucieszył mnie ten epilog. Bo każdy zasługuje na drugą szansę. A można ją dostać tylko żyjąc. Śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem, zostawia po sobie zbyt wiele pytań.
    Nie pomyślałabym tak na początku tej historii, ale nie uśmiercenie Welliego to jedna z najpiękniejszych rzeczy w tym opowiadaniu.
    PS: Ale niech się Andi nie cieszy. To, że ułaskawiłam go u Ciebie, wcale nie oznacza, że zapałam wobec niego miłością czystą i bezgraniczną -.-
    2) "Rodzina" Veronicy.
    Nigdy nie nazwałabym takich ludzi rodziną. Czyhanie na czyjeś potknięcie, zazdroszczenie szczęścia i straszna bezwzględność. Kto powiedział, że to potencjalny morderca zawsze musi być tym najgorszym? Na ten temat nie będę się długo rozwodzić. Dla mnie tacy ludzie, nie są ludźmi /masło maślane/ .
    3) Reprezentacja Niemiec.
    Czyli przykład przyjaźni doskonałej, przyjaźni, która pokonuje wszystkie przeszkody, nawet takie wydawałoby się nieprzejednane. Zwariowany Wank, który gdyby mógł to wyszedłby za Richarda, aby mieszkać i opiekować się Mell, skradł moje serce. I wcale nie był takim niedojrzałym dzieciuchem, jakim na początku się wydawał.
    Sverin-Król Wanny- Freund. Czysty w swej postaci cichy bohater tego opka. W najmniej oczekiwanej sytuacji zjawiał się ze swoja solą fizjologiczną, płynem do kąpieli i rozładowywał napięcie.
    Przyjaźń to coś ponad granice, prawda?
    Prawda.
    C.D za chwilę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4) Melly.
      Szczęście Richarda, genialny dzieciak, który urzekł mnie swoją elokwencją na spółkę z "potworem Koflerem". Oj, mała Kofi spoko jest :D Nie chciałabyś mieć takiego nowego, przystojnego wujka?
      I cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko to, że Melly uratowała Richiego przed samym sobą, dała mu sens życia. Gdyby został sam po śmierci Veronicy to z pewnością wszystko mogłoby się potoczyć dużo gorzej.
      5) Veronica
      Dziewczyna-anioł w tym opowiadaniu. Nie było nam dane długo cieszyć się jej obecnością. Występowała to w roli 'tej, która była', ale jednocześnie tej, która odegrała największy wpływ na życie pozostałych bohaterów.
      Nieszczęśliwa z początku, samotna, dostała coś najpiękniejszego- MIŁOŚĆ. To chyba to tak długo trzymało ją przy życiu przy jej chorobie. Każdy powinien zaznać szczęścia, choćby tak krótkiego.
      6) Richard.
      Moje niezdrowe uwielbienie wobec niego wzrosło podczas tego opowiadania o jakieś 150 % . Gdyby wszyscy byli tacy jak on, to świat nie miałby aż tylu problemów. Miał prawo znienawidzić Wellingera, miał prawo pałać wobec niego chęcią zemsty. To straszne, ale miał prawo. A zamiast tego wyciągnął chłopaczka z depresji, ocalił przed więzieniem, nie zerwał z nim kontaktów i dalej się przyjaźnią. Ta miłość Verocnicy zostanie w nim na zawsze. I może czasami będzie boleć, będą wracały wspomnienia, ale pozwoli mu poradzić sobie ze wszystkim.
      Infantylnie powiem, ze spotkały się dwa anioły.
      7) Twój geniusz.
      Zakochałam się w trafnych, nieprzesłodzonych metaforach, które dodawały tej historii niezwykłego klimatu. Zakochałam się w żartobliwych, nie pisanych na siłę dialogach, bawiących do łez sytuacjach ze skoczkami.
      Gratuluję udanego opowiadania. Tyle mi pozostało. I oczywiście czekać na kolejne, które z pewnością będzie równie dobre. Pisz o kim chcesz- ja i tak będę czytać.
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję<3
      Jak się czyta takie słowa to aż słów człowiekowi brakuje, żeby odpowiedzieć.
      Haha, panu profesorowi lepiej adresu nie podawać, bo moja momentami stylistyka i dosłownie na każdym punkcie interpunkcja raczej nie wprowadzą go w dobry nastrój. Za to paru miłych skoczków, kto wie?

      A ja myślałam, że Cię zasmucę nie wpychając Wellisia za kratki.
      Ale takiej opcji nigdy nie było, bo Richie miał pozostać ideałem:D
      Andi mógł albo żyć, albo się zabić
      na tym cmentarzu (ok, napisałam
      będąc w połowie całej
      akcji epilog, w którym skacze z
      mostu, ale mniejsza o to). Nie
      wiem czy dobrze zrobiłam go nie
      uśmiercając, nie wiem, które
      zakończenie byłoby bardziej
      realne... I chyba już się nie
      przekonam:)
      Ale wiem, że miałam najcudowniejsze czytelniczki jakie ten świat poznał.
      Dziękuję Kochana, brak słów bo i tak nie wyrażę tego wszystkiego.

      Usuń
  8. O! Miło mi, że w jakimś tam malutkim ułamku przyczyniłam się do powstania tego epilogu! Ale o tym później.
    Nie wiem czy będę w stanie to jakoś mądrze skomentować, ale będę się starać.
    Na początku muszę powtórzyć to co mówiłam Ci chyba przy każdym rozdziale. Jesteś genialna. Genialnie genialna, a to opowiadanie było perfekcyjne. Te refleksyjne metafory, zabawne dialogi pisane z lekkością. Twoje postacie były tak idealnie wykreowane, każda miała swoje charakterystyczne cechy. Pozytywnie zakręcony Wankuś, uzależniony od kąpieli Severin, idealnie idealny Rysiek, który podbił moje serducho (mimo wszystko, hahah! :D) i ten zagubiony Welli, o którego tak się bałam do samego końca.
    Byłam przekonana, że go uśmiercisz, pozwolisz mu się zabić i że będę tu wylewać łzy, a on wciąż żyje i walczy sam ze sobą. Takie walki są chyba najtrudniejsze do wygrania, ale wierzę, że mając tak wspaniałe wsparcie, w końcu wybaczy sobie błędy, które popełnił.
    Okej, dość udawania mądrej, bo mi to nie wychodzi. Przejdę teraz do Koflera.
    Hahahahahahahahahahahahahahahaha!
    Teraz będę widzieć konika Pony skaczącego na nartach i jeszcze do tego ciągnącą się za nim tęczę. Na miejscu Melly to ja bym się bardziej taty bała, no ale ona jeszcze nie uczyła się historii i nie widzi w nim podobieństwa do jednej z najokrutniejszych jej postaci :)
    Składny komentarz chyba nie do końca mi wyszedł, ale starałam się, naprawdę! Nie chce mi się wierzyć, że to już koniec, bo ja się mocno zżyłam z Twoimi bohaterami :( Czekam na Twoje nowe dzieło, a na głównego bohatera proponuję Morgiego, ale to już wiesz :* Oczywiście nie będę wybrzydzać jeśli z tej propozycji nie skorzystasz, będę Twoją czytelniczką nawet jeśli zaczniesz pisać o Ammanie :) A tak kończąc ten komentarz, powtórzę się jeszcze raz: JESTEŚ GENIUSZEM :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Skarbie<3
      A straszyć dziecka tatusiem by już po prostu nie wypadało, to nawet Wank wie.
      Dorośnie to może zauważy to rażące w oczy podobieństwo, na razie niech zacznie od lęków drobnych ( czytaj Kofler).
      Rysiu podbił twoje serducho? No nieee, widać z czegoś jednak mogę tu być dumna:D
      A Andi sobie radzi wbrew waszym podejrzeniom. Choć ja już sobie ułożyłam jak mu dalej to 'radzenie' pójdzie, co zostawię już dla siebie.
      I spokojnie, nigdy nie zacznę
      pisać o Ammanie, tudzież o
      Ahonenie co Ci kiedyś
      obiecałam, bo z nim też są nie
      zaciekawe skojarzenia, choć
      to nic w porównaniu z naszym Richim:D
      No, trzymaj się:)
      A co do Morgiego, to ten
      chłopak w największym pechu
      jest największym
      szczęściarzem. Czytam, że
      jest coraz lepiej no i wierzę w
      Soczi coraz bardziej:)
      Kocham Cię i dziękuję<3<3

      Usuń
  9. No nie.
    Ja nie chcę wierzyć, że to już koniec.
    Kurczę, ja znowu płaczę.
    Serio.
    Łzy mi poleciały ciurkiem.

    Boże, ten początek był cudowny.
    Urocze oglądanie kucyków, cała ta maleńka, wygadana po wujasku Wanku, Melly i w ogóle to wszystko było takie cudowne.
    No i te jagódki.
    Jejciu.
    Nawet Sevcio używający miodu do ciała i soli z malinami do kąpieli.
    No i Kofler.
    Boże, jak mnie to rozwaliło xD
    normalnie śmiałam się na głos i dałam to do przeczytania siostrze, która zaraziła się tym śmiechem.
    A w ogóle ta opowieść Wanka, jak nazywa się kandydatka na mamusię jego dzieciątka...
    No przeboska!
    Mimo, że mam na niego ogromnego focha, to dokończyłam sobie "no więc nazywa się.... Julia"
    no bo jakże inaczej? ;p

    dalej Wellinger.
    No ja wiem, że on popełnił cholerny błąd i, że serio był zagubiony, ale strasznie się cieszę, że skończyło sie tak jak się skończyło.
    Że dał sobie szansę.
    Że wziął się w garść.
    Że przyjął pomoc od przyjacioł, których ze świecą możnaby było szukać.
    No i ja mu życzę jak najlepiej, żeby to życie ułożył sobie z siostrą Rysia.

    No i na koniec Rysieniek.
    No bo on to chyba był w tym wszystkim najbiedniejszy.
    Ale ja wiem, że to wszystko musiało się tak potoczyć.
    Bo on musiał wszystko zrozumieć.
    Wszyscy musieli zrozumieć ogrom tej miłości.
    Wiesz co?
    Cholernie wzruszyła mnie scena, gdy stał pod tym barem i poprosił o zapalenie tej rybki.
    To było po prostu.... ja nie wiem jak to dobrze określić.
    To było piękne.
    Bo od tego wszystkiego zaczynał się ten ich Paryż. Ta cała historia.

    Wiesz co?
    Ja też już wyobrażam sobie ich dalsze losy.

    No, a tak w ogóle, to muszę Ci podziękować.
    Za to, że mnie zaprosilaś do czytania tego cuda.
    Bo to było, jest i będzie cudo.
    To nie było jakieś kolejne, zwykłe opowiadanie o skoczku.
    Ty tu przekazałaś coś o wiele cenniejszego.
    Przynajmniej ja to tak odbieram.
    Musisz być strasznie inteligentna i wrażliwa, żeby zrobić takie coś.
    No, także Ci strasznie dziękuję, że mogłam czytać to opowiadanie.
    Bo zakochałam się w nim, w tej historii, w tych postaciach.

    No i, kurka, znowu ryczę.
    Jestem zdecydowanie zbyt wrażliwa.

    Mam nadzieję, że wrócisz z nową perełką bardzo prędko.
    Bo masz już we mnie stałą czytelniczkę.

    Dobra, powinnam chyba już kończyć.
    No, także muszę Ci powiedzieć,że Cię strasznie kocham i po raz kolejny Ci dziękuję <333
    trzymaj się, kochana <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Ci dziękuję za wszystko<3
      Za każde słowo i wszystkie emocje jakie tu zostawiłaś:)

      I dopisuje do wyobrażonego ciągu dalszego, że nazywała się Julia. Choć jeszcze tym sprawię przykrość Manu (a tak nie można:/)...
      Cieszę się, że Kofi się spodobał, pozdrowienia dla siostry:D
      Trzymaj się Skarbie i skasowało mi komentarz u Ciebie:(, więc go odtworzę jak tylko zakończę męczenie się z chemią.
      Kocham Cię strasznie<3<3<3

      Usuń
    2. Manuś wszystko zrozumie.
      Bo wiesz, on wie, ze Wanki to jest tylko na weekendy i święta xD
      A tak w ogóle, to może miałabyś ochotę pogadać tak poza blogosferą? :)

      Usuń
  10. Mam wszędzie jak zwykle obsuwy, ale tu musiałam się pojawić. Bo jakbym nie dowiedziała się, jak to zakończyłaś, to bym chyba zwariowała.
    Nie mam za bardzo czasu, więc będzie pewnie krótko, ale będzie.
    Jak zobaczyłam datę - że minęły trzy lata - to się tak szczerze mówiąc trochę przeraziłam. Bo przez trzy lata mogło się bardzo dużo wydarzyć (i pewnie dobrze wiesz, co tu mam na myśli). Do ostatniego zdania czekałam, żeby odetchnąć z ulgą. Nie użyję pojęcia 'happy end', bo wydaje mi się, że jest ono zdecydowanie zbyt płytkie i nic nie zawiera w kontekście tego opowiadania. Tu było zbyt wiele cierpienia i bólu, to nie była słodka bajeczka - a właśnie takie z reguły kończą się happy endem. To zakończenie jest dużo piękniejsze i ma o wiele głębszy przekaz. Przywraca wiarę w prawdziwą przyjaźń i w moc miłości.
    Co ja mogę jeszcze powiedzieć? Że zwyczajnie Melly jest przeurocza i cudowna (czemu w obliczu takich rodziców właściwie nie ma się co dziwić). Jest. Bardzo, bardzo, bardzo. I nawet ta jej kofleromania jest słodka ;)
    Ja wiem, że to jest 'tylko opowiadanie' - a przynajmniej tak się mówi, ale ja lubię przenosić się w krainę wyobraźni i nawet teraz, po jego zakończeniu jeszcze długo będę nim żyć. I wiesz, ja sobie myślę, że dla Welliego i Lizzy jest szansa. Nie teraz, nie za dwa lata, ale może za pięć albo dziesięć. Że on jednak kiedyś zacznie normalnie żyć. Tak całkiem normalnie. Chociaż - czy to w ogóle możliwe?
    Richie. Serce mi się ściska na samą myśl o tym, że facet dwudziestokilkuletni traci miłość swojego życia i zostaje sam z córeczką. Ale nie. On nie jest sam. On ma cudownych, niesamowitych przyjaciół. I są jak to było w Epoce Lodowcowej po prostu dziwnym, bardzo specyficznym 'stadem'. Albo rodziną. Co kto woli - chociaż mam wrażenie, że to pierwsze określenie bardziej do nich pasuje ;P
    Nie no, ale tak serio, to ja Ci muszę powiedzieć, że jesteś niesamowita. Ciągle to chyba powtarzam, no ale co ja na to poradzę, skoro tak jest ;)
    I ja chcę, żebyś jak najszybciej wróciła z czymś nowym, słyszysz? Proszę, proszę, proszę :)
    buziaki, słońce :***

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeeeejuu.. aż jestem na siebie zła, że dopiero teraz trafiłam na tego bloga, no ;/ Po przeczytaniu całego opowiadania nawet nie wiem co by Ci tutaj napisać. Jest MEEGA<3 Szkoda, że tak mało jest takich opowiadań.
    Mam nadzieję, że będę miała możliwość przeczytania jeszcze jakiegoś bloga Twojego wykonania<3

    Pzdr ciepło :333 + zapraszam do mnie;
    http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/p/sowem-wstepu.html

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurcze. Nie wiem co mogę tutaj napisać. Po prostu nie wiem. Przeczytałam całe opowiadanie i ryczę. Po prostu nie mogę się powstrzymać. To jest takie piękne, takie wzruszające. Uwielbiam cię. Najlepszy epilog jaki czytałam. Z początku nie mogłam powstrzymać śmiechu. To było takie cudowne. A zwłaszcza "Ty jesteś cholernie mądry" padające z ust trzylatki. Jakoś nie wiem, ale rozwaliło mnie to. I mania Koflera. A czyja to wina? No oczywiście, że Wanka. Ciekawi mnie tylko, czy udało mu się znaleźć idealną matkę dla jego potomka . Natomiast jeśli chodzi o koniec epilogu to po prostu brak mi słów. Pięknie napisane, tyle uczuć. Może to zabrzmi dziwnie, ale dziękuję ci za te łzy, które u mnie wywołałaś. Bo właśnie takie rzeczy skłaniają mnie, żebym przez chwilę zastanowiła się nad moim życiem. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  13. Precz z infantylizmem. Precz z jasnymi barwami. Precz z radością życia.
    Wszyscy niech umierają, pogrzeby i żadnych wesel. Taka prawda i trzeba to zrozumieć. Mężczyźni to źli ludzie, ja to wiem.

    OdpowiedzUsuń
  14. 50 yr old Accounting Assistant IV Arri Laver, hailing from Picton enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Digital arts. Took a trip to Zollverein Coal Mine Industrial Complex in Essen and drives a Sebring. kliknij w link teraz

    OdpowiedzUsuń