czwartek, 26 września 2013

6. "Paryż jest na tyle duży, że można się zgubić. Ale na tyle mały, że każdy znajdzie coś tylko dla siebie"

                           Październik 2013
Była niezmordowana.
Taka żywa, choć krucha.
Taka ciekawa świata, choć nieśmiała.
Kurde, skąd ta kobieta się wzięła?
Dziwiętnastolatka.
Drobna studentka medycyny .
W dodatku z problemami zdrowotnymi.
A tutaj leci sobie jak na skrzydłach paryską ulicą znajdującą się przy dworcu, a wielka gwiazda skoków nie może za nią nadążyć.
Na dodatek nie pozwoliła sobie nawet zabrać tej torebeczki przewieszonej przez ramię.
(Hm... Jakiej maleńkiej, przecież ona ma przy sobie mniej ciuchów niż on sam).
Jeszcze jedno. Nie obraziła się ani troszkę gdy spytał, czy mogą pojechać pociągiem.
(Nie chciał, żeby przekonała się jak przestrzega przepisów drogowych).
Wrecz przeciwnie. Oświadczyła, że kolej, to siedzenie przez całe godziny ,oczekiwanie na stację docelową i tętnienie torów wyraża cały sens podróżowania.
I największy jej plus. Nikomu, dosłownie nikomu nie powiedziała, z kim wyjeżdza.
Żadnego zamieszania.
Żadnych piszczących, zazdrosnych koleżaneczek.
ŻADNEGO PODNIECENIA JEGO OSOBĄ...
Chłopie, tak uczciwie to chyba przegrałeś właśnie dwieście euro.
Z tym fanatykiem komedii romantycznych- czyli Wankiem.
Bo założyłeś się z nim, że nie istnieje kobieta idealna...
                      *****
-Richard przegiąłeś!
- To nie ja, tylko mój kumpel.
Zacisnął pięści i z trudem zaczął opanowywać gniew.
Bo przecież zapowiedział Andreasowi, że to ma być tani, skromny pokoik.
Nie żeby nie chciał na nią wydać więcej, ale Vera nie znosiła luksusu.
Już na pierwszy rzut oka.
A tutaj?
Cały ogromny apartament, najpierw duży pokój z ogromnym tarasem i kanapą, a potem zaciszna sypialnia. Na domiar wszystkiego łazienka większa od pomieszczeń, a w dodatku wanna z jacuzzi ( dzięki Bogu, bez Freunda w środku).
Aaa, i lodówka wypełniona po brzegi. Pastą z krewetek i małżami na zimno. Brrr, owoce morza. Przecież on zaraz zamknie się w WC i wyrzyga, na samą myśl, że można jeść to ochydne, obślizgłe skorupiactwo.
Właśnie, skorupiactwo.
Tak na boku kolejne pragnienie Severina. Może ten idiota pomylił sobie ich dwóch i zarezerwował to z myślą o blondynie?
Tak czy siak, problem trwa.
Ba...Możnaby ewentualnie stąd uciec, ale babka w recepcji poinformowała go, że wszystkie opłaty ( coś mocno ponad 500 euro za dobę) jest już zapłacone.
Nie ma to jak sytuacja, w której twoi najlepsi przyjaciele znają numer twojego konta w banku...
Z tych rozmyślań wyrwał go wreszcie głos jego towarzyszki.
Dobiegający z tarasu.
- Chodź tu szybko. Widzę wieżę, widzę ją. Ja naprawdę jestem w Paryżu.
Niepewnie stanął w drzwiach i spojrzał na dziewczynę. Ale jej już przeszła złość, za numer z jakością hotelu. I po prostu rzuciła mu się w objęcia.
Po prostu, zupełnie zwyczajnie. Bez żadnych "dodatków"
Więc czemu, aż tak bardzo się cieszył?
- Ej, nie patrz na mnie, tylko widok podziwiaj- pisnęła.
-Wiesz, co? Nie oglądaj już tej swojej Eiffli z balkonu, jak sterczy taka biedota i czeka, tylko zakładaj buty i idziemy do niej w odwiedziny. A zaraz potem do tego twojego muzeum... Luwru!- wyrzucił z siebie tryumfalnie.
Czego w historii tego świata nie zrobili już faceci , dla przedstawicielek płci pięknej?
Jego dotychczasowy wysiłek był ciągle, mimo wszystko poważnie znikomy...
                    *****
               
Trzy godziny później, po wystaniu kupy czasu w makabrycznych kolejkach, byli wreszcie na górze.
Radość Veroniki sięgnęła zenitu. Kręciła się w kółko z aparatem, przepraszała potrąconych turystów  i nieustannie wyrażała zachwyt nad każdym widzianym budyneczkiem.
Widząc tą irracjonalną radość, te ogniki w jej oczach, to zachowanie małej dziewczynki, Richie zaczął stwierdzać , że jego dotychczasowe życie przepływało mu przez palce.
Jasne, był w wieku, w którym należy brać całymi garściami, ale
on...
Skoki, dziewczyny, imprezy, alkohol. Skoki ,dziewczyny, imprezy, alkohol.
Błędne zamknięte koło. Do którego przez własny egoizm nie miał ochoty dopuszczać nic więcej.
I właśnie zrozumiał ile tracił...
Podszedł do Very stojącej przy balustradzie.
Zimny, październikowy wiatr chłodził ich twarze.
Ludzie obok nich zmieniali się i zmieniali...
A płowe kosmyki kołysane przez podmuchy, znowu wpadały mu do ust.
I tym razem miał pewność, że to nie Wank.
Boże, gdyby nagle się obudził...
Gdyby okazało się, że to tylko piękny sen, a ta wyjątkowa istotka jednak jest Wankiem...
Nie, spokojnie.
To rzeczywistość.
W pewnym momencie zwrócili ku sobie swoje twarze.
Hm... Pocałunek na Wieży Eiffla?
Freitag nie widział wyraźniejszych przeciwskazań. Ale dziewczyna tylko złapała go za rękę i pociągnęła w stronę schodów.
- Ty to lubisz coś trzymać w buzi- parsknęła - będę musiała spinać włosy w kucyk.
I pobiegli do Luwru.
Tam już nie mogła cykać cały czas zdjęć. Zajęła się więc próbą wytłumaczenia skoczkowi elementarnych podstaw z dziedziny historii i sztuki, dotyczących tego co oglądali. A on coraz bardziej wytrzeszczał oczy.
-Kobieto, mówiłaś, że studiujesz medycynę. A tutaj...
- Nie, to jest wiedza dla każdego. Mam ją jeszcze częściowo ze szkoły. Tak naprawdę, jak czytam informacje w tych gablotkach to stwierdzam, że nie wiem o tym wszystkim niczego.
Hm... On wolał do gablotek nie  sięgać. Wystarczył mu przytłaczający nadmiar informacji z zakresu podstawówki...
Przesuwali się pomiędzy dziełami, aż doszli do "Mona Lisy" Da Vinci.
- Ja wiem kto to namalował- krzyknął dumny chłopak.
-Brawo, dostaniesz Nobla- roztargała palcami jego czarną czuprynę.
Uuu, jakie to było przyjemne.
- Ona była Włoszką, wiesz? Nikt nie wie właściwie nic więcej. Faktem jest tylko, że krążą o tym obrazie tysiące opowieści. Kręcono filmy, pisano książki...
- Była Włoszką, ale stała się Paryżanką I teraz każdy paryski gość na nią patrzy. Miała niemałe szczęście.
- Ooo, więc jednak wielkiej gwieździe sportu się tutaj podoba.
- A co myślałaś. Jestem zwyczajny dwudziestolatek. I też mam serce, tylko... Tylko zwykle o nim zapominam.
- Richard... Ale ta kobieta z obrazu, wcale nie miała akurat w tym sensie jakiegoś ogromnego farta...
Bo... Obywatelem Paryża może zostać każdy...
Sama nie wiedziała po co to mówi.
Naszczęście nie musiała zacząć się tłumaczyć, bo w tym momencie zaczęła na nich krzyczeć pokaźna grupa wycieczkowiczów z Japonii.
No tak, stali piętnaście minut, tamując ruch przed najważniejszym obiektem muzealnym.
Więc chcąc, czy nie chcąc musieli się przesunąć, iść dalej. Wyjść na ulicę, na której powoli zaczęło się zmierzchać.
Zamierzał zabrać ją na elegancką ą kolację, tak by chyba wypadało, choć specjalnie się na tym nie znał. Tylko , że  dziewczyna cały czas skręcała w boczne uliczki, wchodziła do sklepików.
Dobra, cokolwiek ma być ,będzie tak jak ona chce.
- Ej, a gdybym ja Cię teraz namalował. Może za pięćset lat, to ciebie by pokazywali na ścianach muzeów. Mona Lisa... Hm, Mona Vera brzmi lepiej, wiesz?
-Umiesz Ty rysować w ogóle?
- Nooo, mógłbym malować abstrakcję.
- A co, jestem taka abstrakcyjna?
- Nie! Mówiłem, że to ja bym namalował abstrakcję... Bo abstrakcje są brzydkie- wypalił - Ty to jesteś kwestia wyobraźni wyższego gatunku.
- Oj Richie , Richie...
- A ja nie nadaję się do niczego. Totalnie beztalencie, jak widzisz...
- Skoczek, przecież Ty masz wielki dar- spuściła oczy
- Yyyyyy?
- Potrafisz w jednej chwili zapewnić niespodziewane szczęście zupełnie obcej osobie, za darmo. No bo co ja Ci dałam?
- Yyyyyy
-Właśnie. Ty po prostu jesteś dobry.
To ostatnie zdanie zamurowało go tak, że nawet wyrzucenie z siebie przedostatniej litery alfabetu stało się niemożliwe.
Wrósł w ziemię.
Fajnie, może zamieni się w małe drzewko,  jakąś lipę czy coś w tym stylu. Będzie sobie rósł w środku Paryża i obserwował przechodniów.
- Świetny żarcik- mruknął wreszcie.
- Oj tam. To wcale nie był żart...
- Nie pamiętasz jak Ci ostatnio o sobie gadałem...
- Dziecinady i bzdury. Smakujesz życia. Potem dorośniesz i wyrośniesz. A to co mi teraz dałeś, już zostanie. Nie jesteś egoistą, nawet jeśli tak myślisz. Prawdziwy egoista, mówi, że jest najuczynniejszym człowiekiem na świecie. Wiesz? A tak w ogóle to gdzie my idziemy?
To pytanie sprowadziło go z powrotem na ziemię.
Bo miał ją wziąść do restauracji.
Bo nawet zarezerwował stolik ( na wszelki wypadek już bez pomocy kumpli. Nie miał ochoty, na kolejne ostrygi. A może jeszcze na dodatek ślimaki, przecież to Francja).
Tylko, że w tym momencie nie wiedział gdzie jest.
Wziął głęboki oddech:
- Veronika, ja się zgubiłem...
Jak dziecko.
Jak zwyczajny Wellinger pozbawiony opieki.
Brawo inteligencie.
Na dodatek właśnie zaczął padać deszcz.
A ona? Znowu się nie gniewała:
-No to witaj przygodo. Przeżycie zaczyna się wtedy, gdy kończą się plany. Chodź!
Kobieta idealna?
Błąd.
Panna Veronika po prostu nie jest kobietą.
Innego wyjaśnienia jego mózg praktycznie nie znajdował...
            ___________________
Rany , jak słodko... :(
Depresja jesienna mnie pogrąża, patrzę na lejący deszcz i... No właśnie nie wiem.
A ogólnie to OK.
W końcu już niedaleko do zimy, a w niedziele końcówka LGP.
Raczej w pełnej obsadzie<3

Ściskam was kochane moje :*

czwartek, 19 września 2013

5.Heaven is not a place on Earth.

Płaczą.
Ona nie może ich pocieszyć.
Kręcą głowami.
Ona nie może powiedzieć, że będzie dobrze.
Nie rozumieją.
Ona nie może wydać tego kogoś.
Choć wie już wszystko, nie ma żadnych złudzeń.
Ale i tak ma siłę wybaczyć.
Bo nie jest już ziemianką.
I liczy, że ten człowiek w końcu zrozumie co zrobił.
I zapłacze.
I się podniesie z tego bagna.
Czas zmiękcza nawet najbardziej kamienne serca.
Ale to pojmie się dopiero po śmierci...
Piękno.
Wszystko eksplodowało milionami barw.
Jasnych barw.
Już nie widać cmentarza.
Już nie ma miejsca na czerń i szarość.
Ma wrażenie, że spaceruje po tęczy.
Tęczowy most, no tak...
A potem widzi morze, góry, nieograniczoną przestrzeń.
Tysiące szczęśliwych twarzy.
Ale jego tu jednak nie ma.
I dobrze.
On jest teraz bardzo potrzebny tam na dole...
Kocham Cię Richie...
... I Ciebie też córeczko.
Krok do przodu.
Paryż może być między wymiarowy...
                                                    ***********************
                          Październik 2014
- Ciii, spokojnie narciarska królewno, jestem przy tobie. Już nie płaczemy.
Wyjął z ust dziewczynki butelkę ciepłego mleka, po czym kołysał ją w objęciach, aż nie odpłynęła w krainę snów.
Wreszcie mógł ją ułożyć w nosidełku.
Brako Wank, umyłeś, nakarmiłeś i uśpiłeś dziecko.
Kto by pomyślał, że jesteś taki zdolny?
No, on sam zawsze w siebie wierzył.
Ale to nie najgorszy problem tego wieczoru.
Był jeszcze Wellinger.
Siedzący tępo, w przemoczonym, ciemnym garniaku, na kanapie w salonie.
Wank westchnął:
- Well, ciebie też mam karmić? Przebierz się, bo łóżko mi brudzisz.
Herbaty, kanapkę?
-Dzięki. Masz whisky?
- Znowu chcesz pić? Naprawde jeszcze moment i ktoś wpadnie na pomysł , żeby Cię wysłać do AA.
- Wyluzuj. Każdy kiedyś był na kacu. A co dopiero ty...
- Posłuchaj. Czym innym jest zaszaleć sobie na imprezie ze znajomymi,  czy iść do klubu raz na jakiś czas. Ale siedzenia w samotności z butelką wódki, nie zrozumiem nigdy. A teraz na serio. Co się dzieje?
- Wank. Czemu ty jeszcze nie masz dzieci? Nigdy nie wpadło mi do głowy, że tak się nadajesz...
- Wiesz, wszystko w swoim czasie. Mam ułożone, zaplanowane...
-A Melly?
- Mała? Uwielbiam ją. Ale modlę się żebym nie musiał zastępować jej taty całą wieczność. Ale, dobra, dobra. Zagadujesz mnie, a ja nie mam problemów dotyczących planowania rodziny. Natomiast ty wyraźnie jakieś problemy masz...
-Ale daj ten alkohol!!!
- Najpierw pogadamy...
- Proszę, dziś, wyjątkowo. Ja... Nienawidzę pogrzebów.
- Ej no. Kto je uwielbia?
- A szczególnie bezsensownych pogrzebów...
- Andi, ona była już taka słaba. My się poprostu łudziliśmy...
- ALE JA SIĘ BOJĘ ŚMIERCI!
-Yyyyyy- wydukał Wank.
Bo dobra, mógł gadać z młodym o kobietach, doradzać mu.
Mógł z nim omawiać tą całą, chorą  absurdalną tragedię.
Mógł z nim wyskoczyć na miasto, się powydurniać, choć teraz może  nie był na to najlepszy moment.
Ale takie deklaracje?
Człowiek nie wie naprawdę czego się spodziewać po dzisiejszej młodzieży.
- Wank, teraz ona. Ona miała dwadzieścia lat. Rozumiesz? My też kiedyś umrzemy!!!
-Młody, śmierci to się mogą bać źli ludzie. Mordercy, bandyci... Ty naprawdę nie.
Nie słysząc odpowiedzi, zamilkł.
Zapadła chwila ciszy.
Przerywało ją tylko wycie wiatru.
Szum liści.
Obnażony chodnik, męczony przez deszcz.
A oni?
Skulili się na łóżku i myśleli.
O tym samym.
O tym co spędzało sen z powiek.
O tamtym dniu.
O przypadkach i wypadkach.
I antywypadkach...
                                                    ***************************
                      15 marca 2014
  -Chłopaki! Kieliszki, szampan i koniec sezonu!!!
Wiosna.
Powietrze było przesycone promieniami słońca.
Każdy podmuch ciepłej bryzy był nową nadzieją.
A jako, że skocznia w Planicy była właśnie w przebudowie to Puchar Świata miał się kończyć na obiekcie w Klingenthal.
Czyli niemieccy lotnicy byli u siebie.
A ich kibice planowali fetowanie na cześć świeżo upieczonych mistrzów olimpijskich.
Bo drużyna wygrała w Sochi.
I Freitag wygrał w Sochi.
A Puchar Narodów to zdobyli z taką przewagą, że Austriakom aż łzy stawały w oczach.
Konkurs przebiegał sprawnie, tak jak zawsze.
Pierwsza seria się skończyła i zastąpiła ją druga.
Norwegowie wykłócali się już z Finami, czyje "napoje" zostaną otwarte jako pierwsze.
A godził ich Piotruś Żyła tłumaczący, że nie ma o czym gadać, bo i tak to on dziś wszystkim stawia flaszkę.
Ci z niemieckich chłopaczków, którzy już zakończyli swój udział w konkursie, pozowali zaś do zdjęć z piszczącymi panieneczkami.
A wyjątek stanowił jak zawsze Wank.
Stworzenie owo było bowiem tak zajęte pokazywaniem języka Austriakom, że nastolatki o fotkach z nim mogły zapomnieć.
A Vera?
Powoli  przyzwyczajała się do świata nart.
Coraz większą grupę skoczków traktowała jak braci.
Zmieniła się przez te pół roku.
Wydoroślała.
Spoważniała.
No i spodziewała się dziecka!
Świat był taki uroczy.
Mimo tego co przydarzyło się jej tydzień temu.
Stała właśnie i próbowała odczepić od siebie grupkę wścibskich dziennikarzy, którzy zasypywali ją ogniem uciążliwych pytań:
-Jak to jest być dziewczyną, dla której gwiazda skoków pragnie zwolnić karierę?
-Czy ma już pani w domu miejsce na Kryształową Kulę, która dzisiaj do niego przybędzie?
-Dlaczego ten pani skoczek uparł się, aby brać ślub po cichu?
A może to pani decyzja?
- Dlaczego on nazywa panią "Goldie"?
Z obsesji wyrwał ją dopiero Freund, który chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę dolnej części zeskoku.
Tam stał już Wankuś, cały uśmiechnięty:
-Jeszcze moment i przegapiłabyś skok dla, którego tu sterczysz- powiedział.
- To wszystko przez tych dziennikarzy. Wiesz , że oni mnie nawet o meble pytają?
-Bo korzystają, że jeszcze nie nauczyłaś się im mówić "odpieprzcie się". Ale ja Cię nauczę, spoko. A co do mebli...
- Dobra , cicho już!
To miał być ostatni skok tego sezonu.
Najlepszego sezonu w jego dotychczasowej karierzę.
Wszedł spokojnie na belkę.
Spojrzał na Schustera.
Trener był wyluzowany...
... czyli warunki były dobre.
Potem odwrócił się w stronę telebimu.
Tysiące tryumfalnie machających flag.
Wrzask kibiców.
Zbliżenie na kulę , którą już za chwile dostanie do ręki.
A potem na nią.
Na największe trofeum jego życia.
Stoi tam pomiędzy Severinem a Wankiem i nerwowo ściska te drobne rączki.
Spokojnie kochana.
Obiecał, że nie będzie się już musiała tak stresować.
Obiecał, że do dnia, w którym narodzi się jego potomek, ograniczy treningi do koniecznego minimum.
Obiecał i nie żałuje...
I zaraz mocno ją wyściska.
Nie mógł się już doczekać , aż odda swoją próbę.
Bo w myślach nie był już na skoczni, tylko przed ołtarzem.
Na widok machającej chorągiewki pospiesznie odbił się więc od belki.
I od tego momentu już wiedział.
Z prawą nartą coś było nie tak.
Nie, to niemożliwe.
Przecież miał na sobie najnowocześniejszy, najbezpieczniejszy sprzęt.
Przecież został on sprawdzony przez kilku serwismanów.
A jednak...
Wiązanie kompletnie nie przytrzymywało mu buta.
Jakby ktoś przeciął znajdującą się w nim sprężynę.
Ktoś kto bardzo dobrze wiedział jak ten cały system działa.
I liczył się z konsekwencjami swojego czynu.
Dobra, teraz nie ważne.
Teraz musi wytrzymać.
Wylądować.
Odległość się już nie liczy...
Ale niestety, narta spadła tuż za progiem.
A on sam wybił się bardzo wysoko.
Po czym zaczął "lecieć" w dół.
Veronika,Vera, Veruś...
Boże, chroń ją.
Nie słyszał już dźwięku gogli rozbijających się z głuchym trzaskiem o zeskok.
Nie czuł olbrzymiej prędkości z jaką jego głowa zetknęła się z ziemią.
Ani bólu łamiących się kości.
Zapadła ciemna, bardzo długa noc...
Biedna dziewczyna mogła tylko patrzeć.
Jak cały jej świat płonie.
I jeśli TEN CZŁOWIEK naprawdę chciał chorej zemsty, nastała chwila, w której dostał to czego pragnął:
Wyraz jej oczu...
Stos, do którego przykuty został
Paryż.
Wreszcie ogień, który kradł bez litości.
                                                          ************************
                    Październik 2014
- Nie, to nie był przypadek- mruknął Welli.
- Ja też tak myślę. Ale wierzę w sprawiedliwość. Jakieś dowody na to wszystko muszą być. I ten ktoś...
- On to się powinien bać śmierci. Duchów też!!!
- Andi, jego uczucia to już nie nasza sprawa. My jesteśmy od tego, żeby odpowiedział za wypadek Richarda. I jeśli naprawdę chciał go zabić, to trafił za kratki.
- Ale strach...
-Andi! Jeśli duchy mogłyby schodzić na ziemię, to Vera stałaby tu teraz i tuliła Melanie, a nie uganiała się za tym gnojem.
A tak na boku, to za dużo oglądasz horrorów, typu "Zmierzch", a potem mieszasz to z naprawdę poważnymi sprawami...
- W "Zmierzchu" to były wampiry...
- Dobra, dobra. Nie gadamy teraz o kinie dla gimnazjalistek. Wracając do tematu, to przecież, w tych wszystkich boksach, w Klingenthal są jakieś kamery. Tylko FIS odgórnie, żeby nie robić afery, przyjęło wersję o nieszczęśliwym wypadku.
- Kamery?
- Trzeba ich zmusić, aby ktoś to wszystko przejrzał.
- I prawda wyjdzie na jaw... A teraz dasz tej whisky?
- I w końcu znowu nie mówiliśmy o tobie. Heh, dobra , jedna, maleńka szklanka.
- Dzięki Wankuś!
- Ale potem herbata. I przebierasz się w jakieś moje suche rzeczy. zgoda?
Poszedł do kuchni i wrócił z naczyniem dla młodego.
Ten dosłownie wydarł mu je z ręki, po czym powoli zaczął sączyć łyk po łyku, kropelkę po kropelce...
Alkohol to lekarstwo, ale i narkotyk.
Gorzki smak na zapomnienie.
Gorzki smak na zapicie uczuć.
Gorzki smak na nieświadomość.
A miłość? Nie wiadomo...
Wank wyszedł z pokoju , udając się do łazienki.
A gdy wrócił zastał przyjaciela skulonego na stole. Który nie miał już w ręce szklaneczki, tylko całą ogromną flaszkę.
- Andreas- nie miał nawet siły go za to objechać- idź spać,
- Spoko Wank - jego rozszerzone źrenice przepełnione ogromem bólu spojrzały przed siebie- nie troszcz się o mnie. Wszystko skończone.
Biedny dzieciak być może miał prawo tak twierdzić.
Ale tak na serio to był dopiero początek...
                             _________________________________________
 Przeklęty blogger usunął mi pół rozdziału po publikacji, musiałam poprawiać :(
Jest piąteczka. Na razie mam zapas odcinków, ale nie wiem co będzie za jakiś miesiąc.
W szkole coraz trudniej, ale też byłam na wyjeździe integracyjnym, poznałam zajebistych ludzi, więc może będzie spoko :)
Trzymajcie się kochane :*
Dzięki za wszystko i do przyszłego tygodnia.

czwartek, 12 września 2013

4. Everything has changed.

Październik 2013
Gdyby tylko mógł , czytałby ten napis w kółko.
"WELCOME IN PARIS".
Kurde, zazdrościł w tym momencie dziecku, które dopiero uczyło się czytać. Ono gapiłoby się bezkarnie, pod usprawiedliwieniem, że składa sobie literki.
Hm...Można by jeszcze udawać, że jest się analfabetą.
Ale w to ,to by najwyżej Wank uwierzył.
Dlaczego życie nie jest igraszką?
Dlaczego kobiety nie mają ilorazu inteligencji zbliżonego do jego kumpli? Byłoby tak banalnie je rozgryzać. Kobiety...
A co dopiero ta kobieta.
Przecież ona waliła cały jego system wartości. Błąd, już zwaliła. Choć on jej przecież nawet nie znał.
Czy miał zamiar to zmienić?
Być albo nie być... Oto jest pytanie.
A tak na boku, zupełnie na boczku : co ten wyjątkowy obiekt, dla którego powinno się poszerzyć listę cudów świata, robi w piękny , sobotni poranek w szpitalu. Powinien przecież śmiać się, wracać z jakiejś nocnej balangi.
Cholera, idioto, to nie ta kategoria.
To jest już na pierwszy rzut oka "porządna dziewczyna"
Tylko co z taką robić.
Improwizacja Richard, improwizacja, innego ratunku przed linią horyzontu nie znajdziesz.:
- eee
- O, zaczynasz mówić - uśmiechnęła się- bo myślałam, że masz porozrywane struny głosowe i już nie porozmawiamy...
Pięknie, ona chce pogadać, a on ma przez nią mózg jak z waty cukrowej, albo z włosów Wellingera ostatniego wieczoru, wyszłoby na to samo.
- Nooo, a o czym? - brawo chłopie, wspiąłeś się właśnie na najwyższe poziomy swojego intelektu.
- A więc panie Nooo, tak właściwie, to mógłby się pan przedstawić.
-To ty mnie nie znasz?
- Słyszałam coś o tej waszej, hałaśliwej, skocznej bandzie, ale żebym ogarniała, który to który...
Spuściła nieco głowę, myśląc, że w ten sposób zraziła "lotnika" do siebie, ale on wydawał się być jeszcze bardziej zahipnotyzowany.
Bo tego szukał całe życie.
Bo coś takiego, nie miało wedle jego ogromnego mózgu możliwości istnienia.
Bo tej dziewczyny nie obchodziło, że jest światowej klasy, przystojnym skoczkiem.
Dla niej, równie dobrze mógłby mieć buzię Freunda, albo poczucie humoru Piotrusia Żyły.
Ba, co tam Piotruś.
Mógłby być biednym Chińczykiem, strugającym łódki z kory, albo jakimś karłem z Marsa, w dodatku zrobionym z gumy.
Verę obchodziło tylko jego wnętrze.
I widać bardzo chciała żeby je odkrył. Trzeba coś powiedzieć:
- Lubisz Paryż? - nic nie zaszkodzi zacząć od aluzji do ubrania.
- Hm... Jednak potrafisz być romantyczny.
- Przecież ja Cię tylko spytałem czy lubisz Paryż. Normalne pytanko.
- Tylko coś czerwony jesteś. Ale faktycznie lubię.
- A za co?
- Dociekliwy jesteś, nie ma co. Lubię Paryż bo to najlepszej miejsce do układania alegorii, przenośni. Po prostu patrzysz na każdy drobiazg i go kochasz. Rozumiesz?
Richie milczał.
- No tak, myślisz, że dziwaczka jestem.
- Co. Nie, poprostu nigdy nie spotkałem kogoś... Kogoś tak pozytywnego. A byłaś kiedyś we Francji, pod Wieżą Eiffla?
Zrobiła się jakby smutniejsza
- Nie... Po prostu mnie na to nie stać. Kiedyś może się uda.  Ale teraz wygodnie się rozsiądę, a Ty mi  zrobisz mały prezencik i mi wszystko opowiesz.
- Vera. Ale ja nie byłem w Paryżu. Nigdy. Ja... Tak ogólnie to nie podróżuję, w sensie nie zwiedzam...
Jasne, woli rozbijać się po campingach i pić piwo.
- Ty? Przecież ty masz pieniądze. Przepraszam, chyba  jestem zbyt szczera...
- A ja jestem debilem, wiesz? Może zmieńmy temat? Jak ty właściwie pracujesz?
- Właściwie przesadziłam, mówiąc, że tu pracuję.
Dwa lata temu zdałam maturę. Dostałam się na medycynę, skończyłam pierwszy rok. Ale...
Ale potem okazało się, że mam chore serce. No i kazali mi na jakiś rok przerwać edukację. Ciągle się jeszcze leczę, no i postawiono mi twardy warunek, żadnego męczenia. A wiesz jak wygląda życie studenta, sesje i to wszystko... A ja strasznie chcę pomagać ludziom. Więc przychodzę tu raz czy dwa razy w tygodniu. Czytam samotnym staruszkom, robię teatrzyki dla dzieciaków po operacjach. To nie to samo co leczyć tych ludzi, ale zawszę to coś. Więc staram się wypełniać te obowiązki najlepiej jak tylko potrafię. No ale dzisiaj... Za to co robię dzisiaj to mnie stąd chyba wywalą...
- Już wywalą. A co. Ja nie potrzebuję wsparcia psychicznego? Każdy go potrzebuje, panno Seedorf...
No, zapamiętał nawet jej nazwisko. Proszę, najgorszy to on wcale nie jest.
- Każdy... Wiesz, ja w ten sposób pomagam też sobie. Wychowałam się w sierocińcu. Nie miałam nikogo. Nigdy. Ja... Po prostu lubię być potrzebna. Ehh, dlaczego mówię takie rzeczy obcemu człowiekowi.
Dlaczego prowadzę z tobą monologi. Przecież jestem o wiele mniej ciekawa od wielkiej gwiazdy skoków.
- Zdziwiłabyś się.
- A tak właściwie co Ci się stało w tą głowę biedaku?
- Eee... Wyrywali torebkę kobiecie na ulicy. I ją obroniłem.
- No proszę. Prawdziwy rycerz z Ciebie. A już myślałam...
- A tak na serio to zaczepiałem z kumplem laski w barze i jakimś typom to się nie spodobało. I nie zdarzyło się to pierwszy raz...
Nagle coś w nim pękło. Nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Takie tam bajeczki dobre dla naiwnych nastolatków. Ale zaszkodzi spróbować? Choć raz?
Zaczął opowiadać jej o sobie, wszystko. Żadnych niedomówień, żadnych wykrętów.
Niech dziewczyna ma obiektywny pogląd na sprawę. Nic z tego nie będzie to trudno, przełknie gorzką porcję porażki. To też jakieś doświadczenie. A każdego doświadczenia należy spróbować. 
                                                               *****
Wreszcie go zostawiła. Wreszcie poszła do biednych, chorych dzieciaków , z którymi miała spędzić dzień. Ale wiedziała, że ofiary losu nie będą dziś mieć z niej pociechy.
Bo jej odbiło.
Bo siedział jej w głowie jakiś wywrotowiec.
Jutro rano jeszcze raz pogadają, a potem co? Każde pójdzie swoją drogą.
I może najwyżej zacznie oglądać skoki w TV. I snuć marzenia na jakie nie miała czasu w wieku gimnazjalnym.
Nie ma sensu ufać ludziom.
Im szybciej o nim zapomni, tym lepiej.
I tyle.
Tym światem nie rządzi, proste, banalne, słodziutkie przeznaczenie...
                 *****
Zegarek tykał delikatnie uświadamiając mu, że właśnie wybiła trzecia w nocy.
Czyli za pięć godzin ósma.
A o ósmej przyjdzie Vera.
Przyjdzie się pożegnać.
Czyli nie planuje nawet dać mu numeru telefonu.
To koniec.
A może i nie?
To było cholernie dziwne, powiedział sobie, że co ma być to będzie, a tu tym czasem ciągle próbował coś zmieniać.
Ciągle siedziała mu w głowie i nie potrafił jej z niej wywalić.
Zaznaczyć, skasować i definitywnie opróżnić kosz... Niestety, nie był robotem.
Ale może można to wszystko odebrać z tej jaśniejszej strony?
Może istniał jakiś pomysł, jakiś plan?
Owszem - istniał. Tylko , że bynajmniej nie był przyjemnością w czystej tego słowa postaci.
Po pierwsze: koniec z egoistycznym życiem od niedzieli do niedzieli.
Po drugie : ograniczenie ilości zakrapianych imprez do minimum  koniecznego.
A po trzecie... No właśnie, co?
I w tym momencie go olśniło.
To było genialne.
Durnie genialne i wyssane żywcem z jakiejś tępej komedii romantycznej.
Tylko czy ona stwierdzi tak samo?
Czy filmowa sielanka może zostać przeniesiona w prawdziwy wymiar?
Hm... Najprościej będzie zadecydować w pojedynkę...
I postawić ją przed faktem dokonanym...
              *****
Mieszkanko , które  Freitag wynajmował sobie w Monachium  było tej nocy wyjątkowo pogrążone w błogiej ciszy.
Aż do czwartej rano.
Bo o czwartej rozległa się przeraźliwie wyjąca muzyczka ze Smerfów. A inaczej komórka Andreasa Starszego.
- Hallo, komu odbiło kurwa?
- Nie Wankuś, to tylko ja.
- Richard? Pogorszyło Ci się? Muszę podpisać zgodę na operację? Potrzebujesz żebym trzymał Cię za rączkę? Jakie to wzruszające...
- Słuchaj mnie przez chwilę. Nie mam internetu. Musisz mi pomóc.
- Dzwonisz do mnie w środku nocy, bo nie możesz skorzystać z sieci. A co ja jestem? Przenośny  router  Wi-Fi?
- Debilu, to jest sprawa życia i śmierci. Zarezerwuj pokój w Paryżu, jak najbliżej centrum, nie za drogi. OK? Tylko z dwoma łóżkami proszę.
Zgoda?
-Yyyy, no w porządeczku. Tylko co z Wellingerem?
- Ale jak z Wellingerem?
- No nie pojedzie, czy będzie spał z tobą, ewentualnie na podłodze...
- Chłopie. Ogarnij swoją głupotę. Po co mam zabierać Andiego do Francji?
- Spoko, już rozumiem, żadnych nastolatków. To będzie wyprawa prawdziwych mężczyzn!
- Kogo?
- No ja i ty. A co?
- Wank, spójrz prawdzie w oczy. Kiedyś Ci to wynagrodzę, ale teraz zostaniesz grzecznie w Niemczech...
- No to po jaką cholerę są Ci te dwa oddzielne łóżka?
- Wiem tylko tyle, że jest szansa, że wszystko się zmieni, na lepsze. Ale jest tylko jedna, jedyna szansa - tu i teraz.  A teraz nie myśl, bo Ci nie wychodzi, tylko rób co każę? Do rana wariacie.
Skończył rozmowę, nawet nie oczekując odpowiedzi.
- Nie no, jak ja mogłem być tak ślepy i nie zauważyć, że...
- Ej, co się stało? - pisnął z podłogi rozbudzony Welli.
- No więc, Richard potrzebuje...
- Skarpetek? To możesz iść spać biedaku. Ja się poświęcę i mu zapakuję do woreczka, tylko zadzwoń do niego czy chce czerwone, czy niebieskie.
- Dziecko, on potrzebuje apartamentu w Paryżu. I w dodatku bez miejscówek dla nas!!!
W tym momencie do pokoju wszedł Freund:
- Andreas, czwarta w nocy, człowiek relaksuje się w łazience, a tu słyszy te twoje Smerfy i traci całe , osiągnięte skupienie... A tak w ogóle co wy tacy?
Nikt nie próbował przerwać ciszy.
- Ej ktoś umarł? No powiedzcie mi!
- Gorzej Sev, znacznie gorzej. Nasz Richard chyba się totalnie zakochał. A ja nawet nie wiem w kim, kiedy i jakim cudem. Bo przecież przedwczoraj w klubie był jeszcze normalny... No i nawet nie spytał mnie o zgodę!!! Oburzające!
           *****
" 7.58
od: Wank
Masz wszystko tak jak chciałeś. Od jutra, do czwartku.
Tylko zdradzisz nam wreszcie kim ona jest?
Martwimy się o ciebie"
Dobra, to jeszcze parę dni się pomartwią . Albo nie, przecież nie jest bez serca. Pogada z nimi jeszcze dziś. Tylko lepiej bez szczegółów, oni są zdolni DOSŁOWNIE do wszystkiego...
Włożył koszulkę, przygładził grzywkę i ciężko westchnął.
Po chwili drzwi się otwarły.
No tak. Obiecała to przyszła.
- Hej. Jak się dzisiaj czujesz? Jedziesz do domu?
Dobra Richie, teraz albo nigdy:
- Cześć. Masz chłopaka?
Wyglądała na mocno zaskoczoną.
- Szczerze? Nigdy nikogo nie miałam. Nie nadaję się do tego... Ale dlaczego...
- To super! - wrzasnął skoczek.
-Słucham?
- Veronico Seeford, pojedziesz ze mną jutro do Paryża?
Cisza.
- Wiem, oszalałem, ale wszystko jest gotowe. Dostaniesz prywatny pokój!
-Tylko, ja cię przecież wcale nie znam. Nie wiem nic. Nie znam twojego charakteru. A to co mi o sobie powiedziałeś nie było jakieś niezmiernie promujące...
- Obiecuję, nawet do tego twojego pokoju nie wejdę. Jak nie będzie kanapy przy wejściu, to mogę leżeć na wycieraczce, albo w wannie, jak jeden z moich przyjaciół.
- Każecie, któremuś spać w wannie?
- Yyy? Nie, to nie z przymusu tylko z wyboru...
-Człowieku, a  ja od wczoraj sobie myślę, że poznając Ciebie, poznałam największego wariata świata... Musisz mi pokazać tych swoich koleżków...
- Proszę bardzo. Tylko najpierw musisz raczej poznać mnie samego...
- Ale ty się nawet do tej pory nie przedstawiłeś, po za tym te żarciki, że jedziemy do Paryża...
- To nie są wygłupy, pokażę Ci bilety, jak nie wierzysz Aaaa, i jestem...
-Ok, wiem kim pan jest panie, Freitag. I wie pan? Niestety, chęć ujrzenia Luwru jest we mnie silniejsza od strachu przed panem...
- Czyli...- jego buzia zaczęła promienieć.
-Czyli zamierzam narazić własne życie... To, o której jutro i gdzie...
                                                       _______________________

Eeeee, nie mogę. Nie lubię tego.
Pewnie niektóre to zaraz oburzy, ale ja wolę pisać smutne, refleksyjne rozdziały, niż zanurzać się w tej PIEPRZONEJ naiwności. 
A, no i wpadłam na pomysł co będzie dalej, praktycznie mam już to opowiadanie w głowie całe gotowe, no i częściowo na papierze też. Co mogę zdradzić? Chyba, że zdemoluję tu życie jeszcze  komuś... I , że nie wiem co z końcem. Na pewno nie będzie słodziutki- to chyba już wiadomo, ale waham się pomiędzy, drobnym , wręcz można rzec ułamkowym happy endem, największym możliwym kataklizmem, oraz smutną ale konieczną sprawiedliwością. 
Ale co wybiorę... O, to jeszcze długa droga. Bo niedługo się podzieje...

Dzięki, że jesteście<3
Za komentarze, uwagi i tak ogólnie,
Do następnego :D

czwartek, 5 września 2013

3. Near, far... Wherever you are...

Wielkie miasta są bronione przez policję. Gdy ta sobie nie radzi, pojawia się wojsko. Ewentualnie brygada antyterrorystów. No i jest jeszcze straż miejska, różne organizacje porządkowe.
Trzeba niebywałego trudu, aby wejść nieproszonym w miejskie progi, zniszczyć obywateli. Na podmiejskich lotniskach, dokonywane są setki kontroli. Nie przemyci się żadna bomba z opóźnionym zapłonem.
Paryż miał gorzej.
Bo jak dwójka ludzi, miała robić rewizję swoim gościom?
Bo jak mieli chłonąć prawdziwe, paryskie powietrze, jednocześnie się bojąc?
Bo jak wśród miłości może być miejsce na nieufność?
Zgubiło ich ślepe pragnienie szczęścia. Wiara, że nic się nie przydarzy. Nie im, nie Paryżowi.
Po prostu wiedzieli, cena za zniszczenie takich miast, przekracza wszelkie inne ceny.
Ale i tak znalazł się chętny na jej zapłacenie...
                *****
                      Październik 2014
Musiał szybko się ogarnąć. To było cieżkie, dobra bardzo ciężkie. Ale był teraz potrzebny, tyle.
Wank  otarł z policzka resztki śladów mocnego wzruszenia i oglądnął się w około. Wszyscy na czarno, wszyscy z chusteczkami w rękach.
Nigdy nie lubił takich barw, takiego nastroju. Był optymistą, każdemu starał się wrócić na twarz uśmiech. A teraz sam nie miał siły.
Nikt nie jest dzielny na pogrzebie, w zimne październikowe popołudnie, kiedy nawet niebo zdaje się płakać. Nikt nie patrzy obojętnie na płatki chryzantem, rozpływające się, na cmentarnej alejce,  pod wpływem błota i setek depczących stóp. I wreszcie nikt nie radzi sobie z ledwie dwudziestoma latami, wypisanymi na drewnianej trumnie. Smuć się Wank. Spokojnie, żaden wstyd.
Z rozmyślań wyrwał go płacz. Inny niż cała reszta słyszanych przez niego bełkotów. Roździerający wrzask niespełna miesięcznego niemowlęcia. Które zawinięte w gruby, różowy kocyk, trzymał właśnie na rękach, bo w wózeczku jego rozpacz była jeszcze większa.
Andi spojrzał maleństwu głęboko w oczy. I to co zobaczył jeszcze bardziej ścisnęło mu sercę.
Potrzeba ciepła.
Potrzeba mleka.
Potrzeba pierwszego czego pragnie dziecko. Mamy.
Przez otępiały mózg, przeszła mu myśl, czy to stworzonko w jakikolwiek sposób czuje, że to właśnie jego rodzicielka jest tu teraz opłakiwana.
Że jest daleko i już nigdy po tej stronie go nie przytuli.
A jego ojciec jest w śpiączce i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Jasne, Richie miał rodzinę, która otaczała teraz oseska opieką. Ale oni sami byli zdruzgotani.
Bo jeśli biedny chłopak otworzy kiedyś oczy, to kto powie mu, że to co kochał najbardziej, już nie żyje.
Dobra Andreas, koniec tych rozmyślań, kruszynka płacze.
- Melly, ciii- szepnął aby nie przerywać niemej, łzawej ciszy- zmarzłaś, tak? Wujcio Cię dziś weźmie do siebie, zgoda?
Chciał już się wycofywać znad mogiły, (rodzince Freitaga , że zabrał małą powie później),ale jego uwagę zwróciło inne dziecko. Albo już nie dziecko- Wellinger. Miał martwe oczy i wyglądał jakby zaraz miał wskoczyć do ciemnego dołu. Tak. On też z pewnością nie może tu spędzić jeszcze godziny.
Złapał kumpla za rękę. Takiego nieogarniętego, wyciągało się go zwykle z nocnych klubów...
- Well, jedziemy do domu. Biorę Cię do siebie. Ululam Melanie , a potem pogadamy. Zgoda?
Wraz z wózkiem zaczął się kierować do wyjścia ze cmentarza.
A za nim szedł Andi Młodszy, patrzący cały czas w górę:
- Żegnaj Veronico. Jesteś teraz w niebie. Czyli nie zobaczymy się już nigdy. Powiedz mi sama, czy życie ma sens?- wychrypiał nastolatek.
Wank ciężko westchnął.
Kto by pomyślał , że on sam wariat, imprezowicz i wieczny chłopiec będzie musiał wydorośleć.
Wspierać ludzi, niańczyć Welliego
I zastąpić chwilowo ojca córeczce przyjaciela. Ale przypomniał sobie słowa Seva sprzed trzech tygodni:
"Czwórka narodowa musi trzymać się razem. A my wszyscy jesteśmy coś winni Richiemu..."
               *****
           dwa tygodnie wcześniej :
- Wankuś?
- Tak.
-Przepraszam. Byłam głupia chcąc was unikać. Sądziłam, że sobie poradzę.
- Mała, mała. Nikt sobie sam nie radzi. Cieszmy się. Melly jest zdrowa. A tak się baliśmy.
- Ale ja dalej się boję- oczy dziewczyny zrobiły się szklane- że zrobią mi operację, że się nie uda. I że on... On...już nigdy...
- Ver. Nie gadaj bzdur. Ja cię jeszcze do ołtarza będę prowadził, pamiętaj.
- Mój ojczulek Wank- na jej twarzy zalśnił słaby uśmiech. Bo właśnie wyobraziła sobie siebie wspartą na ramieniu Andreasa, wspinającą się po schodach kościoła. I ten widok, czekający na samym końcu.
- Dzięki, że po prostu jesteś tatusiu.
Urwała, jakby chciała coś głębiej przemyśleć.
- Wank? Ty wierzysz w ten cały wypadek?
Kurcze, więc ona też coś podejrzewała.
- Nie do końca mała. Przykro mi.
Ale obiecuję, jeśli istnieje stworzenie żywe, które maczało w tym palce...- skoczek ścisnął pięści.
- Chociaż. Kto może być aż taki okrutny. Kto mógł chcieć nas zniszczyć. Rozwalić Melanie dom, zanim jeszcze ujrzała światło dnia!
- Ja naprawdę nie wiem. Odkąd Richard poznał ciebie uważał na każdy swój krok.
- No właśnie. On był aż za ostrożny. A co dopiero gdy usłyszał o ciąży.
- Wiem. I to mi właśnie nie pasuje. Ale tak zupełnie szczerze. Kojarzysz kogoś, kto nienawidziłby twojego Romea, tak bardzo żeby...
Pokręciła nerwowo głową. Nie było to przekonujące.
- Nie chcę oskarżać ludzi. Nie mam najmniejszych dowodów na...
Na to, że pewne sprawy mogą się łączyć.
- Jakie sprawy?- skoczek, aż zerwał się z krzesła przy łóżku.
- Takie... Andi, proszę. Przysięgnij, że będziesz jakby co pilnował Melly. Zgoda?
- Veronica! Ver, ale o co chodzi.
Jej oczy wyrażały wachanie. Powiedzieć mu coś czy nie. Ale sprawa roztrzygnęła się sama, bo do sali wkroczyli właśnnie Freund z Wellingerem, ciastkami, kawą z CoffeeHeaven i stertą DVD.
- Hej pani Freitag- rozległ się bas Freunda. Lubili ją tak nazywać, choć wiedzieli jak bardzo oddalone jest jej, wytęsknione wesele.- co dziś oglądamy.
- Titanic- wrzasnął największy na świecie amator melodramatów, dokładniej Wank.
Dopiero ostre spojrzenie Seva ściągnęło go na ziemię.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł na ten moment.
- Ale chłopie. Ja Wanka popieram, chcę ten film- szepnęła Vera- on wcale nie jest smutny. Bo oni na koniec się spotykają. Ona umiera i przychodzi do niego na ten wielki statek, albo Paryż. Jak kto woli.
I to jest HappyEnd, tylko głupie Homo Sapiens nie potrafią tego ogarnąć.
Freund odwrócił z podziwem głowę w stronę metalowego, niemowlęcego łóżeczka:
- Melanie Freitag, jesteś córką najsilniejszej kobiety na świecie i skoczka. Będziesz wielka babo.
"Baba" zaczęła tylko buczeć i machać małymi nóżkami.
- Dobra, wracając do tematu zostałem przegłosowany, mogę już włączać ten infantylizm?
-Sekundka- szepnęła Vera. Gdyby tylko dokładnie się wsłuchali, wiedzieliby jak słaby był ten szept
- Wank, miałeś coś przysiądz.
Chłopak położył rękę na sercu i wymamrotał kilka, zrozumiałych tylko dla niej słów
- Ok, Severin puszczaj.
Następne minuty, albo dokładnie mówiąc godziny skoczkowie siedzieli, zamyśleni, wpatrując swoje, wielkie gały w ekran.
Z tego zawieszenia wyrwał ich dopiero brutalnie pikający szpitalny sprzęt, pozioma kreska i wyraźne cyfry 0 na monitorze.
Lekarze próbowali coś zrobić, ale oni już czuli. Wystarczyło spojrzeć na ten zastygnięty, delikatny uśmiech.
Ta dziewczyna już nie cierpiała.
Ta dziewczyna była już w innym wymiarze.
I tam mogła czekać na ukochanego.
Szykować ich zakątek w nieśmiertelności.
Cisza.
Tętno śmierci.
Rytm równego wojskowego kroku.
Severin wyłączył "Titanica".
Wank wyniósł biedną sierotkę z tego zaciemnionego pokoju.
A Andi spoglądnął przez okno.
Padał deszcz.
Świat był taki brudny.
Płakał.
Bał się beznadziei...
Ale przecież jakieś szczątki z Paryża jeszcze żyły...
                    *****

Dwa tygodnie później, stojąc na cmentarzu, Wank był już niemal pewnien obaw własnych i Veroniki.
Tyle, że ona nie zdążyła mu przekazać swoich przypuszczeń. Kazała tylko chronić Melly.
Absurdalne życzenie umierającej matki?
A może córce jego przyjaciela naprawdę coś groziło?
Ale nie teraz. Przecież to jest noworodek.
Zanim dorośnie, będzie trzeba odkryć prawdę.
On będzie musiał...
              *****
Mam coś z tym dodawaniem roździałów dzień przed czasem.
I chyba jestem okrutna...
Trzeci rozdział, a ja uśmiercam główną bohaterkę...
Może to ta szkoła tak mi "służy"?
Dobra, buziaki i do następnego :*