28 luty 2014
(wiem jestem wredna, przewinęłam na koniec miesiąca)...
___________________________
Złoto...
Błyszczący się w blasku słońca anielski kruszec.
Słodki, choć paradoksalnie jakże metaliczny posmak w kącikach ust, ochładzający je podczas godzinnego pozowania do zdjęć...
Tak, multimedalista olimpijski ma prościutką drogę do raju...
Ale i do piekła...
Ci nieznośni dziennikarze, mordercze konferencje ( po których jedynym miejscem, w jakim chciałby się znaleść było łóżko... Więcej, to łóżko służyłoby mu do spania...)
I te świecące w oczy flesze...
Oj, było tylko jedno na świecie, co dawało mu siłę to wytrzymać...
ONA.
Jego siła, ale ostatnio także nieustająca potęga niepokoju...
Zachowywała się tak dziwnie...
Jakby straciła ten nieustanny optymizm...
Odkąd wyjechał do Rosji sama od siebie nie zadzwoniła ani razu...
A na jego telefony jedyną odpowiedzią był tępy, nieustanny pisk... Próba zatrzymania łez...
Kochała go, była z niego dumna, ale coś przysłaniało promienność jej głosiku.
Domyślał się jednego...
Ostatnio coraz częściej odwiedzała lekarzy...
Na półce nad ich łóżkiem leżały coraz większe stosy tabletek...
Była coraz słabsza, coraz bardziej przez te wszystkie specyfiki otłumaniona...
Potrzebowała go jak wody na pustyni ( gdyby bawić się porównaniami w stylu Wanka...)
Nie mógł jej zawieść...
Wysiadł w samochodu dosłownie biegnąc w stronę wejściowych drzwi.
Ostatni raz samym dano im być w końcu ponad miesiąc temu .
I to jak dano...
Siedzieli sobie w pokoju w hotelu dzień przed odlotem do Soczi, aż tu nagle zadzwoniła mu komórka. Głos w słuchawce przedstawił się jako jego siostrzyczka, mówiąc, że ich mama jest w szpitalu i żeby jak najszybciej przyjeżdżał do domu.
Zostawił Veruś pod opieką chłopaków, gdyż już wtedy nie czuła się dobrze i poleciał, nawet już niczego nie ustalając... Tyle, że na miejscu zastał całą, swoją rodzinkę w idealnym zdrowiu...
Żałosne dowcipy fanów (albo raczej ich przeciwieństw)...
Tak przynajmniej mu się wtedy wydawało...
-Goldie? Skarbie?- jedynym co zareagowało na jego okrzyk była głucha cisza- jesteś?
Nawet nie rozbierając się wszedł pospiesznie na górę...
Myślał już tylko o tych płowych włosach zasłaniających mu twarz. Łaskoczących, wchodzących do oczu i do buzi. Pamiętał jak poczuł je po raz pierwszy, w taki cudowny niewinny sposób... I te późniejsze razy gdy nie były już jasnym polem zbóż, tylko istną burzą.
Tyle, że dzisiaj wcale tak nie wyglądała...
Leżała na łóżku z twarzą w mokrej od łez poduszce. Nawet nie zauważyła jego powrotu.
-Kochanie?- podbiegł do niej, chwytając jej twarz w ręce...
-Wróciłeś?- powiedziała cicho- mieliście iść na obiad w ministerstwie sportu...
-Chłopcy mi znajdą jakieś usprawiedliwienie- zaśmiał się ścierając palcami łzy z czerwonych policzków narzeczonej- kocham Cię, wiesz?
Zamiast mu odpowiedzieć dziewczyna wybuchnęła jeszcze większym szlochem.
-Ver? - posadził ją sobie na kolanach- co się dzieje? Tu i teraz...
-Więc- zaczęła- więc...
-Golduś, pamiętasz co powiedział lekarz? Nie wolno Ci się denerwować, pod żadnym pozorem, spokojnie...
-Richie... Jak ja Ci powiedziałam, że ja nie znam mojej rodziny, tej biologicznej, to to nie była prawda do końca...
-Tak... ?
-Ja jak dostałam ich adres, to tam pojechałam... W końcu chciałam kogoś mieć... Z tym, że to była jakaś ogromna banda... Wszędzie alkohol i rozsypane proszki... I jak się dowiedzieli, że mam trochę kasy schowanej, że mieszkanie wynajmuję, to chcieli mi wszystko zabrać... Niby pieniędzy potrzebowali. A ja oczywiście zaczęłam uciekać... Ja zawsze uciekam, całe życie...
-Veruś...
- Jak się dowiedziałam, że jestem chora, to też wcale nie dlatego, że zemdlałam na przystanku. Przyjechali do mnie i ktoś mnie tak uderzył w głowę, że zemdlałam... Położyli mnie w szpitalu i przez przypadek to wyszło. A ja na prawdę nie miałam dużo...
-Maleńka, ale dlaczego ty teraz o to płaczesz?
-Bo Richie, oni tu przyjechali... I chcą naszego domu... I powiedzieli, że jak tylko mnie rzucisz to oddam im go od razu. Mają już sposób, żeby to się stało... Zobaczysz...
-Dziewczyno- starał się jakoś odpowiedzieć na tą niezrozumiałą plątaninę słów- niech te porąbane typy się od Ciebie natychmiast odwalą, bo jak nie... Nie bój się, będę z tobą aż do śmierci...
-To mi powiesz w maju... Jeśli będziesz w ogóle chciał...- dodała.
Nie chciała mu mówić nic więcej, ale cała sprawa z jej pseudo-rodziną była na prawdę małym piwem, przy tym co ciążyło jej najbardziej.
Przy tym czego nie mógłby jej wybaczyć, choć przecież naprawdę nie było w tym żadnej jej winy...
A ona nie umiała bez niego żyć.
Liczyła, że ten chory mechanizm się zatrzyma, wyciszy...
Że ten dzieň z początku lutego nie odciśnie piętra na ich wspólnej przyszłości...
-Ej- wyrwał ją z tej czarnej zadumy- jaki maj? Mogę Ci to mówić w kółko jeśli tylko zechcesz skarbie...
-Nauczyłeś się na pamięć?
-Wank mnie nauczył- parsknął- więc żadnej pomyłki nie będzie. Ty mój najlepszy złoty medalu...
-A właśnie... Przepraszam, zapomniałam o nich, pokażesz?
Rozpięła mu kurtkę i ściągnęła z szyi trzy błyszczące krążki...
-I co?- spytał dumny- to wszystko dla Ciebie...
-Wiem... Ale popatrz- pokazała mu napisy na jego zdobyczy- Masz tu dwa za drużynówkę...
-Że co? Wank paraduje po mieście z moim ze średniej. O nie!
-To zadzwoń do niego...
-Niech się cieszy debil. Ja chcę teraz być z tobą- na jego usta wstąpił promienny uśmiech
Strach o ukochaną zaczął się na jego twarzy mieszać z tym charakterystycznym wyrazem, który mógł oznaczać tylko i wyłącznie jedno...
Pocałował ją tak mocno.
Mocno i zachłannie.
Nikt nigdy nie skrzywdzi jego malutkiej księżniczki.
-Richie, proszę nie teraz- wyjęła mu rękę spod swojej koszulki.
-Źle się czujesz? Zażywasz tabletki?
-Tak... Jest bardzo źle...
-Veruś... Chcą Ci operację zrobić- chciał zachować spokój, ale dłonie same mu się trzęsły. Nie mógł jej stracić.
-Tu akurat nie o to chodzi- wyszeptała- Skoczek... Ja... Jestem w ciąży...
-Słucham? I ty płaczesz mała?
Boże...
-Powiedz coś wreszcie...
- To jest najpiękniejszy dzień w moim życiu. Będę ojcem, ja będę ojcem. Będę mieć takie małe, małe. Będe zupki gotował, kupię mu takie słodkie skarpeteczki...
-Richard. Proszę Cię... To na serio nie jest cudowna wiadomość.
Pominęła już, że lekarze boją się, iż ona nie donosi tego dziecka.
Albo, że ono ją zabije...
Albo...
-Rany muszę teraz wszystkim powiedzieć- złapał się za głowę.
-Błagam, nie... To nie może wyjść na jaw...
-Goldie, weźmiemy ślub w maju jeśli o to Ci chodzi.
-Nie... Tylko, że... Zresztą wiem, że ty chłopakom i tak powiesz...
-To jest reakcja symbiotyczna, my musimy wiedzieć o sobie wszystko. Dziś im powiemy, wieczorem. Będziemy świętować.
-Jak to my? Ja nie chcę nigdzie jechać...
Nie rozumiał kolejnej rzeczy. Od miesiąca unikała świata skoków jak ognia. Nie chciała widzieć nikogo, każda impreza kadrowa wywoływała w niej lęk. A przecież wcześniej latała z nimi wszędzie...
Podobno kobiety w ciąży mają humorki... Oj tak.
-Dobra, to w takim razie przepraszam wariatów i zostaję z tobą. Nie możesz siedzieć sama...
-Nie, ja mogę. To ty nie możesz marnować kariery przez jakąś nieudaczną, chorowitą dziewczynę. Jedź,to jest rozkaz.
-Boże, ja chyba przerwę sezon... Albo zawiozę Cię do mojej rodziny...
-Tak, jeszcze im będę wisiała na głowie.
-Nikomu nie wisisz. Moja rodzina Cię uwielbia, a Lizzie szczególnie. Pamiętam jak miała osiem latek i powiedziała na jakimś przyjęciu rodzinnym, że prędzej ten świat się skończy niż ona ciocią zostanie. Pomyliła się siostrzyczka...
-Richard- przerwała mu- nie mogłabym żyć bez Ciebie. Umarłabym na miejscu.
-I nie będziesz musiała- odparł.
Może i tak...Ale w zamian za to będzie musiała żyć w kłamstwie...
*****************
wieczór:
Wank podniecił się jeszcze bardziej niż sam świeżo upieczony tatusiek.
Zaczął biegać po całej restauracji, w której sobie w trójkę siedzieli i krzyczeć, że wszyscy się z niego śmiali, a on po prostu wiedział i miał świętą rację.
Sev podszedł do sprawy z bardziej fachowej strony:
-Ty jesteś na to na pewno gotowy? - spytał.
-No jasne!
-Na krzyki po nocach, śmierdzące pieluszki, kupki w wózeczku, łóżeczku i wszędzie indziej... No i brak choćby minimalnej prywatności. Nie, jeszcze przez conajmniej pięć lat się na to nie zdecyduję...
-Dobra, troszkę się boję. Ale ona jest taka roztrzęsiona, że nie mogę jej tego okazać. A po za tym to cudowne... Powstało coś co w połowie jest mną, a w drugiej tym co kocham najbardziej na świecie...
-Ech ty zakochańcu- parsknął Freund- kto by pomyślał... Richard Freitag w wieku 22 lat będzie ojcem. Szczerze prędzej się takiego numeru po Andreasie którymś spodziewałem.
-Yyy- Wankuś musiał już wtrącić swoje trzy grosze- a to było planowane?
-Andi... Litości, ty z pewnością nie byłeś - podsumował blondyn.
- O rany, ja muszę poprostu wiedzieć co napisać. Instagram, Twitter, Facebook, wszystkie FanPage moje, twoje, zespołu... Mam strasznie dużo pracy... Uwaga on będzie miał dziecko.
-Debilu to sekret- wysyczał Freitag- na razie starczy, że ty wiesz... I cała restauracja przy okazji...
-A kto im powiedział?- zainteresował się wyjący.
Nie usłyszał odpowiedzi, jedynie Sev popukał się w czoło...
-Mój mały synek- rozmarzył się tymczasem mistrz olimpijski- jaki on będzie cudny... I zostanie gwiazdą skoków, ma się rozumieć.
-Nie! Ja chcę żeby to była córeczka- odparł Wankuś- będę z nią oglądał MyLittlePony.
-Moje dziecko nie będzie się gapiło na jakieś brudne kucyki. A po za tym to będzie chłopiec.
-A skąd to niby wiesz? Zrobiliście USG nie biorąc mnie ze sobą?
-Kretynie, jeszcze za wcześnie... Ja to czuję. Jestem mężczyzną z krwi i kości i mam w sobie tylko męskie komórki, hormony czy tam inne organy.
-To jest dyskryminacja płci- obraził się Andi- ale niech Ci będzie... Andreas Freitag... Jakoś brzmi, choć z moim nazwiskiem by było lepiej...
-Kto? - zdziwił się Richie.
-No jak to kto? Twój syn i mój imiennik.
-Tego już za wiele- wtrącił się Freund- przecież to nie ty jesteś jego najlepszym kumplem. Severin Freitag i tyle.
-Wolałbym się nazywać Papier Toaletowy. Przecież to w ogóle nie ma wyrazu ani głębi. A po za tym to on się urodzi dzięki mnie, więc to ja decyduje- odpyskował brunet.
-Yyy?
-Gdybym ja nie zaczepiał meneli w klubie nocnym to Richard by sobie o Verci tylko marzył najwyżej, nic więcej.
-O przepraszam. Gdybym ja nie niańczył wtedy Welliego, to nie moglibyście się oboje puszczać i nic by z tego nie było. A po za tym to ja mu kazałem się oświadczyć, więc...
-Ty to w wannie leżałeś kiedy ja życie i zdrowie narażałem żeby to wszystko się udało...
-Dobra- mruknął czarnowłosy - dacie mi dojść do słowa?
Chciał zwierzyć się przyjaciołom ze wszystkich swoich trosk i niepokojów, ale oni jak zwykle byli zbyt podnieceni otaczającym ich światem...
-No damy Richie, damy... Ale wiesz co? Wychodzi na to, że najmniej w sprawie istnienia twojego syna zrobiłeś ty... Sev, będę dobry, niech ma pierwsze po tobie... Ale ja jestem chrzestnym!!! Ktoś ma jakieś "ale"?
-Ty wiesz w ogóle po co jest ojciec chrzestny- spytał Freitag.
-No jasne, że wiem. Kupuje samochodziki na gwiazdkę... A... I odpala na chrzcie taką dużą, fajną świeczkę.
-Ośle- głupota kumpla sprawiła, że Freund złapał się za głowę- ty masz dbać o jego rozwój duchowy... Kiepsko widzę moralność tego biedactwa...Chyba, że JA przejmę twoją rolę, a ty tylko świeczkę zapalisz. Ale nie baw się parafiną... Nie wypada...
Zaczęli się przekrzykiwać, ciskać w siebie kawałkami makaronu i ustalać w jakich odcieniach kolorystycznych kupią śpioszki...
Szkoda tylko, że nie zauważyli ciężkich kropel łez na powiekach swojego przyjaciela...
Bo czuł, że wszystko nie tak miało być...
Bo widział, że jego skarb jest na skraju wytrzymałości...
A on nawet nie rozumiał co się dzieje.
Kto ją tak naprawdę skrzywdził.
I czym...
Bał się, że po prostu nastanie taki dzień, którego częścią ona nie będzie...
A prawdy miał się dowiedzieć dopiero znacznie później...
W chwili, której jedynym sensem będzie cierpienie...
A on sam będzie musiał zadecydować...
W jednej z najtrudniejszych spraw na świecie...
_________________________________
Jak widzicie długo bez zaniżającego inteligencję poziomu skoczków wytrzymać zupełnie nie potrafię...
Ale jak obiecałam, tak zrobiłam... W tym rozdziale było dużo nowych wskazówek... :)
A mówiąc ludzkim językiem, jeszcze bardziej wam zaplątałam.
Tak czy siak, aby nikogo nie sprowadzić na błędny trop: przypominam sam wypadek i całe nieszczęście jest 100% związane ze skokami, a może lepiej powiedzieć że skoczkami, albo i skoczkiem...
A teraz idę nadrabiać moje karygodne, tygodniowe zaległości;)
Przepraszam i ściskam was skarby<3<3<3