sobota, 30 listopada 2013

15. Właśnie dlatego, że Cię kocham, nie pozwolę Ci poznać całej prawdy...

                                        28 luty 2014
(wiem jestem wredna, przewinęłam na koniec miesiąca)...
     ___________________________
Złoto...
Błyszczący się w blasku słońca anielski kruszec.
Słodki, choć paradoksalnie jakże metaliczny posmak w kącikach ust, ochładzający je podczas godzinnego pozowania do zdjęć...
Tak, multimedalista olimpijski ma prościutką drogę do raju...
Ale i do piekła...
Ci nieznośni dziennikarze, mordercze konferencje ( po których jedynym miejscem, w jakim chciałby się znaleść było łóżko... Więcej, to łóżko służyłoby mu do spania...)
I te świecące w oczy flesze...
Oj, było tylko jedno na świecie, co dawało mu siłę to wytrzymać...
ONA.
Jego siła, ale ostatnio także nieustająca potęga niepokoju...
Zachowywała się tak dziwnie...
Jakby straciła ten nieustanny optymizm...
Odkąd wyjechał do Rosji sama od siebie nie zadzwoniła ani razu...
A na jego telefony jedyną odpowiedzią był tępy, nieustanny pisk... Próba zatrzymania łez...
Kochała go, była z niego dumna, ale coś przysłaniało promienność jej głosiku.
Domyślał się jednego...
Ostatnio coraz częściej odwiedzała lekarzy...
Na półce nad ich łóżkiem leżały coraz większe stosy tabletek...
Była coraz słabsza, coraz bardziej przez te wszystkie specyfiki otłumaniona...
Potrzebowała go jak wody na pustyni ( gdyby bawić się porównaniami w stylu Wanka...)
Nie mógł jej zawieść...

Wysiadł w samochodu dosłownie biegnąc w stronę wejściowych drzwi.
Ostatni raz samym dano im być w końcu ponad miesiąc temu .
I to jak dano...
Siedzieli sobie w pokoju w hotelu dzień przed odlotem do Soczi, aż tu nagle zadzwoniła mu komórka. Głos w słuchawce przedstawił się jako jego siostrzyczka, mówiąc, że ich mama jest w szpitalu i żeby jak najszybciej przyjeżdżał do domu.
Zostawił Veruś pod opieką chłopaków, gdyż już wtedy nie czuła się dobrze i poleciał, nawet już niczego nie ustalając... Tyle, że na miejscu zastał całą, swoją rodzinkę w idealnym zdrowiu...
Żałosne dowcipy fanów (albo raczej ich przeciwieństw)...
Tak przynajmniej mu się wtedy wydawało...
-Goldie? Skarbie?- jedynym co zareagowało na jego okrzyk była głucha cisza- jesteś?
Nawet nie rozbierając się wszedł pospiesznie na górę...
Myślał już tylko o tych płowych włosach zasłaniających mu twarz. Łaskoczących, wchodzących do oczu i do buzi. Pamiętał jak poczuł je po raz pierwszy, w taki cudowny niewinny sposób... I te późniejsze razy gdy nie były już jasnym polem zbóż, tylko istną burzą.
Tyle, że dzisiaj wcale tak nie wyglądała...
Leżała na łóżku z twarzą w mokrej od łez poduszce. Nawet nie zauważyła jego powrotu.
-Kochanie?- podbiegł do niej, chwytając jej twarz w ręce...
-Wróciłeś?- powiedziała cicho- mieliście iść na obiad w ministerstwie sportu...
-Chłopcy mi znajdą jakieś usprawiedliwienie- zaśmiał się ścierając palcami łzy z czerwonych policzków narzeczonej- kocham Cię, wiesz?
Zamiast mu odpowiedzieć dziewczyna wybuchnęła jeszcze większym szlochem.
-Ver? - posadził ją sobie na kolanach- co się dzieje? Tu i teraz...
-Więc- zaczęła- więc...
-Golduś, pamiętasz co powiedział lekarz? Nie wolno Ci się denerwować, pod żadnym pozorem, spokojnie...
-Richie... Jak ja Ci powiedziałam, że ja nie znam mojej rodziny, tej biologicznej, to to nie była prawda do końca...
-Tak... ?
-Ja jak dostałam ich adres, to tam pojechałam... W końcu chciałam kogoś mieć... Z tym,  że to była jakaś ogromna banda... Wszędzie alkohol i rozsypane proszki... I jak się dowiedzieli, że mam trochę kasy schowanej, że mieszkanie wynajmuję, to chcieli mi wszystko zabrać... Niby pieniędzy potrzebowali. A ja oczywiście zaczęłam uciekać... Ja zawsze uciekam, całe życie...
-Veruś...
- Jak się dowiedziałam, że jestem chora, to też wcale nie dlatego, że zemdlałam na przystanku. Przyjechali do mnie i ktoś mnie tak uderzył w głowę, że zemdlałam... Położyli mnie w szpitalu i przez przypadek to wyszło. A ja na prawdę nie miałam dużo...
-Maleńka, ale dlaczego ty teraz o to płaczesz?
-Bo Richie, oni tu przyjechali... I chcą naszego domu... I powiedzieli,  że jak tylko mnie rzucisz to oddam im go od razu. Mają już sposób, żeby to się stało... Zobaczysz...
-Dziewczyno- starał się jakoś odpowiedzieć na tą niezrozumiałą plątaninę słów- niech te porąbane typy się od Ciebie natychmiast odwalą, bo jak nie... Nie bój się, będę z tobą aż do śmierci...
-To mi powiesz w maju... Jeśli będziesz w ogóle chciał...- dodała.
Nie chciała mu mówić nic więcej, ale cała sprawa z jej pseudo-rodziną była na prawdę małym piwem, przy tym co ciążyło jej najbardziej.
Przy tym czego nie mógłby jej wybaczyć, choć przecież naprawdę nie było w tym żadnej jej winy...
A ona nie umiała bez niego żyć.
Liczyła, że ten chory mechanizm się zatrzyma, wyciszy...
Że ten dzieň z początku lutego nie odciśnie piętra na ich wspólnej przyszłości...
-Ej- wyrwał ją z tej czarnej zadumy- jaki maj? Mogę Ci to mówić w kółko jeśli tylko zechcesz skarbie...
-Nauczyłeś się na pamięć?
-Wank mnie nauczył- parsknął- więc żadnej pomyłki nie będzie. Ty mój najlepszy złoty medalu...
-A właśnie... Przepraszam, zapomniałam o nich, pokażesz?
Rozpięła mu kurtkę i ściągnęła z szyi trzy błyszczące krążki...
-I co?- spytał dumny- to wszystko dla Ciebie...
-Wiem... Ale popatrz- pokazała mu napisy na jego zdobyczy- Masz tu dwa za drużynówkę...
-Że co? Wank paraduje po mieście z moim ze średniej. O nie!
-To zadzwoń do niego...
-Niech się cieszy debil. Ja chcę teraz być z tobą- na jego usta wstąpił promienny uśmiech
Strach o ukochaną zaczął się na jego twarzy mieszać z tym charakterystycznym wyrazem, który mógł oznaczać tylko i wyłącznie jedno...
Pocałował ją tak mocno.
Mocno i zachłannie.
Nikt nigdy nie skrzywdzi jego malutkiej księżniczki.
-Richie, proszę nie teraz- wyjęła mu rękę spod swojej koszulki.
-Źle się czujesz? Zażywasz tabletki?
-Tak... Jest bardzo źle...
-Veruś... Chcą Ci operację zrobić- chciał zachować spokój, ale dłonie same mu się trzęsły. Nie mógł jej stracić.
-Tu akurat nie o to chodzi- wyszeptała- Skoczek... Ja... Jestem w ciąży...
-Słucham? I ty płaczesz mała?
Boże...
-Powiedz coś wreszcie...
- To jest najpiękniejszy dzień w moim życiu. Będę ojcem, ja będę ojcem. Będę mieć takie małe, małe. Będe zupki gotował, kupię mu takie słodkie skarpeteczki...
-Richard. Proszę Cię... To na serio nie jest cudowna wiadomość.
Pominęła już,  że lekarze boją się, iż ona nie donosi tego dziecka.
Albo, że ono ją zabije...
Albo...
-Rany muszę teraz wszystkim powiedzieć- złapał się za głowę.
-Błagam, nie... To nie może wyjść na jaw...
-Goldie, weźmiemy ślub w maju jeśli o to Ci chodzi.
-Nie... Tylko, że... Zresztą wiem, że ty chłopakom i tak powiesz...
-To jest reakcja symbiotyczna, my musimy wiedzieć o sobie wszystko. Dziś im powiemy, wieczorem. Będziemy świętować.
-Jak to my? Ja nie chcę nigdzie jechać...
Nie rozumiał kolejnej rzeczy. Od miesiąca unikała świata skoków jak ognia. Nie chciała widzieć nikogo, każda impreza kadrowa wywoływała w niej lęk. A przecież wcześniej latała z nimi wszędzie...
Podobno kobiety w ciąży mają humorki... Oj tak.
-Dobra, to w takim razie przepraszam wariatów i zostaję z tobą. Nie możesz siedzieć sama...
-Nie, ja mogę. To ty nie możesz marnować kariery przez jakąś nieudaczną, chorowitą dziewczynę. Jedź,to jest rozkaz.
-Boże, ja chyba przerwę sezon... Albo zawiozę Cię do mojej rodziny...
-Tak, jeszcze im będę wisiała na głowie.
-Nikomu nie wisisz. Moja rodzina Cię uwielbia, a Lizzie szczególnie. Pamiętam jak miała osiem latek i powiedziała na jakimś przyjęciu rodzinnym, że prędzej ten świat się skończy niż ona ciocią zostanie. Pomyliła się siostrzyczka...
-Richard- przerwała mu- nie mogłabym żyć bez Ciebie. Umarłabym na miejscu.
-I nie będziesz musiała- odparł.

Może i tak...Ale w zamian za to będzie musiała żyć w kłamstwie...
                 *****************
                                       wieczór:
Wank podniecił się jeszcze bardziej niż sam świeżo upieczony tatusiek.
Zaczął biegać po całej restauracji, w której sobie w trójkę siedzieli i krzyczeć, że wszyscy się z niego śmiali, a on po prostu wiedział i miał świętą rację.
Sev podszedł do sprawy z bardziej fachowej strony:
-Ty jesteś na to na pewno gotowy? - spytał.
-No jasne!
-Na krzyki po nocach, śmierdzące pieluszki, kupki w wózeczku, łóżeczku i wszędzie indziej... No i brak choćby minimalnej prywatności. Nie, jeszcze przez conajmniej pięć lat się na to nie zdecyduję...
-Dobra, troszkę się boję. Ale ona jest taka roztrzęsiona, że nie mogę jej tego okazać. A po za tym to cudowne... Powstało coś co w połowie jest mną, a w drugiej tym co kocham najbardziej na świecie...
-Ech ty zakochańcu- parsknął Freund- kto by pomyślał... Richard Freitag w wieku 22 lat będzie ojcem. Szczerze prędzej się takiego numeru po Andreasie którymś spodziewałem.
-Yyy- Wankuś musiał już wtrącić swoje trzy grosze- a to było planowane?
-Andi... Litości, ty z pewnością nie byłeś - podsumował  blondyn.
- O rany,  ja muszę poprostu wiedzieć co napisać. Instagram, Twitter, Facebook, wszystkie FanPage moje, twoje, zespołu... Mam strasznie dużo pracy... Uwaga on będzie miał dziecko.
-Debilu to sekret- wysyczał Freitag- na razie starczy, że ty wiesz... I cała restauracja przy okazji...
-A kto im powiedział?- zainteresował się wyjący.
Nie usłyszał odpowiedzi, jedynie Sev popukał się w czoło...
-Mój mały synek- rozmarzył się tymczasem mistrz olimpijski- jaki on będzie cudny... I zostanie gwiazdą skoków,  ma się rozumieć.
-Nie! Ja chcę żeby to była córeczka- odparł Wankuś- będę z nią oglądał MyLittlePony.
-Moje dziecko nie będzie się gapiło na jakieś brudne kucyki. A po za tym to będzie chłopiec.
-A skąd to niby wiesz? Zrobiliście USG nie biorąc mnie ze sobą?
-Kretynie, jeszcze za wcześnie... Ja to czuję. Jestem mężczyzną z krwi i kości i mam w sobie tylko męskie komórki, hormony czy tam inne organy.
-To jest dyskryminacja płci- obraził się Andi- ale niech Ci będzie... Andreas Freitag... Jakoś brzmi, choć z moim nazwiskiem by było lepiej...
-Kto? - zdziwił się Richie.
-No jak to kto? Twój syn i mój imiennik.
-Tego już za wiele- wtrącił się Freund- przecież to nie ty jesteś jego najlepszym kumplem. Severin Freitag i tyle.
-Wolałbym się nazywać Papier Toaletowy. Przecież to w ogóle nie ma wyrazu ani głębi. A po za tym to on się urodzi dzięki mnie, więc to ja decyduje- odpyskował brunet.
-Yyy?
-Gdybym ja nie zaczepiał meneli w klubie nocnym to Richard by sobie o Verci tylko marzył najwyżej, nic więcej.
-O przepraszam. Gdybym ja nie niańczył wtedy Welliego, to nie moglibyście się oboje puszczać i nic by z tego nie było. A po za tym to ja mu kazałem się oświadczyć, więc...
-Ty to w wannie leżałeś kiedy ja życie i zdrowie narażałem żeby to wszystko się udało...
-Dobra- mruknął czarnowłosy - dacie mi dojść do słowa?
Chciał zwierzyć się przyjaciołom ze wszystkich swoich trosk i niepokojów, ale oni jak zwykle byli zbyt podnieceni otaczającym ich światem...
-No damy Richie, damy... Ale wiesz co? Wychodzi na to, że najmniej w sprawie istnienia twojego syna zrobiłeś ty... Sev, będę dobry,  niech ma pierwsze po tobie... Ale ja jestem chrzestnym!!! Ktoś ma jakieś "ale"?
-Ty wiesz w ogóle po co jest ojciec chrzestny- spytał Freitag.
-No jasne, że wiem. Kupuje samochodziki na gwiazdkę... A... I odpala na chrzcie taką dużą, fajną świeczkę.
-Ośle- głupota kumpla sprawiła, że Freund złapał się za głowę- ty masz dbać o jego rozwój duchowy... Kiepsko widzę moralność tego biedactwa...Chyba, że JA przejmę twoją rolę, a ty tylko świeczkę zapalisz. Ale nie baw się parafiną... Nie wypada...
Zaczęli się przekrzykiwać, ciskać w siebie kawałkami makaronu i ustalać w jakich odcieniach kolorystycznych kupią śpioszki...
Szkoda tylko, że nie zauważyli ciężkich kropel łez na powiekach swojego przyjaciela...
Bo czuł, że wszystko nie tak miało być...
Bo widział, że jego skarb jest na skraju wytrzymałości...
A on nawet nie rozumiał co się dzieje.
Kto ją tak naprawdę skrzywdził.
I czym...
Bał się, że po prostu nastanie taki dzień, którego częścią ona nie będzie...
A prawdy miał się dowiedzieć dopiero znacznie później...
W chwili, której jedynym sensem  będzie  cierpienie...
A on sam będzie musiał zadecydować...
W jednej z najtrudniejszych spraw na świecie...
  _________________________________
Jak widzicie długo bez zaniżającego inteligencję poziomu skoczków wytrzymać zupełnie nie potrafię...

Ale jak obiecałam, tak zrobiłam... W tym rozdziale było dużo nowych wskazówek... :)
A mówiąc ludzkim językiem, jeszcze bardziej wam zaplątałam.
Tak czy siak, aby nikogo nie sprowadzić na błędny trop: przypominam sam wypadek i całe nieszczęście jest 100% związane ze skokami, a może lepiej powiedzieć że skoczkami, albo i skoczkiem...
A teraz idę nadrabiać moje karygodne, tygodniowe zaległości;)
Przepraszam i ściskam was skarby<3<3<3

sobota, 23 listopada 2013

14. Wszystkie światła, które nas prowadzą, chcą nas tylko oślepić...

                                  Listopad 2014

Siedzieli osłupiali patrząc na reflektory oświetlające trupi sufit szpitalnego korytarza.
-Wszystko będzie dobrze- wyjąkał w końcu Freund- musi być...
-Tak, jasne- odparł Wank przybierając krzywy uśmiech- w tym roku w Klingenthal jest jeszcze TeamTour... Jak typujesz? Ty czy ja?
A może naszych juniorów też to dotyczy, co?
-Wank... Proszę nie dodawaj...
-Spoko... Może związek narciarski fundnie nam kwaterę na cmentarzu.
Wpadliśmy jak idioci...
-Racja. Daliśmy się nabrać, że tu chodziło o prywatne życie Richarda i Veroniki, a tymczasem celem ataku, jest... Cała reprezentacja Niemiec...
-Ale co się w ogóle stało. Ktoś nam to wytłumaczy?
-Tak, wytłumaczy nam- nikt...
Mijały kolejne minuty. Zegar wylał, a nikt nie chciał im udzielić nawet najmniejszych informacji. Powietrze było coraz bardziej ciemniejsze, senne. Ale oni nie mogli zasnąć. Kto wie czy dach nie spadnie im zaraz na głowę?
Po paru godzinach do szpitala wpadli Norwedzy. Między skoczkami panowała solidarność i nie zależnie od wszystkich konfliktów rządzących skocznią, w razie potrzeby wszyscy byli razem.
-Chłopaki?- spytał Tom- i... co?
-Nic!- Andreas walnął ręką w automat z kawą- nikt nawet na nas nie wyszedł.
-Służba zdrowia- dodał Severin- nie liczą się w najmniejszym stopniu z ludzkimi uczuciami...
-Właśnie. Boże to dzisiaj było straszne, wchodzimy tam i...-mruknął Atle.
-I co? Wy coś wiecie?
-No a kto niby wzywał karetkę? Pojechaliśmy do hotelu i myśleliśmy, że wy też jesteście. A Wank marudził od rana, że go brzuch boli, a herbatka z melasą się skończyła, więc chcieliśmy wam podrzucić. Wchodzimy do pokoju, drzwi otwarte, okno na oścież,  wszędzie pusto, a na podłodze plamy z krwi i jakiś nóż. Podniosłem, położyłem na stole i wyglądnąłem na zewnątrz... Jezu... Zbiegliśmy na dół i zadzwoniliśmy po pomoc. Tyle...
-Zawody się odbyły- uzupełnił Tom- i Auci wygrali. FIS nie chce aby to wszystko wyciekło... Ogólnie macie się tymczasowo wycofać z PŚ...
-Raz zgadzam się z tym związkiem głupców. Każdy konkurs jest teraz próbą samobójczą...
W tym momencie wyszedł do nich jakiś lekarz w białym kitlu. Przypomnieli sobie dawne czasy...
Czasy kiedy szpitale kojarzyły im się wyłącznie z nadmiarem imprez, kacem i szyciem ran, po odłamkach szkła z kuflów piwa...
-I...?
-Panowie są z rodziny?- zadał irracjonalne pytanie przedstawiciel służby zdrowia.
-Oczywiście- warknął Andreas.
-Chłopak miał masę szczęścia. Ma wstrząs mózgu, złamaną rękę i skręconą kostkę, no i całe ręce pocięte tym nożem.
-Szczęścia?
-To się mogło skończyć tragicznie... Za godzinę tu będzie policja, więc proszę poczekać...
-Mogę się z nim zobaczyć? - spytał Sev.
-Jutro,  dopiero jutro... Przepraszam, ale muszę już iść. Do widzenia!
Chłopcy bez słowa rzucili się sobie w objecia.
-Tym razem MU się nie udało- wyszeptali niemal równocześnie.
                                          dzień później:

Ranek przywitał ich na komisariacie. Nie byli tym jakoś specjalnie zdziwieni. Od jakiegoś miesiąca zdarzało się to statystycznie raz w tygodniu. Gorzej było z wezwanymi wraz z nimi nbiednymi Norkami, którzy raczej nie zdawali sobie sprawy co się w wokół nich dzieje... Ponadto akurat oni nie musieli rezygnować z zawodów i spieszyło im się na skocznię...
Za oknem padał gęsty śnieg. Każda śnieżynka miała inny kolor, inny kształt...
Niektóre były wielkie, silne, prężnym krokiem ruszały na spotkanie z ziemią...
Inne, te drobniejsze i bardziej niemrawe wirowały wolniej w końcu dając którejś z nich przyłączyć się do siebie.
Ale wszystkie, niezależnie od różnorodnych, wymyślnych aspektów czekał ten sam los...
Wszystkie miały stopić się w dniu wiosennej odwilży...
Czy oby z nami, z ludźmi nie jest tak samo...?
Biedni i bogaci...
Mordercy i najzłotsze serca świata...
Dzieci i dorośli...
Jesteśmy równi w dwóch obliczach.
Słonecznego życia i gorzkiej śmierci.

-Panowie... Czy ktokolwiek z was domyśla się przebiegu dnia wczorajszego...- pytanie zadane z klasyczną, policyjną rutyną odwróciło ich wzrok od świata widniejącego zza okiennej czarnej rolety.
-Nie- mruknął Wank - tak ogólnie to chciałbym w ogóle wiedzieć jakim cudem on się znalazł w hotelu. Byłbym w stanie dać głowę, że zostawiliśmy go w restauracji pod skocznią...
-Co więcej- dodał Sev- jedyny klucz do naszego pokoju miałem cały czas w kieszeni. Więc jak ktokolwiek mógł tam wejść. Przez okno?
-To jest właśnie to... Zapasowe klucze z recepcji zniknęły. Ktoś zabrał je gdy recepcjonistka udała się na południową kawę... Ale teraz może tak z innej półki- funkcjonariusz wskazał palcem na Norwegów- co wy robiliście w hotelu podczas przerwy przed konkursem?
-No więc chcieliśmy sobie odpocząć. Spotkaliśmy młodego, a on powiedział nam, że wy wszyscy jesteście w środku, bo Wanka coś tam boli.
-No w żołądeku mnie kuło- uzupełnił Niemiec- ale siedziałem z Freundem na obiekcie i Welli o tym doskonale wiedział.
-Ale nam gadał coś innego...
-Jezuu- blondyn opadł na stół- czułem, że coś tu nie gra.
-Dobrze- przedstawiciel prawa uciszył chłopaka- nie mniej jednak chcę usłyszeć dalszy ciąg ich tłumaczenia.
-Yyy, czego?- zdziwił się Atle.
-Panowie, powiem wprost... Albo Wellinger umówił się z kimś w tym pokoju, sam zwinął klucze, okłamał wszystkich dookoła, po czym ten jego 'gość' pokaleczył go i wypchnął przez okno... Powiem więcej, wszedł niezauważony do budynku i przemknął przez korytarze nie zostawiwszy nigdzie w pomieszczeniu swoich odcisków palców, albo... Wy nie mówicie prawdy.
-My?  - zaprotestowali jednocześnie Skandynawowie? Ale po jaką cholerę mamy wymyślać...
-Więc po taką- głos w przyciemnionym pomieszczeniu stał się jeszcze bardziej szorstki- że to dziwnym trafem właśnie wy go znaleźliście, a na tym nożu i breloczku od kluczy, są oprócz wellingerowych odciski palców tylko wasze oraz Andreasa i Severina, których zaznaczam,  tam nie było.
-Wank prosił o herbatę. Chcieliśmy im zanieść całą paczkę. A te przeklęte przedmioty poprostu podnieśliśmy z podłogi i ułożyliśmy na stoliku, tyle.
-Myśleliśmy, że to jakieś włamanie- zakończył Hildziak.
-Święta prawda - potwierdził Wankuś- błagałem ich o coś z ziółkami. Nasz sztab szkoleniowy jest niepoważny, nawet musztardy na czas nie kupi, a co dopiero...
Przyjaciel zaaplikował mu pod stołem solidnego kopniaka.
-Hm... Ciekawe wyjaśnienie, ale proszę mi uwierzyć, przez trzydzieści lat pracy słyszałem już znacznie lepsze. Ale teraz proszę popatrzeć na to, czy to wam się jakoś kojarzy? Wy nic nie mówcie- dodał spoglądając na opuszczające się głowy mistrzów olimpijskim.
-Zaraz- odparł Atle- to jest pomieszczenie na jakiejś skoczni, Richard,  Andi i my- wyraz jego oczy gdy to mówił był wyraźnie zszokowany i szczery.
Ale policjanci zdawali się tego nie dostrzegać. To co się działo z reprezentacją narodową od roku, było ich powodem do wstydu i hańby. Mieli dosyć dziennikarzy opowiadających na łamach brukowców o żałosności wymiaru sprawiedliwości. Musieli się czegoś uczepić.
Choćby na chwilę znaleść jakoś wiarygodną koncepcję...
A, że kosztem szczęścia kolejnych niewinnych ludzi, to się już nie
liczy...
-Tak... Z tym, iż jak to zaraz powiecie przypadkiem losu, ta skocznia to jest Klingenthal. A datą nagrania filmiku jest 15 marca  bierzącego roku. I znowu oprócz Niemców na miejscu zdarzenia uwidoczniacie się jedynie wy... Takie są fakty...
-Chwileczkę- Freund wstał- te zarzuty są raniące i absurdalne, to są nasi kumple. Zawsze nam pomagali, nigdy przenigdy się nie pokłóciliśmy, a tutaj łączycie ich z największą zbrodnią jaką mogę sobie
wyobrazić...
-Niemniej jednak to z rąk tych 'kumpli' wzięliście sobie Puchar Narodów, to oni prowadzili przed ostatnią grupą skoczków na drużynowej olimpiadzie... Więc... Znacie uczucie takie jak zazdrość...
-Nie! Wśród nas nie ma zazdrości, to tylko Austryjacy...
-Właśnie- zaczął Wank- to oni!!! Przecież to oczywiste, oni duszy nie mają, ani serca...
-Andreas, przestań gadać wierszem- jęknął Sev- a Austryjacy niestety, to by było rozwiązanie, ale oni nie opuszczali wtedy skoczni...
-Nic- skończył policjant- na razie tyle. Musimy porozmawiać jeszcze z paroma świadkami, ale...
-Taaak?- spytał nie pewnie Tom.
-Wiem,  że jest sezon i zawody za tydzień odbywają się w Finlandii, aczkolwiek...
-Co znowu?
-Musimy mieć absolutną pewność... Wy dwoje... Narazie macie zakaz opuszczania Niemiec, mówiąc dokładniej naszego rejonu...
Cała czwórka bezradnie opuściła głowy...
A Wank i Freund byli coraz bardziej przekonani,  że los ich wszystkich przeklął...
I, że podczas gdy policja będzie zamęczać ich przyjaciół, to każdy z nich może być tym kolejnym...
Skąd mieli wiedzieć, że akurat oni dwaj naprawdę są bezpieczni...
Oni nie grali w tym patologicznym meczu o życie...

                                              Wieczór:
-Well, proszę- błagał Sev- oni oskarżają naszych biednych Norków. Tak nie można, przypomnij sobie cokolwiek...- położył chłopakowi rękę na głowie...
Młody popatrzył na niego tymi błagalnymi, pokornymi oczami.
To były studnie...
Olbrzymie, głębokie, nigdy nie kończące się doły...
Gotowe przyjąć w swoją głębie wszystkie możliwe cierpienia tej Ziemii.
-Proszę, zostań przy mnie na noc... Nie chcę siedzieć sam...
-Jasnę, zostanę... Ale Welli, przypomnij coś sobie...
- Na prawdę... Nie pamiętam nic...

Tak. To właśnie wmówił policji... A lekarze to potwierdzili. Powszechnie było bowiem wiadomo, że po upadkach, po wstrząsie mózgu wielu ludzi cierpi na zanik pamięci krótkotrwałej. Ale on oszukiwać to mógł jakiś obcych. Sevcio i Wank doskonale wiedzieli,  że kłamie...
-Sev... Ja wiem, że Norki są biedni. Pomyślę coś... Żeby na nich nie było. Wymyślę jakąś bajeczkę. Ale wiesz, tylko dla chłopaków... Bo mnie to i tak nie uratuje... I Richiego też... A ona? Jej już nic nie obejdzie. Prawda?
-Jasne Welli... Jasne...
-Ona jest w niebie...- powiedział to jakby uspokajając samego siebie...
Złożył głowę na kolana przyjaciela,  po czym ogłupiony lekami przeciwbólowymi zasnął...
Ale to nie był cudowny, słodki sen.
Musiał wreszcie powiedzieć
prawdę...
Tylko, że komu?
I jak?
___________________________________
Ja wam nie opiszę mojego podniecenia dniem dzisiejszym...
Jak małe dziecko xD
Na prawdę najlepsze na świecie jest porównanie Aii na jednym z jej blogów.
Skoki Narciarskie są jak święta<3
No to wesołych i cudownych dziewczyny<3
Nam i naszym skoczkom<3<3<3
Wracam przed TV:D Więc wybaczcie wszystkie błędy tutaj...

piątek, 15 listopada 2013

13. Są miejsca piękne... Są też przeklęte...

                                  Listopad 2014
Koperty były puste...
Właśnie, puściuteńkie...
Tylko zaadresowane.
Do niej.
Bez podania nadawcy.
No i skoczkowie stanęli w kropce. Bo gdyby w jakichkolwiek okolicznościach, z czyjejkolwiek winy, ona jednak zdradziła go z jakimś facetem to sprawa byłaby jasna. I wstyd się nawet do takiej myśli przyznać... Ale to by znaczyło, że im samym nic a nic nie grozi...
                       Dwa dni przed sezonem:
-Jutro będziemy w Klingenthal- westchnął Wank zapinając swoją wielką walizkę- ehh, patrzcie, nawet bagaż mam pusty. Nie chciało mi się zabrać nawet jednej rzeczy dla jaj...
-A mi płynu kąpielowego- uzupełnił Sev- Kiedy ja w ogóle ostatnio byłem w drogerii?
-Albo ja w nocnym klubie... Kurde, mógłbym nigdy już tam nie wejść... Co tam, mógłbym sobie odciąć język i nic do końca życia nie powiedzieć, byleby ...
-Wiesz ile ja już obiecywałem? Nawet bym wannę wywalił i spędził całe życie pod prysznicem... Tylko niech on się obudzi...
Ktoś kto popatrzył by na to z boku, nazwałby ich nieczułymi zwyrodnialcami.
A oni wcale się nie nabijali.
Po prostu to był najgłębszy, najdoskonalszy sposób wyrażania ich skoczkowych uczuć...
Tyle razy patrzyli w niebo...
Tyle razy wzdychali z błagalną
miną...
Było tylko jedno lekarstwo na strach- NADZIEJA...
-Młody- mruknął Sev, spoglądając na Wellingera-spakowany?
-Hmm... - odparł chłopak. Był ostatnio o dziwo jakby spokojniejszy.
Wydobyty że swojego, nieskończonej, narkotycznego osłupienia.
Wyzwolony z tajemnego, czarnego mroku- tak... Ale...
-Co?
-Listy...- wcisnął mocniej dłonie w głąb swojej puchowej bluzy.
Wankuś i Freund zamilkli. Tak bardzo starali się aby on o niczym nie wiedział... A więc skąd???
-Listy... Są na strychu, u niego w domu... Odwieźliście je z małą, pomiędzy ubraniami, papierami i resztą tego co może się przydać, nie leżą już w tym pudle...
Widzieli, że chciał z siebie wyrzucić coś jeszcze...
Coś co ciążyło...
Paliło...
Ogień, na który broni nie miały żadne wojska, straże pożarne, ani nawet całą potęga wody z oceanów...
Ale oni nie mogli na to pozwolić...
To można było (przynajmniej tak myśleli), załatwić w hotelu, po zawodach...
Natomiast to drugie nie miało prawa czekać...

Godzinę później Wank walił do drzwi rodzinnego domu swojego przyjaciela. Drzwi się otworzyły i zobaczył w nich jego siostrę, z Melly na rękach.
-Hej Liz i cześć malutka, wujcio cię już trzy dni nie odwiedzał.
Miał małego fioła na punkcie tego dzieciaka. Był taki idealny... Idealny skutek nieszczęścia, który nigdy w dzieciństwie nie zazna już pełni szczęścia.
Zabrał wychowankę na ręcę i przcisnął mocno do siebie. Mała zachwycona zaczeła rozkosznie mruczeć, ale nie trwało to zbyt długo. Już po chwili rozległ się huk i płacz dziecka.
Skoczek odwrócił morderczy wzrok na to co stało za nim, czyli na Welliego, jego zahipnotyzowane oczy i ceramiczną figurkę rozbitą na podłodzę.
Może to wszystko nie byłoby takie dziwne, gdyby powodem lęku nastolatka nie była... Sukienka siostry Freitaga...
-Boże... Nie, tylko nie to- wyjąkał.
-Ej, o co chodzi z tym ciuchem?- spytał szeptem Sev.
-To jest prezent Richiego dla Very- odparła dziewczyna- dała mi go na koniec, wraz ze wszystkim czego nigdy nie nosiła...
-Nieprawda- wykrzyczał nagle młody- zielona sukienka... Zielona... Ona ją ubrała, wtedy, raz, jedyny... I był luty... Ale przyszli Ci straszni ludzie... I to było wtedy co... Co...- niedokończywszy opadł bezwładnie na posadzkę.
Tyle wystarczyło. Wank zaczął dawać Sevciowi znaki...
-Idziemy na chwilkę na strych po dokumenty- skłamał- oddaję Ci ją- włożył Melanie w ręce jej młodej cioci- błagam zrób herbaty temu tutaj...
Dziewczyna 'przejęła" dziecko, po czym zaprowadziła zapłakanego Andiego do kuchni.
-Przepraszam- powiedziała- nie powinnam jej ubierać. To... Bądź co bądź pewien rodzaj świętości- po jej policzkach zaczęły także kapać łzy...
-Świętość?- jęknął Welli- mniejszego przeciwieństwa już się nie dało znaleść? To jest symbol najgorszego zła na świecie, wiesz...- głos mu się załamał- a to dziecko- pokazał palcem na wielkie ryśkowe oczęta maleństwa- niech je. zobaczą...Ono jest największym na Ziemii, niekończącym się nigdy wyrzutem sumienia...
Nagle niespodziewanie wtulił twarz w siostrę przyjaciela. Ta ostatnia pogładziła go po włosach nie mówiąc dosłownie nic.
W sumie pasował jej ten uścisk.
Właściwie czuła do kumpla ukochanego brata jakąś dziwną więź odkąd pierwszy raz przekroczył próg ich domu...
Wtedy, kiedy wszystko jeszcze miało być cudowne...
Ale gdzieś podskórnie wyczuwała, że on swoim dotykiem nie szuka jej...
Tylko zielonej sukienki...

                  Klingenthal,  sobota:
Czasem już nie wierzysz w słońce.
Nie wierzysz, że wędruje po niebie.
Dając tyle samo ciepła wszystkim.
Biednym i bogatym...
Pięknym i brzydkim...
Dobrym i złym.
Czasem nie wierzysz, że na świecie została nadzieja.
Pociesz się, zawsze może być jeszcze gorzej...
                  **********
Po akcji z ostatnim wybuchem młodego, koszulką Lisy, skrzynią na strychu i listami, które mówiły wszystko, jednocześnie nie mówiąc nic, przestali na dobre zachowywać się jak ludzie.
Byli jakimiś mrocznymi stworami, łowcami tajemnic. Ścigali czarnego rycerza...
Bez broni.
Bez mocy.
Bez wskazówek.
Kierowani tylko bezinteresowną przyjaźnią.
Ich mózgi nie były już organami myślenia, tylko zlepkami bezużytecznycznych, porościnanych, przechowujących zbyt dużą liczbę faktów i mitów neuronów...
-To nic nie da- mruknął Severin patrząc na kumpla.
Seria próbna dobiegła już końca, wszyscy skoczkowie siedzieli sobie w stołówce na dole, zajadając ciasteczka i kanapki, a oni tkwili w pomieszczeniu na narty.
TYM pomieszczeniu.
Wank stał przy drzwiach i rzucał reprezentacyjną apaszką w kamerę monitoringu.
- Ej, widzisz? Próbuję bezskutecznie trafić po raz dwudziesty. Jak on to zrobił?
- Mamy wskazówkę... Doskonale celuje i umie planować. Ale na prawdę się nie da?
-Sam spróbuj!
Zamienili się miejscami.
-Pudło. On musiał to długo trenować. Psychopata cholerny...
-A Veronika z nim spała- dodał Andreas- choć ciągle chciałbym wierzyć , że to nie prawda. Jak ona mogła to zrobić Richiemu? Przecież on ją tak strasznie kochał... Życie by oddał...
-Kto wie czy nie oddał- odparł głucho Freund
-Przestań... Jak ja sobie przypomnę jak ona za nim płakała, jak chciała urodzić zdrowe dziecko, jak prosiła żebym zajął się Melly...
-Chyba, że ktoś podrobił te papiery, podrzucił nam je w celu zwiedzenia nas z tropu...
-Podrobił list Very? Nie Sev, nie... Ale mogło być gorzej...
-Że co?
-Ta gnida ją zmusiła... Zagroziła, że zrobi coś Richardowi jeśli nie pójdą razem do łóżka.
Albo jeszcze tragiczniej... Boże, czemu ja muszę sobie w ogóle wyobrażać takie koszmary?
-Andreas... Ona wpadła w depresję, ciąglę rozpaczała, Freitag nie opuszczał jej nawet na sekundę, ale ona nie chciała mu powiedzieć co się dzieje. Więc... My chyba to wszystko powinniśmy powiedzieć policji...
-Choć z drugiej strony na koniec sezonu humor jej wrócił. Myślała o dziecku, planowała ślub. Chciała aby to stało się jak najszybciej...
-No właśnie... Bała się, tak jak my teraz. Udajemy normalnych, a siedzimy tu, żeby nikt nie przeciął nam wiązań w nartach...
-Może i tak. Ale ja z jeszcze jednego powodu.  Czytałeś kiedyś kryminały?
-Nooo.
-Więc czasem tam tak było. Detektywi zbierali na miejscu zbrodni wszystkich, którzy byli tam w chwili jej popełnienia. Pozorowali okoliczności, nawet najmniejsze detale.
-I???
-Morderca zwykle nie wytrzymywał i się zdradzał. Tyle...
-Rozumiem. Jeśli to wszystko prawda... Biedna Goldie...
-A Wellinger?- Wank postanowił troszkę zmienić temat- to jego "wtedy kiedy Ci ludzie"?
-Wiesz, on mógł po prostu być pijany jak zawsze... Ale może też coś wiedzieć... I jemu także mogą grozić... Wie nawet o listach... Andi zawsze miał szczęście do znajdowania się w niewłaściwym punkcie i w niewłaściwym czasie...
-Tak. Jeśli chcemy znać prawdę musimy go przycisnąć...
-Tylko jak?
-Niech Lisa go przyciśnie. Przecież on ją lubi mimo tej akcji z koszulką, a ona jest ukochaną siostrą Freitaga.
-Wank, bez obrazy, ale jesteś głupi. Tłumacz biednej dziewczynie, że ktoś chciał zamordować jej brata.
- O rany. I tak po tych bzdurach , które ostatnio widnieją w mediach, najgorszy debil coś ogarnie,  więc...--Nie, nie mój drogi, rozgryzienie Andiego jest zadaniem dla nas dwóch, tylko i wyłącznie...
- Jack Daniels- wykrzyknął tryumfalnie skoczek.
-Yyyy, o czym ty pieprzysz?
-Na trzeźwo nic nam nie powie, ale gdy weźmiemy go w ustronne miejsce i zachęcimy do wyzerowania kilku dużych butelek...
(Były krótkie chwile, w których Wank ponownie stawał się tym starym Wankiem).
-Raczej nie trzeba go zachęcać. Ale chłopie, sam przed chwilą mówiłeś, że po pijaku człowiek nie wie co mówi...
-Freund...
-No?
-Nigdy nie pomyślałem o jednej rzeczy, bardzo istotnej, a powinienem...
-Czyli? O czym? Ja już na serio jestem gotowy na wszystko...
-O chwili tuż przed i tuż po wypadku. Boże, jakim ja jestem debilem... Detektyw od siedmiu boleści. To wszystko się zgadza, im ktoś groził!
-Andreas, mów wreszcie...
                            15 marca 2014
Siedzieli na ławce w skoczkowej wiosce i pili podkradzione Autom RedBulle.
Bądź co bądź, przygotowywali się na fetę.
Tylko mieli pilnować Very, a ona gdzieś im zniknęła.
Tak, jasne męczyła się z dziennikarzami .
Niech się przyzwyczaja. Ostatnio była w bardzo ciężkim stanie , ale wydawało się, że ten dołek spowodowany ciążą i nawrotem choroby mijają bezpowrotnie.
Sev wstał.
-Jeszcze jakieś dwadzieścia minut ten konkurs potrwa, idę do boksu wziąść prysznic.
-Idź, idź ,a ja Goldie poszukam- Wank też podniósł się na nogi.
Pewnym krokiem przeszedł przez strefę dla mediów, aż nagle wskoczył na niego Wellinger .Chłopak był rozstrzęsiony, oddał właśnie najbeznadziejniejszy skok tej zimy.
Ostatni skok.
-Młody, co jest? Wrzuć na luz, każdemu czasem nie idzie...
-Wank, zatrzymaj ten konkurs. Proszę zatrzymaj go! Nie mogą dalej skakać! Ja muszę wejść tam na górę.
-Ale co się dzieje?
-To jest niebezpieczne, naprawdę... Choć i tak będzie źle... Oni mu dadzą...
Andreas starszy poklepał imennika po głowie i przekonany o tym, że to kolejny atak opóźnionego dojrzewania, wyleciał na zeskok. Po chwili dołączyli do niego Sev, Veronika i reszta chłopaków z kadry. Tylko Welliego szlak trafił. Po tej dziwnej rozmowie przepadł jak kamień w wodę...
Ale nikt wtedy o nim nie myślał. Tłum wstał z krzesełek, aby oklaskiwać zwycięzcę Pucharu Świata.
-Ladies and gentelmens: Richard Freitag!!!
Tyle , że po chwili po skoczni przebiegła fala krzyków...
Jęki niedowierzania...
Piski zrozpaczonych fanek...
Brawa bezpowrotnie ucichły...
Wank wiele się nie namyślając pchnął opadającą mu na ręcę, bezwładną dziewczynę w ramiona Freunda i poleciał na przód. Jego przyjaciel dosłownie zsunął mu się do stóp... A raczej zsunęło się to co z tego przyjaciela zostało...
Bezwładne, kruche ciało, wyglądające jak martwe.
Ciągnące za sobą długaśną smugę świeżej krwi...
Widok był przerażający...
Cała twarz pocharatana odłamkami rozwalonych gogli.
Nie było już widać tych urokliwych dołeczków...
Ręka wygięta w jakąś, dziwaczną spiralę.
Złamana na wylot.
Z wystającymi kośćmi.
Andreas poczuł, że robi mu się słabo. Mimo to ukląkł na ziemi i złapał nieprzytomnego za dłoń, (tą którą dało się jeszcze dotknąć), po czym położył sobie jego głowę na kolanach
Po chwili spodnie były mokre... I zasadniczo zmieniły kolor.
Tak drastycznego wypadku skoki narciarskie nie widziały od dziesięcioleci...
-Richie, Richie- wrzasnął - proszę... NIE!!! Słyszysz mnie???
Słyszał... Na ten krótki splot sekund odzyskał świadomość.
-Veronika- z trudem otworzył usta pryskając kumplowi na policzki czerwonym płynem- kochanie... Nawet jeśli...
-Richard, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Ratownicy już tu idą...
-Nawettt, jeślii ... To i taaak Cię kocham- wyjęczał - niezaleleżnie od wszystkiego...
Ciemność...
Znowu noc...
Taka ciemna.
Długa.
Pusta.
Bez NIEJ.
Miał tę parę sekund na przeanalizowanie całego swojego źycia.
Bo czuł że umiera...
Chwilę później podeszli do nich ludzie w pomarańczowych kartkach. Wyciągnęli Wanka na bok i rozpoczęli akcję.
Chłopak jak w jakimś transie wrócił do grupki stojącej sztywno na dole.
Goldie nie rozpaczała głośno. Miała w oczach subtelne łzy.
Ale łzy wielkiego zawodu.
Łzy zdawające się zapowiadać koniec.
NIE MOGŁA MU DAĆ SATYSFAKCJI
Gdy zobaczyła kolor ubrania Wanka, opadła na grunt...
A on przez te koszmary zapomniał o wszystkich wówczas niezrozumiałych słowach...
          *************
-Boże, dopiero teraz to wszystko rozumiem. Ktoś ich zadręczył, zastraszył wszystkich, po czym rozwalił mu te narty. Dlaczego ja nie posłuchałem tego dzieciaka i nie zacząłem alarmować FIS-u żeby przerwali ten konkurs. Dlaczego???
-Wank, nie mogłeś inaczej. Teraz musimy się zająć czym innym, musimy uświadomić Andiemu, że to nie jego wina, że zna prawdę. I że musi wszystko wyśpiewać...
-Tłumacz coś takiemu. On potrzebuje chyba specjalistycznej opieki, a nie nas...
-Spokojnie. Przecież widzisz, że stara się żyć. Cały ranek siedział dzisiaj i gadał z Liz.
-Hm... Ona też to przebolała bardzo. Może są potrzebni sobie na wzajem, co? To jest dobra dziewczyna, umie się zająć Mell...
(Dla Wankusia każdy człowiek, który poświęcił minutę uwagi jego wychowance był godzien wszelkich pochwał).
-Może... W każdym razie wiem, że dzisiaj pan Wellinger uwolni się od swojego ciężaru. Biedne dziecko, czemu on nam nie ufa, tylko dzwiga to sam???
-Chcę nas chronić ofiara- odparł Wank - ale my mu pomożemy!
  Severin chciał palnąć w tym momencie przyjacielowi kazanie o sile przekonywania, podejściu do trudnych nastolatków i innych podobnych sprawach. Ale drzwi się otwarły i do pomieszczenia wpadł przerażony Geiger.
-Ludzie, żyjecie?- spytał głośno dysząc.
-A dlaczego byśmy mieli nie żyć? Bo nie zbyt rozumiem- spytał podejrzliwie Freund.
Ich umysły oskarżały już  dosłownie każdego- o jedno i to samo.
-Bo, bo... - przerwał młody blondyn, po czy odwrócił się i wyjrzał na zewnątrz- oni są tutaj.
Po chwili do pokoju wpadł cały niemiecki sztab z trenerem na czele, a na korytarzu pojawiło się paru nieznośnych fotoreporterów.
-Bogu dzięki- wyjąkał Schuster - nic wam nie jest?
-Chwileczkę, co się dzieje- Wank zaczął wyczuwać w powietrzu coś złego...
Szkoleniowiec zamknął drzwi, aby chłopcy nie usłyszeli tego co miał im do zakomunikowania w blasku fleszy.
-Severin... Andreas... Może usiądźcie... Wellinger...
-Co?- wyjąkał brunet.
-On wypadł przez okno w hotelu... I jest cały pocięty jakimś ... Jakby ktoś mu w tym wszystkim pomógł...

                   KLINGENTAL BYŁO PRZEKLĘTE...
          ____________________________

Tydzień kochane!!! Jeszcze tylko jeden!!!
No, a co do tego tutaj, to po prostu was przepraszam. Tak to jest dodawać nowe w nocy i nie mieć czasu na nic...
I żebyście się skupiły na tym co trzeba...: mu nic bardzo, bardzo poważnego nie będzie, czy celowo nie miało być to już inna sprawa, ale nie będzie...
Ściskam was skarby}3
Jtr nadrabiam wasze!!!

piątek, 8 listopada 2013

12. I think that I wanna marry you

                           Styczeń 2014
Życie to droga, czasem prosta, czasem bardzo wyboista.
Czasem banalna, czasem kalecząca do bólu.
I żaden lęk nie jest absurdalny.
Żadna krzywda nie zrodziła się z nikąd.
Nawet najlepsza decyzja może kosztować nas wszystko.
Życie to kasyno.
Odkąd człowiek tylko zyska wolną wolę pałęta się po nim.
Wyrzuca z gry innych, a za chwilę wykoleja się samemu.
I nie ma drugich szans, wraca na start (jeżeli w ogóle wraca).
Pozbawiony wszelkich praw i wszelkich prawd.
Sensem tej zabawy są upadki.
Rozstania i powroty.
Krótkie i dalsze skoki.
Gnanie przed siebie...
This is THE LIFE.
      ********************
Zawsze był ryzykantem.
Chyba najpodstawowszym dowodem tego był fakt co robił w życiu.
Porywająco niebezpieczne latanie na dwóch deskach.
Tyle.
Ale to ryzyko było przecież inne.
Znają się trzy miesiące.
Idealne trzy miesiące.
A on jest pewien, że chce z nią przeżyć całe swoje ziemskie życie?
Tak, był.
Choć Welli ujął to świetnie : "Ty nic o niej nie wiesz. Może jest przeznaczona komuś innemu?"
I o ile tego drugiego zdania nie brał pod uwagę absolutnie to pierwsze bądź co bądź kołatało mu w uszach.
Bo nie znał ani jednej jej wady.
Sam powiedział jej wszystkie własne, ale ona?
Ciągle była tym nieskalanym aniołem fruwającym mu nad głową.
I nie sposób się było nawet domyśleć, gdzie w niej jest fragment czegoś złego.
Przecież w każdym jest...
Ale spokojnie Freitag,  na rozgryzienie tej ślicznej układanki,będziesz miał całą wieczność
A teraz stawiasz swoją przyszłość na jedną kartę...
-Kochanie?-  jej blada rączka machająca mu przed oczami z bocznego siedzenia samochodu, przywróciła go do świata żywych.
-Tak skarbie?
-O czym myślisz?
-Uuu- nie chciał żeby domyśliła się czegokolwiek- turniej wygrałem, jestem Hanavald. Król Czterech Skoczni.
-Richie, twoja skromność mnie powala. Ciekawi mnie tylko dlaczego wielki władca zamiast fetować swój tryumf, uciekł ze mną z Bischofshofen, co?
-A, to się dopiero dowiesz, nie otwieraj oczu, zaraz będziemy.
Zjechał z autostrady, jednocześnie odrzucając drugą ręką trzydzieste szóste nieodebrane połączenie od Wanka.
Jego biedny kumpel nie mógł sobie wyobrazić czemu Freitag znowu go olewa i nie chce oświadczyć się przy nim, bo przecież on by bardzo pomógł. Taki właśnie był Wankuś.
Wkurzający osioł, do którego nie sposób się nie przywiązać.
Dobra... Dobra... Koniec myślenia o kolegach.
-Veruś, jesteśmy.
Dziewczyna wyskoczyła z samochodu.
-Góry? Idziemy na spacer wariacie?
-Może?
Patrzyli przed siebie wdychając jednocześnie alpejskie, zamrażające cudownie płuca powietrze.
-Richie! Tu są te domy, które oglądałam ostatnio z Norkami.
Większość jest na sprzedaż. Biedne budynki , które na całe życie zostaną rozczarowane. Nikt nie jest podobno taki szalony, żeby je kupić. A niby dlaczego? Ja bym kupiła...
-Kochanie, jak Ciebie się czasem nakręci... A twój ulubiony to ...
-Ten!- mruknęła pokazując mu stary, otoczony bluszczem i porośnięty mchem domek z białymi okiennicami- należał do jakiś ludzi, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Był w rozbudowie, nawet z wyznaczonym miejscem na mały basen. Z czego się śmiejesz?
-Z basenów, Seva, Wanka i Norwegów- powiedział mając na myśli noworoczną rozmowę w barze- ale kontynuuj skarbie.
-No i akurat był tam jakiś tymczasowy właściciel, więc weszliśmy z Tomem i Atle do środka. Boże, jakiś cud...
- Ja też chcę zobaczyć- skoczek wyprzedził ją kawałek, poczym otworzył stare, drewniane drzwi- choć!
-Jak tyś to zrobił?
-No, zwycięsca TCS ma swoje sposoby. Wskakujemy.
Dom był po prostu uroczy. Duży salonik z fortepianem i taka, mała, rozkoszna sypialenka z wielkim łóżkiem na poddaszu. A z boku przejście do pomieszczenia z wydrążonym miejscem na basen.
-O, nawet kafelki zostawili, ostatnio tego nie zauważyłam.
-Widzisz? Nawet ty nie jesteś wszechwiedząca.
-Co? Ty skoczny potworze. Jak mogłeś?
-Przepraszam- zrobił słodkie oczka kotka ze Shreka- a teraz na prawdę idziemy się przejść. I mi nie możesz odmówić!
Wyszli na zewnątrz, idąc ciągle w górę wąską dróżką, aż doszli do latarenki oświetlającej panujący w około półmrok.
Maleńkie światełko na alpejskim, zaśnieżonym bezdrożu.
Światełko wspierające wędrowców.
Światełko przywracające nadzieję zabłąkanym.
Światełko dodające otuchy.
Jakiś rodzaj wszechobecnego centrum.
-Skoczek, jaką budowlę Ci to przypomina?
Uśmiechnął się wychwalając swoją (Hm... Powiedzmy swoją i chłopaków) pomysłowość. Wiedział doskonale co jej się skojarzy.
-To nie przypadek kochanie...
-Taak?
-Po prostu pewne sprawy można załatwić tylko w Paryżu...
Stała jak na baczność kompletnie zaskoczona tym nagłym atakiem romantyzmu w wykonaniu ukochanego.
Freitag puścił jej dłoń, po czym wsunął rękę do kieszeni, wymacując małe czerwone pudełeczko, którego zawartość wybierał tak starannie w noworoczny wieczór, po przyjeździe do Insbrücka.
Uuuu, no tak na serio to Kamil i Maciek mu je wybrali, ponieważ na swoich najlepszych przyjaciół z kadry nie miał co liczyć.
Owszem, poszli do jubilera całą bandą, ale...
Severin wykłócał się z Tomem i Atle o to, aby nie wypowiadali się na temat wanien, na którym wcale się nie znają, bo przecież z pewnością na co dzień biorą prysznic, a kąpią się tylko raz w tygodniu...
Z Wankusiem było jeszcze gorzej.
Zapytał ekspedientkę gdzie jest biżuteria z motywami zwierzęcymi, a gdy ta zniosła mu całe pudełko różnorodnych wisiorków, poprosił aby znaleźć mu coś co przypomina fleminga, bo on nie wie jak to ptaszysko wygląda. Zachował się tym głupiej , że salon jubilerski w InsbruckCityGallery znajdował się na przeciwko księgarni naukowej, gdzie raczej nie trudno byłoby wyszukać coś takiego jak Atlas Zwierząt ...
Gdy zaskoczona kobieta wyjęła jednak z szufladki kolczyki w kształcie różowych, długonogich ptaków wydarł się, że to jakieś pelikany, więc Hilde go oszukał, bo pelikan to nie kura.
Nie ma co, warunki do podejmowania życiowych decyzji wyborne.
Ponadto brakowało mu Welliego, który po swojej,dziwnej gadce oświadczył, że boli go głowa i idzie do hotelu, a na pytanie czy może go odprowadzić, odpowiedział krótkim "odwal się".
No, ale na szczęście byli Polacy wiedzący co i jak...
Wyjął opakowanie ze spodni i ukląkł na śniegu.
-Goldie... Czy uczynisz mnie najszczęśliwszą istotą na Ziemii i założysz ze mną Paryż?
-Richard, ja dobrze rozumiem?- w jej oczach zaszkliły się łzy- ty na prawdę chcesz...
-Veronika, wyjdziesz za mnie? Kiedy chcesz, możemy nawet teraz, znaleźć jakiś urząd, jakiś kościół... Wiem jakie to głupie i naiwne, pół roku temu wyśmiał bym kogoś za taką gadkę, ale teraz... Tak przedstawia się piramida moich wartości. Jestem gotowy...
Blondynka płakała coraz bardziej. Srebrne krople mieszały się ze śniegiem, który topniał na jej jasnych włosach.
-Kocham Cię- wyszlochała- tak, tak i jeszcze raz tak.
Zsunął jej rękawiczkę i założył na palec pierścionek.
-Freitag, nie na kciuka!- zaśmiała się- i wstawaj już wreszcie z tej ziemi, bo się przeziębisz.
-Czekaj Królowo Czterech Skoczni, to jeszcze nie wszystko...-
Wyjął z kieszeni drugie pudełko.
- Proszę...
-Co to? Klucz? Do czego?
-Jaka ty jesteś ciekawska. Do budynku, tego, który tak Cię rozczula.
-Skąd...?
-A co? Człowiek nie może kupić domu własnej narzeczonej?- spytał zachwycony słowem, które pierwszy raz w życiu miał prawo użyć- jest od czterech dni twój maleńka.
Veronika rzuciła mu się na szyję, przewracając go na plecy, przez chwilę leżeli tarzając się w śniegu.
Potem skoczek wziął ją na ręcę i zaczął schodzić w dół.
Piętnaście minut później byli już w domu. Ściągnął jej  buty po czym zaniósł na poddasze. Położona na łóżku wpatrywała się w znajdujący się obok kominek.
Jasny ogień wzlatywał ku górze, pomarańczowe iskierki tańczyły wśród odłamków drewna.
Poczuła się tak lekko i bezpiecznie.
Ale to nie płomień to sprawiał, tylko on.
Jej prywatny, jedyny, niepowtarzalny ON!!!
-Jesteśmy w naszym własnym Paryżu-szepnęła.
-Czyli co? Mam wyjść za drzwi jak wtedy we Francji, wredoto chodząca?- spytał.
-A wyszedłbyś?
-Na każde twoje rządanie kobieto.
-Nie musisz...
Pociągnęła go do siebie, wbijając się zachłannie w jego usta. Chłopak poczuł, że przeszywa go dreszcz. Ich dotychczasowe pocałunki były inne, takie czułe, delikatne. A tutaj?
Włożył zmarznięte dłonie pod jej koszulkę, gładka skóra była cieplejsza od paleniska.
Ona tymczasem ściągnęła z niego kurtkę i zaczęła się mocować ze sportową bluzą.
-Ej, co ty masz takiego nieściągalnego na sobie?
-Pretensje do Adidasa, kochanie. Pomóc Ci?
-Nie! Wiesz, że ja się lubię uczyć.
Oj wiedział. I wiedział też, jak szybko przyswaja sobie informacje. Po chwili nie miał już nie tylko bluzy , ale i T-shirta i dzinsów.
Cały czas obcałowując jej szyję, odciągnął ręce i powolutku jeden po drugim rozpinał guziczki w długiej koszulce.
Palce mu drżały. Nie mógł złapać równowagi. Na serio, jakby był zdenerwowany... Cholera, co jest?
Wstał z łóżka i zaczął przyglądać się swojej narzeczonej, którą widział w samej bieliźnie pierwszy raz w życiu. Ba, odkąd się poznali w ogóle nie widywał damskiej bielizny.
Trzy miesiące!
-Richard, będziesz tak stać całą noc? Jeśli ktoś tu ma stracha to raczej powinnam to być chyba ja... Ty raczej zielony nie jesteś...Więc...
-Veroniko- spojrzał jej głęboko w oczy- jesteś pewna wszystkiego co dzisiaj powiedziałaś. Nie chodzi o dom, dom jest twój tak czy siak. Czy jesteś pewna, że nie znajdziesz kogoś lepszego, że ty i ja... To już na zawsze...
Pomalutku zaczęła kiwać głową. I za nim wykonała ten drobny ruch lampa na suficie zgasła, został tylko blask kominka.
-Dziewczyno- po omacku chwycił ją za nadgarstek- czarodziejko, coś Ty ze mną zrobiła? Moje życie przed tobą to nie było życie...
To było ostatnie co zapamiętała. Potem były już tylko buchające iskry i gorąca miłość, cudowne połączenie.
Dwa w jednym.
Dowiadywanie się o sobie tego, czego jeszcze nie wiedzieli...

Rano... Jaskrawe światło nowego dnia zaczęło się jej wbijać w oczy. Na szybie wisiały coraz to dłuższe i dłuższe szklane sople. Było zimno, przeraźliwie zimno. Siódmy stycznia...
Rozmasowała obolałe z niewyspania powieki, po czym obróciła się na bok wbijając rozczulone spojrzenie w swojego przyszłego męża. Skoczek spał , do połowy odkryty , z najbardziej dziecięcą, najsłodszą i najniewinniejszą minką , jaką można sobie było wyobrazić. Tak, jasne - aniołeczek... Parę godzin temu miała się okazję o tym przekonać. Przejechała ręką po jego zmarzniętych, nagich plecach, po czym nakryła je kocem.
Następnie wczołgała się pod łóżko, próbując wydobyć spod niego ich ciuchy z poprzedniego dnia. Nie mogąc znaleść swojej bluzki, zrezygnowana narzuciła na ciało tą nieznośną sportową kurtkę.
Szarpiąc się z nią obudziła skocznego potwora...
- Cześć maleńka- wyszeptał - ranny ptaszek z Ciebie.
- A co? Idę Ci  tosty zrobić. Widziałąm, że ktoś nam zapełnił lodówkę.
- No, dokładnie to ja... I chyba ja powiniennem...
Siadła na materacu, przywracając go do pozycji leżącej.
-Leż, będziesz miał śniadanie do łóżka i koniec!
-Hm... Nie śmiem odmówić księżniczko. Veruś?
-Tak?
-Kiedy...
-A kiedy chcesz?-uśmiechnęła się promiennie.
-Ja?- odparł z przekonaniem- dzisiaj. Pojedziemy po dokumenty i wszystko załatwimy...
-Wiesz co? Wredny jesteś. Pomyśl o biednym Wanku. Przecież on umrze gdy dowie się, że stracił okazję do zużycia trzydziestu paczek chusteczek...
- O rany. W takim razie go weźmiemy, jeśli jedyną przeszkodą ma być jego stan psychiczny...
-Richie... A tak na serio to każda kobieta chce mieć ślub z prawdziwego zdarzenia. Suknia, welon, wesele, goście... Mamy dużo czasu skarbie... Całe życie...
Skoczek nie zamierzał jednak odpuścić:
-Maj?- wymruczał.
-Bzy, ciepły wietrzyk, Alpy i my? Mnie osobiście pasuje...- odparła wymijająco- A teraz lecę po to jedzenie...
Chłopak oparł się wygodnie o poduszki. Gdyby posiadał wehikuł czasu, piąty miesiąc kalendarza byłby już dziś.
Mniejsza o Soczi...
Miał w sobie jakiś niewytłumaczalny, wewnętrzny niepokój...
Dlatego było mu tak prędko...

Zeskoczyła na dół w sam raz żeby odebrać dzwoniącą hałaśliwie komórkę.
-Hallo?
-Veronika? Gdzie wy jesteście? Czemu ten debil nie odbiera ode mnie telefonów? Chciałem już zaginięcie zgłaszać.
Dziewczyna parsknęła do słuchawki:
-W domu Wank, w domu.
-Spaliście tam?- zainteresował się skoczek- możemy przyjechać. Ja tam jeszcze nie byłem.
-No dobra, wpadajcie, tylko dajcie nam chwilę na ogarnięcie...
-Po czym?
-Oj, po niczym- mruknęła ( trzeba to ukrócić, przecież niedługo to on im do łóżka wlezie).
-No to szkoda... Dobra, cześć!
-Pa pa.
-Ej, jeszcze jedno...
-Co?
-Wiesz, że on nie znosi stringów, prawda?- i się rozłączył.

Wróciła na górę.
- Może już wstaniesz, bo tosty za pięć minut, a  twoi kumple mają zamiar tu przyjechać...
-Jakim cudem- jęknął.
-Takim, że Andreas zadzwonił żeby mi powiedzieć , że nienawidzisz damskich stringów.
Zrobił jej miejsce.
-Skarbie...Na tobie to mi jest na prawdę obojętne... Stringi, nie stringi....
-Tak?
-...byłaś cudowna... No wiesz... Jak nikt i nigdy...
-Richie. Ja tam nie mam doświadczenia twojego poziomu, więc na ten temat nie pogadamy- odparowała, chcąc wyraźnie zmienić temat- ale ty wyglądałeś jakbyś się bał...
Zrobił się czerwony ( Boże, gdyby chłopacy to usłyszeli!).
- Mała, bo po prostu czułem się jak niemowlak. To był pierwszy raz miłości, po sześciu latach zabawy.
A co do Ciebie... Słyszałaś , że trening czyni mistrza?- z jego twarzy zniknęła ta minka małego, grzecznego chłopczyka- za ile oni tu przylezą?
-Dwie, trzy godzinki...
- W sam raz żeby przedłużyć tę noc o jeszcze jedną- wyszczerzył zęby uwydatniając całą magie swoich dołeczków.
I biedna kurtka niemieckiej reprezentacji po raz kolejny została bestialsko. przez swojego właściciela rzucona na ziemię...
Ten szacunek do ubrań wpajany dzieciom od przedszkola...

Godzinka zamieniła się w dwie...
A dwie miały się zamienić w trzy...
Tyle, że gdy tylko zmęczona dziewczyna, zdołała z powrotem usnąć w ramionach ukochanego, coś zaczęło latać im nad głowami.
Ogłupiałe od nadmiaru wrażeń mózgi  sobie wszystko.
Samoloty...
Meteoryty w przestrzeni kosmosu...
Stada ptactwa...
Ale na pewno nie wkurzającą , prawą rękę Wanka!!!
-Hej żyjecie?- spytał jak gdyby nigdy nic.
-Andreas, cii - Richard mówiąc to jednocześnie okrywał szczelnie kocem swój śpiący skarb, przypuszczał, że raczej nie byłaby zachwycona faktem, iż Wank ogląda ją bez ubrań...)- proszę zejdź grzecznie na dół...
-Ej, ja dobrze rozumiem? - ciemnowłosy wariat zamiast spełnić prośbę zaczął przyglądać się ciuchom, rozrzuconym po posadzce.
-Błagam...
-No wiesz co? Obieciałeś mi, że poczekasz do ślubu. To było takie romantyczne, chciałem o tym na Facebooku napisać, a teraz co? Nie dodałem nowego wpisu, od czasu tego o rodzajach keczupów...
-Bogu dzięki...
W tym momencie drzwi delikatnie skrzypnęły, dając Niemcowi nadzieję, że jego przyjaciel postanowił opuścić pomieszczenie. Niestety ten dźwięk oznaczał coś zupełnie innego. W progu stał pewien roześmiany Skandynaw...
-Hej Freitag -zaczął- mam pytanko...Możemy posprzątać w kuchni? Cała jest w dymie, spaleniźnie i jakiejś mazi...
-Cholera, tosty! Jasne, że... Możesz to zostawić- ( ostatnie zdanie nie było już zwrócone do Toma, tylko Wanka, który odwrócony tyłem z zapałem zaczął grzebać w kominku.
-Trochę kultury - dodał Norweg.
-Kulturę to Ty byś miał. Zaburzyłeś moje naturalne poczucie wstydu!!
-Yyy, że co?
-Ty sobie o tostach pieprzysz, a ludzie tu ten tego przedmałżeńsko!
-Andreas, od kiedy bardzo przepraszam, zwracasz uwagę na...
-Odkąd tu rano wszedłem i on mi zniszczył nowego posta na Fanpagu.
-Chłopie? Co w tym dziwnego, zaręczyli się to chyba wiadomo co mają robić. Oni się kochają i okazują to sobie, a "ten tego" to najwyżej chomiki...
-Nie jestem chomikiem - podsumował Richie - i ich nie znoszę.
-A to już niedobrze- Hildziak nie zamierzał przerywać swojego wykładu- kto nie lubi zwierząt nie lubi dzieci...
-Będziecie mieli dziecko? - Wank podarował się nagle, budząc podłogę sądzą- o rany...
I wyskoczył z pokoju jak oparzony...
-Tom, idź za nim i wytłumacz mu proszę, że to była przenośnia literacka...
-Dobra- Norweg puścił koledze oczko- już nie przeszkadzam... A tak w ogóle to gratulacje...
Gdy klamka w drzwiach przestała się poruszać, chłopak odetchnął z ulgą. Wziął do ręki pasemko swojego ukochanego blond-zboża.
Jak on kochał te włosy...
Ich konsystencję...
Ich zapach, wywołany ogromną ilością brzoskwiniowego
szamponu...
Ale teraz musi wstać, zamknąć zamek na klucz, zejść. do tych oszołomów, (tak na boku jak oni w ogóle tu weszli) i dać jej się zdrzemnąć...
Lecz ledwie to pomyślał jego oczom ukazał się kolejny Zidentyfikowany Obiekt Zakłócający Spokój - Severin.
-Ty też tutaj- jęknął.
-Nie. Ja tylko sobie zwiedzam ciekawe pomieszczenia.
-Odwal się od mojej sypialni!
Słowa te zszokowały Freunda:
-Ją mam gdzieś twoją sypialnię, ja łazienki szukam.
-Aaa, jasne, po lewej...
-Dzięki. Mogę się wykąpać?- jego twarz przybrała błagalną minkę.
-Tak- odparł Richie zrezygnowany.
-A masz sól kąpielową, najlepiej ananasową?
-Sev. Po cholerę mi...
-Nie szkodzi zabrałem własną- pocieszył przyjaciela wychodząc, po czym wetknął swój wielki łeb z powrotem- z dodatkiem alg morskich... A propos, zejdź lepiej na dół bo Wank ogłasza wszystkim, że będziesz ojcem...
Freitag wstał wkładając na siebie podeptanego przez Toma i pobrudzonego węglem przez Andreasa t-shirta.
Tosty, chomiki, sól kąpielowa i wyobraźnia Pana W... Oto zakończenie najpiękniejszej nocy w jego życiu...
-Będzie jeszcze wiele takich -szepnął do ucha, pogrążonej w ramionach Morfeusza narzeczonej-
Ale w podróż poślubną pojedziemy na Antarktydę, wróżko... Wiesz, jest jakiś jeden procent szans, że ich tam nie będzie...

    _______________________________
Boziu... Przesłodziłam i to nie źle.
Tak idealnie, jak na mój dzisiejszy humorek ;D
I idealnie na zakończenie tej części słodkiej.
Mówiąc dokładniej- tak...
To koniec szczęścia w tym opowiadaniu:(
Ściskam was gorąco<3