wtorek, 24 grudnia 2013

18. Only to be with this girl... I'm sorry.

I have kissed honey lips
Felt the healing in her fingertips
It burned like fire
This burning desire

I have spoken with the tongue of angels
I have held the hand of a devil
It was warm in the night
I was cold as a stone

But I still haven't found
what I'm looking for...

- Nikt nie potrafi chyba ocenić gdzie są granice miłości- zaczął drżącym tonem głosu- ale z pewnością możemy powiedzieć co wykracza po za nie. Krzywa, ranienie, zabranie komuś tego co dla tej osoby jest najważniejsze. Nie ma naprawdę nic gorszego... Nic ponad patrzenie na siną twarz cudownej dziewczyny, która straciła wszystko. A ty wiesz, że to przez twoją własną, chorą nienawiść. Z którą mogłeś walczyć, mogłeś żyć z zgodzie z własnym sumieniem i dać Jej wybór... Zresztą jak najbardziej słuszny...
Richie, pamiętasz nasze imprezy sprzed jakiś dwóch lat? Nie wiem nawet co tam się działo. Nie wiem ile dennych fanek naszej dyscypliny udało mi się zaliczyć przez ten cały czas. To w sumie nie ważne... Powtarzałam sobie, że to błędy młodości, błędy, które musimy popełnić wszyscy. Nie ma się co przed nimi specjalnie bronić, bo nie są stałe... Nie warunkują tego jak dalej potoczy się nasza egzystencja.
Takie tam głupie gadki każdego nastolatka. Utkwił mi w głowie ten dzień, w którym przyjechałeś do nas taki szczęśliwy. Z rozpromieniną twarzą, z  promiennym uśmiechem. Informując, że teraz całe twoje życie się odmieni, że poznałeś tę jedyną. To było takie piękne, takie przekonujące, jak w jakiejś bajce. Nie mówiłeś o niej tak jak zwykle mówiliśmy o różnych laskach... W sumie byłem w szoku. Pokazałeś mi, że po za starszym pokoleniem i ekranem TV istnieje uczucie, które nie jest zwyczajnym, czystym, wyłuzdanym seksem. Ja po prostu poczułem, że chcę tak samo. Wierzyłem, że na mnie też czeka ta druga połówka, ta odmiana...
I co mi wtedy powiedziałeś? Żebym jej na siłę nie szukał. Że takie coś zdarza się samoistnie, spada jak z nieba, nigdy nie da się zaplanować dnia i godziny...- głos zaczął mu już słabnąć.
Teraz.
To co będzie na samym końcu?
-Welli, spokojnie- westchnął Richard. On jak widać nie domyślał się jeszcze niczego.
Ich przyjaźń w głębi zespołu była idealna, wręcz nienaruszalna. Nie uwierzyłby za żadne skarby świata, że, któryś z jego kumpli (poza tymi wariackimi żarcikami), chociaż pożyczył mu czegoś złego.
Taka była zasada.
Ufali sobie bezgranicznie.
We wszystkim.
Jak w rodzinie, którą w pewnym sensie przecież byli. Aż do...
-Obiecałeś, że przedstawisz nam tą dziewczynę- upił łyczek wody ze szklanki, aby móc kontynuować- od rana wszyscy sprzątliśmy to pieprzone mieszkanie w Monachium. A potem Wank uparł się, że zrobi lasagnie, a ty biłeś się z Severinem o łazienkę. I zostałem sam w tym salonie. Nagle zadzwonił dzwonek w drzwiach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to ona, przecież miała przyjść godzinę później. Myślałem, że to listonosz, ulotki, pizza czy inne bzdury podobnego typu. A tymczasem... Blondynka, o ogromnych, przenikających oczach, uśmiechnięta. I co najważniejsze taka naturalna. Stałem i wpatrywałem się jak w posąg. To było tak tragicznie piękne, uderzające od wewnątrz, oczyszczające. Może gdybym wiedział jak to się dalej potoczy... Ale nie wiedziałem, widać nie znałem jeszcze samego siebie...
Pomyślałem sobie, że to jakaś sąsiadka z dołu, w końcu parę dni wcześniej Wank zabawiał się w podglądanie przez okno mieszkanek parteru i mówił, że są nimi cudne studentki. Więc już chciałem się jej przedstawiać, zapraszać ją na kawę, poznawać... W sumie fascynacja kobietą jest idiotyczna, wie się to od dziecka. Więc sterczę tak, a ty wychodzisz z tej łazienki i podchodzisz.  Jasnowłosa rzuca Ci się w ramiona. Przez ułamek sekundy złudnie wierzę, że to niespodziewana wizyta jakiejś dalekiej kuzynki, której jeszcze nie znałem. Ale nagle... Odwracasz głowę i całujesz ją prosto w usta. Po czym mówisz, żebym poznał twoją dziewczynę. Wtedy coś we mnie łamie się na milion okruszków. Przeżywałem  taki pierwszy, niewinny, początkowy zawód, jeszcze nic nie zwiastujący. Laska mojego starszego kumpla jest cudna i szkoda, że to on ją pierwszy poznał. Tyle.
Końcówkę tego wieczoru pamiętam jak przez mgłę. Wank przyleciał, machał rękami i spalił ten swój makaron, Severin przez godzinę darł się, żeby ktoś zamknął mu drzwi do łazienki, bo ciepło mu paruje... A ona tak sobie siedziała wtulona w ciebie na tej naszej kanapie. Piła czerwone wino, od którego jej policzki coraz bardziej pąsowiały... I z każdym słowem była coraz bardziej zaraźliwa, zajmowała kolejną, przeklętą komórkę mojego organizmu. Richie, czy ona powiedziała kiedyś jedno zbędne Ci słowo?
-Nie... To był ideał- odparł półszeptem- Oddałbym wszystko za jeszcze minutę, nawet sekundę... Za jeden jej uśmiech, a co dopiero za te pół roku- opis młodego sprawił, że jego ukochana stanęła przy nim jak żywa. Jakby dotykając jego twarzy, kładąc mu palce na ustach...
Jeszcze bardziej potęgując tą nieodwołalną, znienawidzoną pustkę. Coś już ogarnął, jego kumpel zaintrygował się Veroniką, a on sam jak ten skończony debil ciągle mu opowiadał jaka ona jest wyjątkowa i jak kocha jego i tylko jego. Umiejętność obserwacji genialna. Tylko co to wszystko ma do...
-Mów dalej Andi, w sumie... To nic złego...
- Wtedy może i nie bardzo. Ale liczą się skutki, a nie przyczyna. Z każdym kolejnym dniem było ze mną gorzej. Ona zaczęła jeździć z nami na zawody, była wszędzie, po prostu wszędzie. Mój chory mózg zaczął pracować coraz gorzej. Budziłem się w samym środku nocy, bo trapiły mnie jakieś senne wyobrażenia. A sumienie, w kółko przypominało mi, że jesteśmy przecież przyjaciółmi, że to jest pod każdym możliwym względem nielojalne i obrzydliwe. Nie miałem z kim o tym wszystkim pogadać, komu wyznać co mnie trapi. Widać było, że wszyscy zaczęliście się martwić, a przecież to jasne jak słońce, iż nie mogliście wiedzieć. Nie chciałem też z tym chodzić po żadnych psychologach, bo w sumie co to by dało, wysłuchać jakiś debilnych porad na godzinkę ? Siedziałem godzinami z laptopem na kolanach, wpisując  w googlach durne wyniki w stylu: 'chcę się odkochać' ,'nie mogę jej kochać'. A i tak żadne głupie forum nie mogło mi dać odpowiedzi na mój desperacki apel. Spotykałem się z dwukrotnie większą ilością panienek niż dotychczas. Z niektórymi nawet nie spałem, nie miałem już na to najmniejszej ochoty. Chodziło tylko o to, aby udowodnić sobie, że takich na świecie jest więcej, setki, tysiące... Ale niestety, bezskutecznie... Nawet drugiej nie znalazłem.
Z dnia na dzień czułem jak spadam coraz niżej i niżej. Z Mount Everestu w głąb Doliny Śmierci.
Mijały święta. Przeleżałem je we własnym pokoju, z 'All I want for Christmas is you' w głębi słuchawek.
Wtedy po raz pierwszy sięgnąłem po żyletkę- podwinął rękaw do góry pokazując swoje 'dzieło' po upływie całego roku- gapiłem się na krew spływającą powoli, kropelka po kropelce i wierzyłem, że to mnie uwolni. Psychologia tłumaczy cięcie się miedzy innymi właśnie w ten sposób: potrzeba bólu fizycznego w celu ograniczenia tego wewnętrznego. Z tym,  że z dnia na dzień potrzebowałem tego więcej i więcej. Nadmierne dawki alkoholu nie pomagały już ani odrobinę.
A potem przyszedł TCS. Siedziałem na werandzie hotelu w Obersdorfie, zaczepiony o zamarznietą, drewnianą ławkę bujaną, waląc głową o jej balustradę. I nagle pojawiła się ona. Uśmiechnięta, dumna, zachwycona. Podeszła do mnie, opadła tuż obok i zapytała co się dzieje. A ja... Po prostu nie mogłem, położyłem na niej głowę wtulająć się tak mocno. Pocałowała mnie w czoło, jak małego chłopca. Podniosłem oczy, spojrzałem na nią i powiedziałem, że dziękuję. Że tylko ona potrafi mnie pocieszyć. Nie zrozumiała... Była za dobra, żeby mnie wówczas zrozumieć. Przesiąknięty tym dobrem na wylot, wychałem zapach jej wzbudzającego obsesję brzoskwiniowego szamponu, a ona przykryła mnie jakimś kocem, bo nawet kurtki na sobie nie miałem. Stwierdziła, że pewnie się w kimś zakochałem, nawet nie próbowałem zaprzeczać.
I te jej słowa na koniec, że jeśli miłość ludzka jest tak mocna jak jej uczucie do Ciebie, to żadne zło nie może między nie wejść, więc żebym się niczego nie bał i, że nie tym razem to kolejnym. Boże... Ona była w tej swojej anielskości taka naiwna. Na prawdę w to wszystko wierzyła, nie przewidując co ją czeka... Wracając, ten błogi stan trwał z jakieś pół godziny, potem ją zawołałeś. Cmoknęła mnie raz jeszcze, oznajmiła, że zaraz będę chory i poleciała w twoje objęcia.
Znowu się całowaliście... I znowu było tak zimno... -czuł, że przejrzyste krople ponownie zaczynają zelewać kąciki jego oczu... A przecież jeszcze nawet nie doszedł do tego co on tak właściwie zrobił. Do momentu, w którym został zwyczajnym, pozbawionym skrupułów przestępcą. -Nie dam się, skończę- wysyczał, kolejny raz sięgając po wodę-
...Znowu było zimno, a tydzień później Veronika została twoją narzeczoną. Kupiłeś jej ten dom, następnego dnia do was pojechaliśmy i... Pamiętam jak Wank zleciał na dół, powiedział, że był u was i... No właśnie. Poszedłem do kuchni i na oczach zszokowanych Norwegów, którzy sobie tam sprzątali, wziąłem jakieś talerze i cisnąłem nimi o ścianę, a potem wyszedłem na zewnątrz. Łaziłem godzinami po górach i... Właśnie tego dnia chyba moje uczucie zmieniło się w diabelską, niszczącą wszystko co napotka na swojej drodzę, obsesję.  Boże, ja... Stwierdziłem, że cię nienawidzę. Że oddam całego siebie żeby zdemolować to wasze miasto miłości. Że ona pewnego dnia będzie moja na własność. Nie zastanawiałem się, że to wbrew jej woli i szczęściu. Myślałem tylko i wyłącznie o samym sobie.
Oświadczyłem wam, że chyba rzucę skoki i wyjadę do Ameryki. Wszyscy skwitowali to śmiechem, jako dobry żart. A ja... Od dziecka miałem ten charakter. Mogłem albo coś radykalnie przerwać, albo dojść do kuriozum.
W ten sposób przeleciał styczeń... Zamiast skupić się na Soczi, grzązłem w tym bagnie coraz bardziej.
I w końcu... Ja nie umiem o tym mówić... Ona się czuła już cholernie źle, liczyłeś się nawet z tym, że jej nie weźmiesz na igrzyska, ale nam żadnych szczegółów na ten temat nie zdradzałeś. I tego dnia... Pamiętasz o co mi chodzi?
-O ten głupi żarcik jakiś fanów, że mam jechać do domu, tak? Biedna  Veruś, po tym to już było z nią tragicznie, ona nawet rozmawiać że mną nie chciała...
-Na prawdę chcesz wiedzieć dlaczego?
-Chcę...
-Przyleciałeś do nas do pokoju, błagając, że jutro rano wrócisz i żeby, któryś ją przez chwilę przypilnował, bo nie chcesz jej ze sobą ciągnąć. Severin siedział w łazience, a Wank leżał w łóżku,  ubolewając nad kaszlem czy katarem. Pokazał na mnie palcem, że ja nic nie robię... Zszedłem na parter... Otworzyła mi drzwi, z takim dziwnym wyrazem twarzy, z błyszczącymi oczami... Miała na sobie tą wyjątkową sukienkę z dekoltem, którą jej kupiłeś w Norwegii... I rozpuszczone włosy, które zazwyczaj były spięte. Złapałem ją za rękę, paznokcie też miała w kolorze trawy... Albo i nie kończącego się lazurowego morza.
I nagle... Rzuciła mi się na szyję całując już nie w policzek, czy w głowę. Zastanawiałem się co się dzieje? Czy ona jest pijana, naćpana czy co?
Ale ta chwila rozsądku była króciuteńka... Zaraz zająłem się tym czym chciałem zająć się zawsze... Ściągnąłem jej z palca pierścionek zaręczynowy, cisnąłem nim w kąt a potem... Po prostu polecieliśmy na materac. Obrazy z przeszłości przewijały mi się w głowie. Przypomniało mi się jak miałem 16 lat, przyszedłem do drużyny i kompletnie nie umiałem się odnaleźć. Wtedy tak zwyczajnie mnie z chłopakami przygarnęliście, aż się spytałem, czemu to robicie. I co usłyszałem? Że jesteśmy drużyną i kiedyś się wam odwdzięczę. Przeszła przeze mnie myśl, że właśnie to robię i jak to robię... Ale ta zła część mnie zaraz miała ripostę, że co tam, że przecież Cię nienawidzę. Że to ty wygrywasz, ty masz wszystko co możliwe, więc coś musi dla mnie zostać. Liczyła się już tylko zielona sukienka, albo raczej to aby już jej nie było-zagryzł wargi tak, iż na nich też uwidoczniły się drobinki krwi- gdy się obudziłem wstawał nowy dzień. Patrzyłem na to śpiące cudeńko i właściwie nie potrafiłem stwierdzić co będzie dalej. Gorąca noc pocieszyła mnie tylko na chwilę. A potem miałem większego moralniaka niż w całym swoim życiu razem wziętym. Już nie było ucieczki z tej drogi...
...Ver się obudziła. Zaczęła mrugać oczami, złapała mnie za rękę i wyszeptała 'Kocham Cię Richie'... Potem spojrzała przed siebie i wyglądało, że jest w szoku. Wyjąkała, co ja tu robię i gdzie ty jesteś? A ja? Ostatnia szmata spytałem tylko czy na serio nic nie pamięta... Nie każ mi opowiadać co się z nią wtedy stało. Richard, ona na prawdę kochała Cię tak jak nikt jeszcze nigdy nie kochał nikogo i nie mogła sobie tego wybaczyć choć przecież zupełnie nic nie zrobiła. Wank mi to dopiero, przypadkiem jak to Wank wytłumaczył. Że na nią trzeba straszliwie uważać, bo łyka jakieś cholernie mocne tabletki przeciw tej swojej chorobie. I, że one mają działanie narkotyzujące, myli się po nich fakty i popada w totalne zaślepienie. A ona pod wpływem tego świństwa każdego uważa za Ciebie... Nie wiedziałem, na prawdę. Myślałem, że Ver ma dosyć tych twoich ciągłych wyjazdów, życia w rozsypce, że się pokłóciliście i to koniec, a ona po prostu się upiła. Choć to przecież nie w jej stylu... Ona nigdy nie była pijana. Ja... Wszystkich dookoła oceniałem według siebie. A przecież ludzie mogą w przeciwieństwie do mnie być też dobrzy...
Jeżeli jestem czegoś pewnien to tylko...
                                       15 marca 2014
Minął miesiąc.
Nawet więcej gdyby próbować liczyć dokładnie od czwartego do czwartego.
Ludzie  już dawno wywalili do kosza kartki z kalendarza zawierające napis "luty".
Ci, którzy mogli.
Dla, których ten miesiąc nie był niezmywalny.
Patrzył na ogromne tłumy zgromadzone na trybunach najnowocześniejszej z niemieckich skoczni.
I zdawał sobie sprawę dla kogo tu przyszli.
Dla jego kumpla, którego tak dobrze byłoby wykreślić z listy osób kiedykolwiek istniejących.
Dla tego, który zawsze miał wszystko czego dusza zapragnie.
Dla narzeczonego Veroniki.
Tak... Mimo pewnej, wiadomej nocy to ostatnie nie uległo zmianie.
Dlaczego? Gdyż nikt nigdy po prostusię o tym nie dowiedział.
A on? Jak się czuł.
Jego ręce mówiły chyba same za siebie.
Najgorszy był fakt, że wcale nie był dumny, szczęśliwy czy nawet zwyczajnie zaspokojony.
Dostał to o czym marzył. W tym żałosnym, jakże niskim wymiarze, dostał to w stu procentach.
Była jego...
Ale jednocześnie zrozumiał , że ona nigdy przenigdy jego nie będzie.
Bał się o nią.
To ją wykańczało.
Chwila po chwili.
Na jej policzkach było widać tą rozpacz przeżywaną ciągle od nowa.
ON ją wykończył.
Wiedząc już i tak, że jest ciężko chora.
Niby nie do końca świadomie, ale jednak to zrobił...
I jeszcze dziecko.
Dziecko, które musiało być własnością tego jej ideału. Ona może nie była o tym zbytnio przekonana, ale co tam...
Wstał z ławki i przemykając przez tłumy rozgrywających mecze siatkówki skoczków udał się w stronę lasu.
Napić się wódki, zapalić, albo jeszcze bardziej się pokaleczyć.
Co się tam trafi...
O dziwo zobaczył JĄ.
Opartą o drzewo, zapłakaną, z błagalnym wyrazem twarzy...
A obok jakiś ludzi w różnym wieku, którzy absolutnie nie wyglądali na kogoś z kim kiedykolwiek istota jej pokroju powinna zamienić słowo.
Tymczasem wyglądało, że zaraz padnie przed nimi na kolana.
Na jego widok rozpacz na jej twarzy zamienił się w niemy strach.
Nie wiedział za bardzo co ma zrobić.
Podejrzane typy odwróciły się.
-O laluniu, patrz kto Cię odwiedził- wysyczał jeden z nich- widać przeszkodziliśmy właśnie w szybkim numerku pod skocznią, dlatego próbowałaś nas tak odegnać.
-Oj tam- zaśmiał się drugi- przecież dziewczynka musi mieć własny sposób zarabiania na życie. Nie może jej narzeczony utrzymywać.
-Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Córeczka mamusi.-parsknął trzeci.
Andi patrzył na nich tępo, kompletnie nie rozumiejąc, kim oni są.
Jednego był pewien. Goldie ledwo trzymała się na nogach, była po prostu bliska omdlenia. A on chyba nie był najwłaściwszą osobą do ratowania ją z opresji.
Mimo wszystko zrobił krok do przodu.
-No choć tu chłopaczku, Ciebie też to w sumie dotyczy- najstarszy z przybyłych zrobił ponaglający ruch ręką- ty raczej jesteś mądrzejszy od tej tu naszej, puszczalskiej krewnej i będziesz chciał ochronić samego siebie.
-Ona nie jest...-wyjąkał zerkając w półprzytomne oczy Ver.
-Oj tam, oj tam- to było skierowane już do dziewczyny- słuchaj mała. Nie interesuje nas czy za plecami twojego frajera zabawiał się z tobą tylko ten tu małolat, cała reprezentacja Niemiec, cały Puchar Świata, czy nawet dziadki z FIS-u. Jakkolwiek było, dowody są jednoznaczne i świadczą same za siebie, nie obronisz się- z tymi słowami wcisnął Wellingerowi w rękę jakieś zdjęcia.
I co przedstawiały tę zdjęcia?
Luty i ich... Znajdujących się w dość jednoznacznej sytuacji. Jedno po drugim, jak jakaś sesja...
Desperacko ścisnął dłoń i przetargał pierwsze  z nich.
To, które znajdowało się na samym szczycie parszywej kupki
-Hahaha, cóż za metody działania. Mamy tego pełno kopii, szkoda byłoby chyba stracić takie skarby.
-Skąd...?- wykrzyczał.
-Bardzo trudne to było na prawdę. Oddałeś nam nie małą przysługę.
-Że co?
-Zadbaliśmy, żeby ten jej ukochany ją na chwilę zostawił. "Żarty fanów", nie ma co, inteligentnego sobie wybrała, idealnie można się podszyć pod jego rodzinkę... Mieliśmy Cię tylko zdenerwować i zastraszyć, idiotko- mruknął blondynce do ucha- No ale zaglądamy sobie przez okno i cóż. Pojawia się dużo lepsza opcja. Żeby nawet nie zasunąć sobie żaluzji i nie zgasić swiatła. A niby taka zakochana...
-Dobra koniec gadek- przeszedł do podsumowania najkonkretniejszy z typów- Słuchaj młody. Nie obchodzi mnie jak mu to wytłumaczysz. Twój kumpel dziś zrywa z nią te żałosne zaręczyny. A zgodnie z prawem ten domek i pieniążki, które jej dał z nią zostaną. I ona podaruje je nam. Są nam teraz bardzo, bardzo potrzebne.
A w przeciwnym razie... Myślę, że sportowa prasa brukowa jest tu dziś obecna. Ich chyba mocnej niż was zaciekawi nasz 'dobytek'.
-Ale dobre. Twój Richie jedyny, dowie się wszystkiego z gazety. Będą mieli tytuły: "Oto wielka przyjaźń niemieckiego zespołu". Macie parę godzin czasu nie więcej.
-Co sobie myślałaś- najstarszy ponownie doszedł do głosu wbijając palec w załzawiony policzek Veroniki- że się wybijesz, że będziesz sławną panią doktor. Wrócisz teraz na właściwie miejsce. Może sama już sobie ściągnij ten diamencik. Będzie mniej histerii. A teraz odchodzimy i przestajemy przeszkadzać...
Zeskoczyli w dół ścieżki i po chwili już ich nie było.
Dziewczyna usiadła na ziemi.
-Zostaw mnie- pisnęła jak dziecko- tylko mnie teraz zostaw.
Nie mógł nie spełnić tej prośby. Wrócił do skoczkowej wioski. Siedział wściekły w boksie swojej drużyny, gdy nagle jego wzrok padł na stojącą przy krześle torebkę.
Jej torebkę.
Z której wystawała paczka czerwonych tabletek. Współwinowajca tego co się stało.
Wziął ją szybko do ręki.
-Jedna sztuka rano, trzy wieczorem- przeczytał na głos.
Jego mózg tym razem dość szybko rozpoczął kojarzenie faktów.
Potrójna porcja robi z człowieka to co robi.
Na całą noc.
Więc w sumie jedna... Podziała przez jakąś godzinkę czy parę.
W sam raz aby zaczęła się druga seria. Aby wszedł na górę i powiedział to co musi powiedzieć.
A potem w narkotycznym odurzeniu  skoczył. I może się zabił?
Nie, to by już było za piękne...
Aczkolwiek reszta z pewnością jest do zrealizowania.
Włożył pospiesznie pigułę do buzi i popił stojącą obok wodą.
Zaczęło się...
Pięćdziesiąt minut później, gdy czekał na ostatni lot w sezonie świat wirował mu już lekko przed oczami.
Otworzył drzwi tego cholernego pomieszczenia, w którym trzymało się narty.
Richard po prostu sobie siedział na ławce, taki smutny.
-Ja już nie wiem jak mam jej pomóc- wyszeptał, myśląc być może, że do środka wskakuje Wank- Andi to ty?- odwrócił głowę- wszystko OK?
Rozszerzonych źrenic chłopaka nie dało się nie zauważyć.
-Słuchaj... Twoje dziecko...
-Tak?- zaniepokoił się.
-Nie możesz mieć żadnej pewności, że ono jest twoje...
To akurat nie była prawda. Ver gdy tylko wyszła z pierwszego ataku strachu i szoku, w którym myślała wręcz na odwrót, sama stwierdziła, że małe jest tego, kogo być powinno.
Freitag otworzył usta:
-Welli, o czym ty mi w ogóle mówisz?
Niestety, nie dane mu było odpowiedzieć.
Do środka, jak później zapisało się na nagraniu wpadli Skandynawowie.
Poczciwe Norki stwierdziły, że złamanych ostatnio kolegów trzeba pocieszyć.
I raczej nie nadawali się na świadków tego co miało się wydarzyć...
Po chwili wyciągnęli Niemców na zewnątrz.
Welli wrócił już sam.
Czuł nieszczęsny środek coraz mocniej, co jeszcze potęgowało jego rozpacz.
Zdjął z szyi chustkę i cisnął nią w kamerę.
Nie chciał aby świat oglądał łzy w jego oczach.
Obraz był coraz słabszy...
Oparł się o stojący obok szereg nart.
Wielu skoczków miało na swoich różne napisy. "Powodzenia", "Uda Ci się", no a taki Janek Ziobro nawet "luz w dupie".
Ale nie to wszystko go intrygowało. Tylko to jedno, na które nie mógł spojrzeć: "Kocham Cię Skarbie<3".
Doskonale wiedział kto to napisał.
Obok na stole leżał jakiś ostry przyrząd do szlifowania nart.
Nie wiedział jaki, zresztą nigdy się tym nie interesował.
Ale się nadawał.
Do zdrapania tego serduszka.
Zabrał się za to, a potem?
Setki bezsennych, zakrapianych alkoholem i urozmaiconych dosłownym waleniem głową o ścianę nocy, zajęła mu próba odpowiedzi na pytanie co zrobił dalej.
Nie chciał tego... Na prawdę nie chciał... Ale to żadne usprawiedliwienie...

Gdy siadał na belce rozum pomału powracał.
Wylądował.
Co prawda na 90 metrze, ale jednak.
Przeszedł przez barierkę i zaczął rozglądać się dookoła.
Ver siedziała na stercie plecaków z Severinem, który starał się ją uspokoić.
Podszedł do nich. Dziewczynie zaczęły drżeć wargi:
-Sev, przyniesiesz mi proszę coś do picia?- powiedziała.
Amator kąpieli zerwał się z miejsca i poleciał po butelkę wody.
Zostali sami.
-Ver... Kim są...- wyjąkał.
-Moja rodzina- odparła- biologiczna, tylko biologiczna...
-Boże... Ja...
-Zastanowiłeś się choć raz nad sobą?- zapytała- wiedz, że cokolwiek się stanie to ucierpi jedyna istota, która szczerze i bezinteresownie po prostu mnie pokochała- zaczęła obracać pierścionkiem na palcu- nigdy nie powinnam go przyjmować... Choć to był jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Nasze spotkanie, Paryż i wreszcie on. Cała radość mojego życia to Richie... Nigdy bym go nie zdradziła, z nikim.
Chciał odpowiedzieć, głupkowato ją przeprosić, ale wrócił zdyszany Freund z butelką wody.
Nigdy więcej nie porozmawiali już sam na sam...

Gdy na górze została ostatnia piątka skoczków był już w pełni świadomy. Musiał to zrobić. Uciec od skoków, zostawić ich w spokoju.
Może to sobie wyjaśnią?
Może jeszcze nie jest za późno?
I nagle coś do niego dotarło...
Narty...
Pomieszczenie...
Przecież to zabójcze...
Wręcz śmiertelnie zabójcze...
W tym momencie obok niego zmaterializował się Wankuś.
-Młody, co jest? Wrzuć na luz, każdemu czasem nie idzie...
-Wank, zatrzymaj ten konkurs. Proszę zatrzymaj go! Nie mogą dalej skakać! Ja muszę wejść tam na górę.
-Ale co się dzieje?
-To jest niebezpieczne, naprawdę... Choć i tak będzie źle... Oni mu dadzą...
Andreas starszy poklepał imennika po głowie i przekonany o tym, że to kolejny atak opóźnionego dojrzewania, wyleciał na zeskok.
Welli załamany spojrzał na niemieckich serwismanów.
-Nie mogą skakać- wyjąkał swoje motto raz jeszcze.
Mężczyźni pokręcili przecząco głowami.
Lepszych warunków atmosferycznych nie było na żadnych zawodach tego sezonu...
Wniosek nasuwał się sam- ten chłopaczek znowu był pijany. Trener powinien już dawno interweniować...

Nikt mu nie mógł pomóc.
Wszedł do boksu, osunął się na kolana, ukrył twarz w dłoniach i dosłownie modlił się.
Żeby to wszystko się dobrze skończyło... To on na prawdę wszystko naprawi.
Był kim był.
Ale nie chciał zostać mordercą...
Los zadecydował jednak inaczej...
                        ~~***~~

-To tyle- wyjąkał.
-I co było później...?
O tym akurat nie chciał mówić.
To byłaby żałosna próba usprawiedliwienia się.
A do niej nie miał prawa
Ale skoro musi...
-Ja nie umiem z tym żyć. To ja wysłałem ją na tamten świat. Była silna... Inaczej by wyzdrowiała. Gdyby miała przy sobie Ciebie... Gdy ta mała dorośnie... Nie zaznałaby spokoju gdyby ktoś taki sobie istniał. Nawet za kratkami.
Spojrzał na Richarda.
Ciemnowłosy załamany ściskał maleńką piąsteczkę śpiącej córeczki.
Był zniszczony.
Podwójnie zawiedziony, zdradzony i samotny.
Ale mimo wszystko wcale nie chciał zabić tego chłopaka...
       _____________________________

Przepraszam was kochane:(
Chciałam wam niespodziewanie walnąć jakiś słodko-naiwno-śmieszny odcinek na święta.
No ale nie było już z czego.
Kiedyś napiszę prawdziwą komedię, w której nie będzie śmierci, słowo.

A teraz z tej milszej półki.
Siedzę sobie, zjadam migdały, które obieram i mam na prawdę świetny humor.
Nareszcie ostatnio wszystko mi wychodzi:D
Więc dla was też:
Szczęścia, zdrowia, spokoju, uroczych Świąt, dużo prezentów, dużo skoczków, udanego TCS (choć tego wam jeszcze pożyczę:D) i w ogóle wszyściutkiego.

Nie mogę tego zrobić dosłownie ale wierzcie, że cholernie mocno teraz ściskam wszystkie razem i każdą z osobna<3
Kocham Was i już się zamykam<3
PS. I luzu w dupie na cały rok. Uwielbiam Engelberg:D

czwartek, 12 grudnia 2013

17.Pytam się sam siebie, co ja zrobiłem...

                                                            22 grudnia 2014
-Musisz się uśmiechać malutka- szeptał Wank do zawiniętego w gruby kocyk, szczelnie opatulonego szalikiem niemowlaka- musisz, bo zobaczysz swojego tatusia. Ja wiem, że ty najbardziej kochasz mnie, a wujcia  Severina nie lubisz. Ale swojemu ojcu jesteś teraz bardzo potrzebna, zgoda? Bo tata bardzo tęskni za mamusią, a mamusia jest tam u góry- pokazał palcem na specyficznie jasne, śniegowe chmury, sunące po srebrnej tafli nieba- Ilekroć widzisz lecące płatki, wyobrażaj sobie, że to od niej... Nawet gdy będziesz już bardzo dużą kobietą...
-Wank, dopiero marudziłeś, że nie lubi Ciebie, bo napluła Ci w twarz tą kaszką...
-Zupką, nie kaszką idioto! Kaszkę to ja jej dopiero za jakieś trzy miesiące dam- pokręcił z oburzeniem swoim wielkim łbem- psychopata Severin Freund chce karmić taką kruszynkę ryżem...
-Bo wolno, czytałem na jakimś blogu szkoły rodzenia. Ale tak wracając do tematu to jestem spokojny. Richie ją zobaczy to mu się odechce o śmierci gadać.
-Taak, te włosy go przekonają- zaśmiał się Wankuś- Andi, a ty co?
-Ja? Nic mi nie jest...- odparł młody.
-Nic Ci nie jest? Idziemy odwiedzić naszego kumpla, którego wedle wszelkich zasad prawdopodobieństwa powinniśmy już nie mieć. Cud się zdarzył i go mamy... A ty wyglądasz jakbyś szedł na śmierć...
-Wiem...
-Zostaw go- szepnął wariatowi na ucho Sev- oni sobie dzisiaj porządnie pogadają, zdaje mi się...
-Ale o czym?
-Nie wiem... I chyba nie chcę sobie wyobrażać...Pamiętasz ten cholerny filmik z 15 marca...
-Niestety...
-Tamtą rozmowę trzeba skończyć... Welli, na pewno wszystko OK?
-Żyję...
Westchnął, chowając poranione dłonie w głębi kieszeni.
Wank i Freund... Ci dwaj szczęściarze. Mogą sobie iść grudniową ulicą, przekomarzać się o to ich dziecko ukochane i cieszyć, że odzyskali Richiego...
Oni mogą...
Radośni ludzie, którzy po prostu byli dobrzy...
I może to był motor napędowy całego ich szczęścia?
'Dobro jest wynagradzane, a zło zawsze spotyka się z odwieczną sprawiedliwością'...
Powie ktoś, że to nieprawda?
Rozejrzał się po zaśnieżonych ulicach Obersdorfu.
'Boże... Coś ty zrobił człowieku? Umiesz to sobie w ogóle wytłumaczyć'?
Nie nie umiał...
Łzy na jego policzkach zamarzały pod naporem panującego mrozu.
Biały puch o których przed chwilą mówili chłopcy osadzał się na okiennych szybach...
Na metalowych poręczach od ławek...
Na czarnych główkach okolicznych gawronów, czekających na dobroczynne staruszki, przynoszące im suchary...
Na kolorowych czapkach radosnych dzieciaków wracających ze szkoły ostatniego dnia, przed noworocznymi feriami...
Zaraz, przecież on sam kiedyś był takim chłopczykiem?
Kiedyś...
W sumie tylko jakieś dziesięć lat temu.
Leciał z plecakiem do domu, aby podjadać migdały z kuchni...
I bał się, że nie dostanie prezentu pod choinkę, bo dostał dwóję z matematyki...
Mógł wtedy przypuszczać co z niego powstanie?
'Dzieci, zostańcie dziećmi jak Wank. Nie próbujcie nigdy zaczynać zabawy ze złem'...
Doskonale to rozumiał...
Wypróbował na własnej skórze...
Światełka ulicznych drzewek coraz bardziej biły po oczach...
Ludzie spieszyli się, aby przystrajać lampkami swoje domy...
Aby wreszcie być z najbliższymi...
Aby na te parę krótkich dni wszystkich przeprosić...
Z wszystkimi się pogodzić.
Zapomnieć o bezsensownych sporach i kłótniach...
Wybielić chorobliwie brudną rzeczywistość kuli ziemskiej...
'Tylko co ty tu robisz? Ty już nie możesz chłonąć magii świąt...'
Kopnął że złości uformowaną na chodniku, grubą zaspę.
' Dlaczego sumienie nie jest jak kartka papieru, popisana piórem? Można by przejechać po nim korektorem i znowu byłoby czyste. Można by pozbyć się tych wszystkich, cholernie kaleczących win...
DAĆ SPOKÓJ NIEWINNYM LUDZIOM!
Boże... Oni NIC nie zrobili...'
Zupełnie nic...
Sevcio i Andreas rzucali w siebie śnieżnymi kulkami.
A Ci co zrobią gdy dowiedzą się prawdy?
Przejdzie im to wszystko w ogóle przez mózg?
'Nie ważne...
Teraz nie ważne...
Dla Ciebie Wellinger jest już tylko jedna droga...'
                         ~~***~~

-Richie, zamknij oczy- zaśmiał się Sev.
-No przestańcie już mnie dręczyć- odparł brunet.
Odkąd się obudził cały czas ktoś przy nim siedział. Dalsi krewni, sztab szkoleniowy, działacze, sponsorzy...
To było okropnie męczące.
Najchętniej za wyjątkiem własnych rodziców, Lizzy i chłopaków, wyrzuciłby od siebie dosłownie wszystkich.
Ci ludzie nie rozumieli...
Nie rozumieli, że stracił Veronikę...
Że stracił sens swojego życia...
Pieprzyli o jakieś karierze...
Jakimś powrocie do skoków.
A przecież to się już nie liczyło...
W ogóle.
Chciał tylko zobaczyć własną córkę i pogadać z młodym...
Bo ciągle kręciła mu się w głowie ich ostatnia rozmowa...
Ostatnie słowa usłyszane przed wypadkiem...
I...
-Richard, no ocknij się i uważaj!
Do pokoju wszedł Wankuś z małym, prawie niewidocznym tłumoczkiem na rękach.
-Proszę, niech teraz tobie pluje na twarz- skomentował- ale ty pewnie jej nie będziesz umiał w ogóle śliniaczka założyć...
-O Boże...- świeżo upieczony tatuś otworzył usta- chłopaki, oto cud.
Andreas schylił się i położył mu w ramiona małą, piszczącą dziewczynkę.
Była taka ciepła...
Taka przepełniona nadmiarem pozytywnej energii...
I posiadająca spojrzenie...
TO spojrzenie... Będące balsamem dla duszy...
Akurat je z pewnością miała po mamie.
-Kocham Cię Melly- wyjąkał- i zrobię wszystko żebyś nigdy o niej nie zapomniała... Będziesz szczęśliwa i bezpieczna, cokolwiek zechcesz w życiu robić... Obiecuję córuś...
-Tylko jej nie upuść czasem- Wank musiał po prostu zniszczyć nastrój chwili- nie lubi hałasu.. A i nie lubi też szczepionek, darła się ostatnio na cały ośrodek zdrowia. Pominę, że nie znosi Severina, zgoda.? Chyba to już Ci mówiłem?
Freitag nie przestając bawić się maleńką rączką, którą niemal całą mógł zamknąć w swojej dłoni zerknął na kumpli.
-Chłopaki... Jesteście aniołami, nigdy się wam nie odwdzięczę... Więc dziękuję. Tak zwyczajne i po prostu. Teraz już ja będę z nią do lekarza chodzić...
-Ej... Ale weźmiesz mnie ze sobą, co nie? I ja ją karmię butelką, zaklepałem sobie. Aczkolwiek- dodał, a w jego głosie wyczuć można było ton wielkiej łaski- zmienianie pieluszek mogę Ci odstąpić. To akurat jest idealnie zajęcie dla ojca.
-Wszystko co się z wiąże z Melanie Freitag jest idealnie- odparował- ale...- jego głos zesmętniał - gdzie jest Andi?
-Ja?- zaczął  Wank, ale natychmiast został obdarowany przez Sevcia mocnym kopniakiem.
-No więc Richard, nasz Welli jest na korytarzu...
-Ale czemu nie tutaj?- zdziwił się skoczek. 
Owszem przygnębienie młodego dawało mu już niegdyś sporo do myślenia... A co dopiero ich rozmowa z Klingenthal...
W najgorszych koszmarach nie śmiałby nawet sobie wyobrazić jednej setnej tego co nazywamy powszechnie prawdą...
Niemniej liczył, że obłąkany przyjaciel pozwoli mu po prostu zrozumieć...
Czemu Goldie płakała?
Czemu wpadła w rozpacz?
Czemu nie ucieszyło ją, że będą rodzicami?
I wreszcie dlaczego...
Dlaczego nie udało mu się jej obronić?
Przed czym?
-Z nim się nie dogadasz- mruknął Severin- oświadczył, że nie możesz spotkać swojego dziecka jednocześnie widząc go, bo to by była cytując 'dość nietrafiona mieszanka'.
-Boże... Zawołacie go?
Freund bez słowa wyszedł na zewnątrz i pociągnął nastolatka za rękę.
Brunet doznał szoku gdy go zobaczył...
To był trup, żywy, a jednocześnie martwy...
Który jeszcze rok temu był jego ukochanym przyjacielem.
Którym się zajmował...
Któremu czyścił włosy...
Którego wprowadził do niemieckiego teamu...
W którym bujała się jego siostra...
I o którym zawsze wiedział dosłownie wszystko...
-Welli- spytał przygnębiony- co Ci się stało?
To krótkie zdanie przelało całą skrywaną od miesięcy miarę goryczy ...
Chłopak stojący na środku pomieszczenia nie mógł po prostu spojrzeć kumplowi w oczy...
Spuścił głowę, zatapiając wzrok w posadzce.
Jego obłąkane wnętrze kipiało...
Zaczął tak zwyczajne wyć.
Na głos...
Co tam.
Freund zareagował natychmiast. Wstał z krzesła i pokazał  Wankusiowi drzwi.
-To my może wyjdziemy- wyszeptał.
Pierwszy Wariat Skoków Narciarskich zaczął oczywiście protestować.
Stwierdził, że on się stęsknił, a po za tym on się martwi, czyli podsumowując pod żadnym pozorem nie opuści sali.
Spojrzenia kolegów natychmiast jednak kazały mu się uciszyć.
-Freitag, wziąźć Melly?- zapytał tylko
-Nie zostaw ją, muszę się nią nacieszyć. Zawołamy Cię jak coś...
-No dobra...- mruknął, po czym dodał, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi- Sev...Chcesz podsłuchiwać? My też musimy wiedzieć co się stało...
-Wank debilu... Oczywiście, że nie musimy. Trochę szacunku... Najważniejsze jest, że Richard już bez małej żyć nie może...
-Ale pochwalił nas obu, a nie mnie bardziej- odburknął Andreas obrażony- a ja nie czerpię wiedzy o niemowlakach z blogów. Przeczytałem calutki 'Pierwszy rok życia dziecka'!
-Brawo- klasnął w ręce Sev- Nobla Ci dadzą...
Następne dwie godziny zajęło im właśnie takie wykłócanie się...
Wykłócanie się z nerwów...
Nikt nie lubi być bezradny...
A już tym bardziej Andreas Wank...
                         ~~***~~       
-Welli, choć tu...- młody po wyjściu chłopaków nie ruszył się ani na moment z miejsca.
-Richie, ja wiem. Jestem złym człowiekiem i nie ma już dla mnie żadnego ratunku. Żadnego- usiadł przy przyjacielu. Freitag spojrzał tylko na jego ręce żeby zrozumieć...
Sev nie przesadzał... Cokolwiek to by miało znaczyć.
-Andi... Proszę Cię, powiedz mi prawdę. Może i jest straszna, ale... Prawda wyzwala, wiesz?
Cisza...
-Andi, chyba na to zasługuję.Straciłem wszystko...
Zdawał sobie z tego sprawę...
-Richard... Nikt o tym nie wie. Nikt... Więc wysłuchaj mnie... A potem możesz mnie zabić, ale nie musisz, sam to zrobię... Koniec z niewinnymi ludźmi cierpiącymi za mnie...
Podparł twarz na łokciach, wtopił wzrok w świąteczne światełka oświetlające okoliczne budynki i zaczął...
Biedny Richard Freitag po tym wszystkim co go spotkało musiał przeżyć ten paradoksalnie najgorszy cios...
Prosto w serce...
                      _______________________________________________________

O rany...
Ten katar, kaszel, gorączka i latanie mimo wszystko na lekcje...

Już kończymy, jeszcze cztery/ pięć odcinków :)
Cieszy mnie to...
Następny dodam prawdopodobnie w poniedziałek przed wigilią...
Może to nie będzie najlepszy rozdział na utrzymanie świątecznej atmosfery, ale tak wypadło.
Ściskam was skarby i pozdrawiam...


sobota, 7 grudnia 2013

16. Odzyskany

                                         Grudzień 2014
-Wiesz Richie wczoraj spadł śnieg- szeptał Wank, trzymając mocno kumpla za rękę- a twoja córka zjadła pierwszy raz zupkę ze słoiczka...
Czyściutka marchewka, od trzeciego miesiąca życia. Sam ją nakarmiłem, choć oczywiście na mnie napluła...
Ona mnie ogólnie nie lubi, ewnie ma to po tobie... A po za tym to dlatego, że miała nazywać się Severin...
-Weź, że głupku- mruknął Freund, po czym zamilkł.
Wankuś już tak miał. Przeczytał kiedyś jakiś artykuł, o tym, że ludzie w śpiączce rozumieją każde słowo, które do nich wypowiesz.
Że normalnie czują i myślą...
I że wsparcie najbliższych jest dla nich bardzo ważne.
Od pół roku trzymał się więc tego jako ostatniego skrawka nadziei.
Siadywał przy swoim przyjacielu kiedy tylko było to możliwe i opowiadał mu o wszystkim co działo się w około.
A przede wszystkim o każdej kolejnej dobie życia Melly, jej niemowlęcym uśmieszku, kolejnych 'postępach' czy zabrudzonych śliniaczkach.
I o tym, że na pewno będzie kiedyś jak jej mama...
-Ona chciała żebyś żył, pamiętasz? Tylko o to się troszczyła. Więc proszę, walcz nawet jeśli już nie masz siły. Walcz dla niej...
Zacisnął zęby, jakby zakończywszy to swoje nieustannie, powtarzane w kółko przemówienie.
-On jest cudowny- wyjąkał Atle.
-Tak- odparł Sev, który nie oglądał takiej sceny po raz pierwszy- najpierw zginie wszystko, potem umrze nadzieja... A Andreas zostanie na koniec...
-Oj, będzie dobrze...
Biedne Norki siedziały już Niemcom na głowie od trzech tygodni i ciągle nie otrzymywały pozwolenia na powrót do Skandynawii. To, jak i wycofanie się całego zespółu mistrzów olimpijskich z Pucharu Świata, wszystkie krajowe gazety komentowały bez litości...
Pisemka brukowe prześcigały się w stwarzaniu kolejnych, coraz to bardziej okrutnych teorii...
Trwała nieustanna pogoń za sensacją...
A nikt nie zauważał po prostu, że paru zwyczajnych młodych chłopaków już nie może...
Że to ich wykańcza...
Odbiera im resztki ochoty do przebywania na kuli ziemskiej...
-Dobrze, dobrze,  a ja tu czytam kolejną rewelację na nasz temat- Freund z wściekłą miną wrzucił swojego, nowego IPhone do kieszeni- Jesteśmy chorzy psychicznie i wszyscy mamy inklinacje do targrania się na własne życie... A wy już nigdy stąd nie wyjedziecie- to ostatnie było rzucone do Norwegów.
-Święta idą- dodał Tom- chcę do mojej dziewczyny.
-Zamknij się, są większe problemy niż twoje chore potrzeby- syknął mu do ucha kolega z reprezentacji.
-Mówisz to bo sam nigdy...
-Ciiiii- przerwał im w tym momencie Wankuś- on mi uścisnął rękę.
-Człowieku...- Sevcio nie chciał już aby kumpel po raz kolejny zaczynał się łudzić..,
-Ale czekaj... Serio... Richie?
Cała czwórka stojąca przy szpitalnym łóżku zamieniła się w sztywne słupy soli...
Chłopak mrugał oczami...
                         ~~***~~
Tak... Była z nim z pewnością...
Nie wie co prawda gdzie byli...
Nie pamięta ani jednego słowa,  które wypowiedzieli przez ten czas...
Może nic nie mówili?
Nie przemieszczali się?
Pewne jest tylko, że ostatnie miesiące spędził z nią.
Z Veruś...
Ze swoim szczęściem.
Z brzoskwiniowym szamponem do włosów...
Ale nagle puściła mu rękę...
Wytworzyła się między nimi szyba.
Jakby szklana...
I te paluszki błądziły po drugiej stronie tej szyby...
Nie mógł do niej wrócić...
Co więcej, jej uśmiech to popierał...
Pokazywał mu 'idź'...
Bez słów...
Znowu bez słów...
Zawsze bez słów...
Tylko gestem...
Poczuł,  że kręci mu się w głowie...
Karuzela...
Wesołe miasteczko...
Wreszcie robi się czarno...
Grunt zapada się pod nogami...
Świat wraz z nim leci w dół...
Pociąga go w głębinę
Tak jak wtedy.
Lądowanie...
Miękko, ciepło...
Wszystko go boli...
Czuje się jak wędrowiec, który powrócił z bardzo dalekiej podróży...
-Richie?
-Goldie... Gdzie jesteś kochanie?
Zaraz...
Jakaś kosteczka w jego mózgu wskakuje na właściwe miejsce...
Leży na łóżku, przypięty do całego stosu różnych maszyn...
Wokół roztacza się mały, ciasny, przyciemniony pokoik...
Wank...
Severin...
Norwedzy... A Ci to co tutaj robią?
Jednocześnie, wraz z powracającą świadomością, uderza w niego nagłe, niegasnące uczucie pustki...
Coś pamięta...
Ona była chora...
Bardzo chora...
Ale zaręczyli się i mieli mieć synka...
A potem był ten dzień...
Najkoszmarniejsze słowa jakie kiedykolwiek mógłby usłyszeć, po prostu padły...
I zleciał ze skoczni, tyle...
A potem nie wie już co się działo...
Wie tylko, że do niego przyszła...
-Richie?- Wank trzyma go za rękę, a na jego twarzy widać ten prawdziwy, jakby dawno nieużywany uśmiech...
-Gdzie jest...?- pierwsze słowa po tak długim czasie wyszły z jego ust z niespotykanie ciężkim trudem.
Miny chłopaków mówiły same za siebie. Sev pokręcił tylko przecząco głową...
-Ale ty żyjesz... To się teraz liczy najbardziej...
-Tak ja żyję... Tylko ja...- jego głos był niemrawy, przepełniony echem głębokiego, wewnętrznego protestu. Obrócił się na brzuch, oparł na łokciach, po czym ukrył twarz w dłoniach...
Chłopcy stali obok, właściwie nie wiedząc co robić.
Wiedzieli doskonale co przeżywa ich przyjaciel...
Ten grymas bólu...
Jakby ktoś stał obok niego i cały czas kopał go bez litości...
Jakby jakiś potwór wyżerał mu kawałek po kawałku serce...
A z drugiej strony oni sami byli teraz w siódmym niebie.
Odzyskali go, choć po za Andreasem wszyscy dawno już stracili nabór nadzieję...
Znów był z nimi...
Może ten cały chory kołowrotek się wreszcie zatrzyma?
Może skończy się oskarżanie wszystkich dookoła o morderstwo?
(Morderstwa nie było, w końcu)
Może...
-Żyję. Ale ja już nie chcę żyć- wyszeptał Richard- już nie mam dla kogo. To ona zmieniła moje życie, ona nadała mu jakiś głębszy sens...
Nauczyła mnie kochać... Ja chcę do niej, tu i teraz...
-Freitag, nie możesz tego zrobić. Ty musisz tu zostać- Severin zaczął wykorzystywać swój ostatnio ujawniony talent psychologiczny- ty przecież masz dziecko...
Na te słowa brunet na chwilę powrócił do pozycji siedzącej.
-Jak to? Przecież ona... Ona...
-Urodziła małą pod koniec września. Zawsze Ci mówiłem, że kochasz heroskę, prawda? Wszystko by zrobiła, żeby to dziecko przyszło na świat...
-Września?- wyjąkał głupawo- to już jest październik? Spóźniłem się... Chwilę, parę dni...
-Richie- wtrącił Wank- mamy dwudziestego grudnia... Trzeba się do świąt szykować.
-Boże... Dziewięć miesięcy snu... Ale zaraz, córeczka?
-Tak- odparł Andi głosem przepełnionym uczuciem- jest cudowna. Ma twoje oczy, twój uśmiech, twoje rysy i te twoje nieznośne dołeczki...- wyrecytował to ostatnie jakby z pamięci, pamiętając dokładnie treść ostatniego listu Veroniki.
Nie wiedział jak bardzo cieszy tymi słowami kumpla...
A jednocześnie nie wiedział, że to wszystko nie ma już dla Richiego żadnego znaczenia...
Córka Goldie byłaby jego córką, nie zależnie kto pełniłby rolę jej biologicznego ojca...
Po prostu każdy odłamek jego narzeczonej, był częścią jego duszy.
-Ale włosy będzie mieć z pewnością jaśniutkie... Jak ty to mówiłeś?
-Płowe zboża- szepnął, a na jego cierpiących ustach, pojawił się słaby delikatny uśmiech- a gdzie ona teraz jest- zapytał- muszę ją zobaczyć...
-Twoja siostrzyczka ją pilnuje- wyjaśnił Sev- ją i Wellingera zresztą...
-Co? Moja siostra pilnuje Andiego? Ale po co?- wyjąkał, choć jego mina mówiła, że zna prawdopodobną odpowiedź bardziej niż ktokolwiek z obecnych.
-No więc...- zaczął Freund- co do twojej Lizzy to wiesz, że zawsze miała do niego słabość... A on? Ja już nie wiem co się z nim dzieje, straciliśmy nad nim jakąkolwiek kontrolę. Coś go dręczy, bardzo, bardzo... Nie daje mu normalnie funkcjonować...
Freitag zamknął nerwowo oczy.
-Muszę z nim pogadać... Jak najszybciej, zgoda. No i muszę zobaczyć moją małą...
-Melanie Andrea Freitag- uzupełnił wiedzę przyjaciela w tej elementarnej kwestii Wankuś.
-Nie powstrzymałeś się od tej Andrei, co nie?
-O rany... Ważne, że jest Melly, a nie Severin. Richard...- dodał po chwili- nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że Cię odzyskaliśmy... Ona też się cieszy...
Czuł to.
Czuł to doskonale...
Rozumiał, że musi pozostać na świecie, na którym już nie ma dla niego miejsca...
                     ~~ *** ~~
Wankuś wiele się nie pomylił...
Ryśkowa siostra namawiała właśnie Wellingera, żeby był łaskawy coś zjeść...
Odkąd wrócił z tego szpitala wyglądał na jeszcze bardziej obłąkanego.
Żyjącego w jakimś równoległym demonicznym wszechświecie.
Cierpiącego na rozdwojenie jaźni.
A ona?
Chciała się nim opiekować zupełnie dobrowolnie.
Dlaczego?
Może to dlatego, że był przyjacielem jej ukochanego brata, który od najmłodszych lat był jej przewodnikiem po świecie...
Brata, którego straciła, być może już na zawsze...
A może to przez to dziecięce zauroczenie czternastolatki, które poczuła po raz pierwszy, gdy dwa lata temu wraz z Wankiem przyszedł do nich na obiad?
W każdym razie w tym chłopaku coś było...
-Andi, zrobiłam Ci herbatę...
-Boże... Veruś, przepraszam...
Znowu był pogrążony w jakimś półśnie. Otworzył oczy...
-To dziecko mnie nienawidzi- powiedział patrząc na Melly.
-Niby za co? Ona ma trzy miesiące, ona potrafi tylko kochać. Spokojnie...
Chwyciła go za rękę. Nie trzeba było być specjalistą aby zrozumieć, że nie wszystkie zawarte na niej ślady były efektami tajemniczego wypadku...
Niektóre z pewnością zadane były po prostu żyletką.
I nigdy nie dane im było się zagoić, bo ledwie pojawiały się strupy, to samo miejsce zostało rozcinane od nowa...
-Ty też byś mnie nienawidziła Liz- kontynuował - gdybyś tylko znała całą prawdę...
"Jak mam Cię nienawidzić, skoro mi się tak strasznie podobasz"- przemknęło dziewczynie przez głowę.
Na głos nie powiedziała nic... Tylko pogładziła go po policzku
-Welli... To powiedz wreszcie tą swoją prawdę. Nie widzisz, że przez to umierasz? A nie możesz... Nie chcę tracić jeszcze Ciebie- dodała szeptem.
-Nie umiem... To wszystko moja wina. Gdyby nie ja, wszystko skończyłoby się inaczej...
Lizzie pod wpływem jego wyznania upuściła kubek na ziemię.
Nie rozumiała...
I chyba nie chciała zrozumieć...
-Welli...- zaczęła.
W tym momencie przerwał jej Wank. Wank, który wszedł do pokoju, szeptając jej coś na ucho...
Wcisnęła mu dziecko na ręce, po czym
wybiegła z pokoju nakładając w pośpiechu kozaki.
Wszystkie błędy młodego Pana W. chwilowo wyleciały jej z głowy...
Sam Andi zaś, dalej leżał skulony na kanapie...
Słowa imiennika z jednej strony mu ulżyły, przywróciły jakieś resztki...
Ulgi?
Honoru?
Człowieczeństwa?
A z drugiej bał się jeszcze bardziej...
Bo patrzył na Wanka tłumaczącego małej sierotce, że wreszcie odzyska swojego tatusia i wiedział...
Wiedział co ma zrobić...
Musi...
Dłużej tak nie da się żyć...
Podobno w każdym człowieku jest choć odrobina ukrytego dobra...
       _______________________________

Jak same widzicie... Skończyłam już mieszać i zgodnie z obietnicą zbliżamy się do rozwiązania...
Jeszcze około 5 rozdziałów i epilog...

Początkowo on miał umrzeć, ale...
 Po pierwsze: to rozwiązanie będzie 'głębsze'.
Po drugie: z bólem serca stwierdzam, że jestem infantylna...
A po trzecie: to już i tak nie ma opcji happy endu więc co tam...
Ściskam i pozdrawiam:*

sobota, 30 listopada 2013

15. Właśnie dlatego, że Cię kocham, nie pozwolę Ci poznać całej prawdy...

                                        28 luty 2014
(wiem jestem wredna, przewinęłam na koniec miesiąca)...
     ___________________________
Złoto...
Błyszczący się w blasku słońca anielski kruszec.
Słodki, choć paradoksalnie jakże metaliczny posmak w kącikach ust, ochładzający je podczas godzinnego pozowania do zdjęć...
Tak, multimedalista olimpijski ma prościutką drogę do raju...
Ale i do piekła...
Ci nieznośni dziennikarze, mordercze konferencje ( po których jedynym miejscem, w jakim chciałby się znaleść było łóżko... Więcej, to łóżko służyłoby mu do spania...)
I te świecące w oczy flesze...
Oj, było tylko jedno na świecie, co dawało mu siłę to wytrzymać...
ONA.
Jego siła, ale ostatnio także nieustająca potęga niepokoju...
Zachowywała się tak dziwnie...
Jakby straciła ten nieustanny optymizm...
Odkąd wyjechał do Rosji sama od siebie nie zadzwoniła ani razu...
A na jego telefony jedyną odpowiedzią był tępy, nieustanny pisk... Próba zatrzymania łez...
Kochała go, była z niego dumna, ale coś przysłaniało promienność jej głosiku.
Domyślał się jednego...
Ostatnio coraz częściej odwiedzała lekarzy...
Na półce nad ich łóżkiem leżały coraz większe stosy tabletek...
Była coraz słabsza, coraz bardziej przez te wszystkie specyfiki otłumaniona...
Potrzebowała go jak wody na pustyni ( gdyby bawić się porównaniami w stylu Wanka...)
Nie mógł jej zawieść...

Wysiadł w samochodu dosłownie biegnąc w stronę wejściowych drzwi.
Ostatni raz samym dano im być w końcu ponad miesiąc temu .
I to jak dano...
Siedzieli sobie w pokoju w hotelu dzień przed odlotem do Soczi, aż tu nagle zadzwoniła mu komórka. Głos w słuchawce przedstawił się jako jego siostrzyczka, mówiąc, że ich mama jest w szpitalu i żeby jak najszybciej przyjeżdżał do domu.
Zostawił Veruś pod opieką chłopaków, gdyż już wtedy nie czuła się dobrze i poleciał, nawet już niczego nie ustalając... Tyle, że na miejscu zastał całą, swoją rodzinkę w idealnym zdrowiu...
Żałosne dowcipy fanów (albo raczej ich przeciwieństw)...
Tak przynajmniej mu się wtedy wydawało...
-Goldie? Skarbie?- jedynym co zareagowało na jego okrzyk była głucha cisza- jesteś?
Nawet nie rozbierając się wszedł pospiesznie na górę...
Myślał już tylko o tych płowych włosach zasłaniających mu twarz. Łaskoczących, wchodzących do oczu i do buzi. Pamiętał jak poczuł je po raz pierwszy, w taki cudowny niewinny sposób... I te późniejsze razy gdy nie były już jasnym polem zbóż, tylko istną burzą.
Tyle, że dzisiaj wcale tak nie wyglądała...
Leżała na łóżku z twarzą w mokrej od łez poduszce. Nawet nie zauważyła jego powrotu.
-Kochanie?- podbiegł do niej, chwytając jej twarz w ręce...
-Wróciłeś?- powiedziała cicho- mieliście iść na obiad w ministerstwie sportu...
-Chłopcy mi znajdą jakieś usprawiedliwienie- zaśmiał się ścierając palcami łzy z czerwonych policzków narzeczonej- kocham Cię, wiesz?
Zamiast mu odpowiedzieć dziewczyna wybuchnęła jeszcze większym szlochem.
-Ver? - posadził ją sobie na kolanach- co się dzieje? Tu i teraz...
-Więc- zaczęła- więc...
-Golduś, pamiętasz co powiedział lekarz? Nie wolno Ci się denerwować, pod żadnym pozorem, spokojnie...
-Richie... Jak ja Ci powiedziałam, że ja nie znam mojej rodziny, tej biologicznej, to to nie była prawda do końca...
-Tak... ?
-Ja jak dostałam ich adres, to tam pojechałam... W końcu chciałam kogoś mieć... Z tym,  że to była jakaś ogromna banda... Wszędzie alkohol i rozsypane proszki... I jak się dowiedzieli, że mam trochę kasy schowanej, że mieszkanie wynajmuję, to chcieli mi wszystko zabrać... Niby pieniędzy potrzebowali. A ja oczywiście zaczęłam uciekać... Ja zawsze uciekam, całe życie...
-Veruś...
- Jak się dowiedziałam, że jestem chora, to też wcale nie dlatego, że zemdlałam na przystanku. Przyjechali do mnie i ktoś mnie tak uderzył w głowę, że zemdlałam... Położyli mnie w szpitalu i przez przypadek to wyszło. A ja na prawdę nie miałam dużo...
-Maleńka, ale dlaczego ty teraz o to płaczesz?
-Bo Richie, oni tu przyjechali... I chcą naszego domu... I powiedzieli,  że jak tylko mnie rzucisz to oddam im go od razu. Mają już sposób, żeby to się stało... Zobaczysz...
-Dziewczyno- starał się jakoś odpowiedzieć na tą niezrozumiałą plątaninę słów- niech te porąbane typy się od Ciebie natychmiast odwalą, bo jak nie... Nie bój się, będę z tobą aż do śmierci...
-To mi powiesz w maju... Jeśli będziesz w ogóle chciał...- dodała.
Nie chciała mu mówić nic więcej, ale cała sprawa z jej pseudo-rodziną była na prawdę małym piwem, przy tym co ciążyło jej najbardziej.
Przy tym czego nie mógłby jej wybaczyć, choć przecież naprawdę nie było w tym żadnej jej winy...
A ona nie umiała bez niego żyć.
Liczyła, że ten chory mechanizm się zatrzyma, wyciszy...
Że ten dzieň z początku lutego nie odciśnie piętra na ich wspólnej przyszłości...
-Ej- wyrwał ją z tej czarnej zadumy- jaki maj? Mogę Ci to mówić w kółko jeśli tylko zechcesz skarbie...
-Nauczyłeś się na pamięć?
-Wank mnie nauczył- parsknął- więc żadnej pomyłki nie będzie. Ty mój najlepszy złoty medalu...
-A właśnie... Przepraszam, zapomniałam o nich, pokażesz?
Rozpięła mu kurtkę i ściągnęła z szyi trzy błyszczące krążki...
-I co?- spytał dumny- to wszystko dla Ciebie...
-Wiem... Ale popatrz- pokazała mu napisy na jego zdobyczy- Masz tu dwa za drużynówkę...
-Że co? Wank paraduje po mieście z moim ze średniej. O nie!
-To zadzwoń do niego...
-Niech się cieszy debil. Ja chcę teraz być z tobą- na jego usta wstąpił promienny uśmiech
Strach o ukochaną zaczął się na jego twarzy mieszać z tym charakterystycznym wyrazem, który mógł oznaczać tylko i wyłącznie jedno...
Pocałował ją tak mocno.
Mocno i zachłannie.
Nikt nigdy nie skrzywdzi jego malutkiej księżniczki.
-Richie, proszę nie teraz- wyjęła mu rękę spod swojej koszulki.
-Źle się czujesz? Zażywasz tabletki?
-Tak... Jest bardzo źle...
-Veruś... Chcą Ci operację zrobić- chciał zachować spokój, ale dłonie same mu się trzęsły. Nie mógł jej stracić.
-Tu akurat nie o to chodzi- wyszeptała- Skoczek... Ja... Jestem w ciąży...
-Słucham? I ty płaczesz mała?
Boże...
-Powiedz coś wreszcie...
- To jest najpiękniejszy dzień w moim życiu. Będę ojcem, ja będę ojcem. Będę mieć takie małe, małe. Będe zupki gotował, kupię mu takie słodkie skarpeteczki...
-Richard. Proszę Cię... To na serio nie jest cudowna wiadomość.
Pominęła już,  że lekarze boją się, iż ona nie donosi tego dziecka.
Albo, że ono ją zabije...
Albo...
-Rany muszę teraz wszystkim powiedzieć- złapał się za głowę.
-Błagam, nie... To nie może wyjść na jaw...
-Goldie, weźmiemy ślub w maju jeśli o to Ci chodzi.
-Nie... Tylko, że... Zresztą wiem, że ty chłopakom i tak powiesz...
-To jest reakcja symbiotyczna, my musimy wiedzieć o sobie wszystko. Dziś im powiemy, wieczorem. Będziemy świętować.
-Jak to my? Ja nie chcę nigdzie jechać...
Nie rozumiał kolejnej rzeczy. Od miesiąca unikała świata skoków jak ognia. Nie chciała widzieć nikogo, każda impreza kadrowa wywoływała w niej lęk. A przecież wcześniej latała z nimi wszędzie...
Podobno kobiety w ciąży mają humorki... Oj tak.
-Dobra, to w takim razie przepraszam wariatów i zostaję z tobą. Nie możesz siedzieć sama...
-Nie, ja mogę. To ty nie możesz marnować kariery przez jakąś nieudaczną, chorowitą dziewczynę. Jedź,to jest rozkaz.
-Boże, ja chyba przerwę sezon... Albo zawiozę Cię do mojej rodziny...
-Tak, jeszcze im będę wisiała na głowie.
-Nikomu nie wisisz. Moja rodzina Cię uwielbia, a Lizzie szczególnie. Pamiętam jak miała osiem latek i powiedziała na jakimś przyjęciu rodzinnym, że prędzej ten świat się skończy niż ona ciocią zostanie. Pomyliła się siostrzyczka...
-Richard- przerwała mu- nie mogłabym żyć bez Ciebie. Umarłabym na miejscu.
-I nie będziesz musiała- odparł.

Może i tak...Ale w zamian za to będzie musiała żyć w kłamstwie...
                 *****************
                                       wieczór:
Wank podniecił się jeszcze bardziej niż sam świeżo upieczony tatusiek.
Zaczął biegać po całej restauracji, w której sobie w trójkę siedzieli i krzyczeć, że wszyscy się z niego śmiali, a on po prostu wiedział i miał świętą rację.
Sev podszedł do sprawy z bardziej fachowej strony:
-Ty jesteś na to na pewno gotowy? - spytał.
-No jasne!
-Na krzyki po nocach, śmierdzące pieluszki, kupki w wózeczku, łóżeczku i wszędzie indziej... No i brak choćby minimalnej prywatności. Nie, jeszcze przez conajmniej pięć lat się na to nie zdecyduję...
-Dobra, troszkę się boję. Ale ona jest taka roztrzęsiona, że nie mogę jej tego okazać. A po za tym to cudowne... Powstało coś co w połowie jest mną, a w drugiej tym co kocham najbardziej na świecie...
-Ech ty zakochańcu- parsknął Freund- kto by pomyślał... Richard Freitag w wieku 22 lat będzie ojcem. Szczerze prędzej się takiego numeru po Andreasie którymś spodziewałem.
-Yyy- Wankuś musiał już wtrącić swoje trzy grosze- a to było planowane?
-Andi... Litości, ty z pewnością nie byłeś - podsumował  blondyn.
- O rany,  ja muszę poprostu wiedzieć co napisać. Instagram, Twitter, Facebook, wszystkie FanPage moje, twoje, zespołu... Mam strasznie dużo pracy... Uwaga on będzie miał dziecko.
-Debilu to sekret- wysyczał Freitag- na razie starczy, że ty wiesz... I cała restauracja przy okazji...
-A kto im powiedział?- zainteresował się wyjący.
Nie usłyszał odpowiedzi, jedynie Sev popukał się w czoło...
-Mój mały synek- rozmarzył się tymczasem mistrz olimpijski- jaki on będzie cudny... I zostanie gwiazdą skoków,  ma się rozumieć.
-Nie! Ja chcę żeby to była córeczka- odparł Wankuś- będę z nią oglądał MyLittlePony.
-Moje dziecko nie będzie się gapiło na jakieś brudne kucyki. A po za tym to będzie chłopiec.
-A skąd to niby wiesz? Zrobiliście USG nie biorąc mnie ze sobą?
-Kretynie, jeszcze za wcześnie... Ja to czuję. Jestem mężczyzną z krwi i kości i mam w sobie tylko męskie komórki, hormony czy tam inne organy.
-To jest dyskryminacja płci- obraził się Andi- ale niech Ci będzie... Andreas Freitag... Jakoś brzmi, choć z moim nazwiskiem by było lepiej...
-Kto? - zdziwił się Richie.
-No jak to kto? Twój syn i mój imiennik.
-Tego już za wiele- wtrącił się Freund- przecież to nie ty jesteś jego najlepszym kumplem. Severin Freitag i tyle.
-Wolałbym się nazywać Papier Toaletowy. Przecież to w ogóle nie ma wyrazu ani głębi. A po za tym to on się urodzi dzięki mnie, więc to ja decyduje- odpyskował brunet.
-Yyy?
-Gdybym ja nie zaczepiał meneli w klubie nocnym to Richard by sobie o Verci tylko marzył najwyżej, nic więcej.
-O przepraszam. Gdybym ja nie niańczył wtedy Welliego, to nie moglibyście się oboje puszczać i nic by z tego nie było. A po za tym to ja mu kazałem się oświadczyć, więc...
-Ty to w wannie leżałeś kiedy ja życie i zdrowie narażałem żeby to wszystko się udało...
-Dobra- mruknął czarnowłosy - dacie mi dojść do słowa?
Chciał zwierzyć się przyjaciołom ze wszystkich swoich trosk i niepokojów, ale oni jak zwykle byli zbyt podnieceni otaczającym ich światem...
-No damy Richie, damy... Ale wiesz co? Wychodzi na to, że najmniej w sprawie istnienia twojego syna zrobiłeś ty... Sev, będę dobry,  niech ma pierwsze po tobie... Ale ja jestem chrzestnym!!! Ktoś ma jakieś "ale"?
-Ty wiesz w ogóle po co jest ojciec chrzestny- spytał Freitag.
-No jasne, że wiem. Kupuje samochodziki na gwiazdkę... A... I odpala na chrzcie taką dużą, fajną świeczkę.
-Ośle- głupota kumpla sprawiła, że Freund złapał się za głowę- ty masz dbać o jego rozwój duchowy... Kiepsko widzę moralność tego biedactwa...Chyba, że JA przejmę twoją rolę, a ty tylko świeczkę zapalisz. Ale nie baw się parafiną... Nie wypada...
Zaczęli się przekrzykiwać, ciskać w siebie kawałkami makaronu i ustalać w jakich odcieniach kolorystycznych kupią śpioszki...
Szkoda tylko, że nie zauważyli ciężkich kropel łez na powiekach swojego przyjaciela...
Bo czuł, że wszystko nie tak miało być...
Bo widział, że jego skarb jest na skraju wytrzymałości...
A on nawet nie rozumiał co się dzieje.
Kto ją tak naprawdę skrzywdził.
I czym...
Bał się, że po prostu nastanie taki dzień, którego częścią ona nie będzie...
A prawdy miał się dowiedzieć dopiero znacznie później...
W chwili, której jedynym sensem  będzie  cierpienie...
A on sam będzie musiał zadecydować...
W jednej z najtrudniejszych spraw na świecie...
  _________________________________
Jak widzicie długo bez zaniżającego inteligencję poziomu skoczków wytrzymać zupełnie nie potrafię...

Ale jak obiecałam, tak zrobiłam... W tym rozdziale było dużo nowych wskazówek... :)
A mówiąc ludzkim językiem, jeszcze bardziej wam zaplątałam.
Tak czy siak, aby nikogo nie sprowadzić na błędny trop: przypominam sam wypadek i całe nieszczęście jest 100% związane ze skokami, a może lepiej powiedzieć że skoczkami, albo i skoczkiem...
A teraz idę nadrabiać moje karygodne, tygodniowe zaległości;)
Przepraszam i ściskam was skarby<3<3<3

sobota, 23 listopada 2013

14. Wszystkie światła, które nas prowadzą, chcą nas tylko oślepić...

                                  Listopad 2014

Siedzieli osłupiali patrząc na reflektory oświetlające trupi sufit szpitalnego korytarza.
-Wszystko będzie dobrze- wyjąkał w końcu Freund- musi być...
-Tak, jasne- odparł Wank przybierając krzywy uśmiech- w tym roku w Klingenthal jest jeszcze TeamTour... Jak typujesz? Ty czy ja?
A może naszych juniorów też to dotyczy, co?
-Wank... Proszę nie dodawaj...
-Spoko... Może związek narciarski fundnie nam kwaterę na cmentarzu.
Wpadliśmy jak idioci...
-Racja. Daliśmy się nabrać, że tu chodziło o prywatne życie Richarda i Veroniki, a tymczasem celem ataku, jest... Cała reprezentacja Niemiec...
-Ale co się w ogóle stało. Ktoś nam to wytłumaczy?
-Tak, wytłumaczy nam- nikt...
Mijały kolejne minuty. Zegar wylał, a nikt nie chciał im udzielić nawet najmniejszych informacji. Powietrze było coraz bardziej ciemniejsze, senne. Ale oni nie mogli zasnąć. Kto wie czy dach nie spadnie im zaraz na głowę?
Po paru godzinach do szpitala wpadli Norwedzy. Między skoczkami panowała solidarność i nie zależnie od wszystkich konfliktów rządzących skocznią, w razie potrzeby wszyscy byli razem.
-Chłopaki?- spytał Tom- i... co?
-Nic!- Andreas walnął ręką w automat z kawą- nikt nawet na nas nie wyszedł.
-Służba zdrowia- dodał Severin- nie liczą się w najmniejszym stopniu z ludzkimi uczuciami...
-Właśnie. Boże to dzisiaj było straszne, wchodzimy tam i...-mruknął Atle.
-I co? Wy coś wiecie?
-No a kto niby wzywał karetkę? Pojechaliśmy do hotelu i myśleliśmy, że wy też jesteście. A Wank marudził od rana, że go brzuch boli, a herbatka z melasą się skończyła, więc chcieliśmy wam podrzucić. Wchodzimy do pokoju, drzwi otwarte, okno na oścież,  wszędzie pusto, a na podłodze plamy z krwi i jakiś nóż. Podniosłem, położyłem na stole i wyglądnąłem na zewnątrz... Jezu... Zbiegliśmy na dół i zadzwoniliśmy po pomoc. Tyle...
-Zawody się odbyły- uzupełnił Tom- i Auci wygrali. FIS nie chce aby to wszystko wyciekło... Ogólnie macie się tymczasowo wycofać z PŚ...
-Raz zgadzam się z tym związkiem głupców. Każdy konkurs jest teraz próbą samobójczą...
W tym momencie wyszedł do nich jakiś lekarz w białym kitlu. Przypomnieli sobie dawne czasy...
Czasy kiedy szpitale kojarzyły im się wyłącznie z nadmiarem imprez, kacem i szyciem ran, po odłamkach szkła z kuflów piwa...
-I...?
-Panowie są z rodziny?- zadał irracjonalne pytanie przedstawiciel służby zdrowia.
-Oczywiście- warknął Andreas.
-Chłopak miał masę szczęścia. Ma wstrząs mózgu, złamaną rękę i skręconą kostkę, no i całe ręce pocięte tym nożem.
-Szczęścia?
-To się mogło skończyć tragicznie... Za godzinę tu będzie policja, więc proszę poczekać...
-Mogę się z nim zobaczyć? - spytał Sev.
-Jutro,  dopiero jutro... Przepraszam, ale muszę już iść. Do widzenia!
Chłopcy bez słowa rzucili się sobie w objecia.
-Tym razem MU się nie udało- wyszeptali niemal równocześnie.
                                          dzień później:

Ranek przywitał ich na komisariacie. Nie byli tym jakoś specjalnie zdziwieni. Od jakiegoś miesiąca zdarzało się to statystycznie raz w tygodniu. Gorzej było z wezwanymi wraz z nimi nbiednymi Norkami, którzy raczej nie zdawali sobie sprawy co się w wokół nich dzieje... Ponadto akurat oni nie musieli rezygnować z zawodów i spieszyło im się na skocznię...
Za oknem padał gęsty śnieg. Każda śnieżynka miała inny kolor, inny kształt...
Niektóre były wielkie, silne, prężnym krokiem ruszały na spotkanie z ziemią...
Inne, te drobniejsze i bardziej niemrawe wirowały wolniej w końcu dając którejś z nich przyłączyć się do siebie.
Ale wszystkie, niezależnie od różnorodnych, wymyślnych aspektów czekał ten sam los...
Wszystkie miały stopić się w dniu wiosennej odwilży...
Czy oby z nami, z ludźmi nie jest tak samo...?
Biedni i bogaci...
Mordercy i najzłotsze serca świata...
Dzieci i dorośli...
Jesteśmy równi w dwóch obliczach.
Słonecznego życia i gorzkiej śmierci.

-Panowie... Czy ktokolwiek z was domyśla się przebiegu dnia wczorajszego...- pytanie zadane z klasyczną, policyjną rutyną odwróciło ich wzrok od świata widniejącego zza okiennej czarnej rolety.
-Nie- mruknął Wank - tak ogólnie to chciałbym w ogóle wiedzieć jakim cudem on się znalazł w hotelu. Byłbym w stanie dać głowę, że zostawiliśmy go w restauracji pod skocznią...
-Co więcej- dodał Sev- jedyny klucz do naszego pokoju miałem cały czas w kieszeni. Więc jak ktokolwiek mógł tam wejść. Przez okno?
-To jest właśnie to... Zapasowe klucze z recepcji zniknęły. Ktoś zabrał je gdy recepcjonistka udała się na południową kawę... Ale teraz może tak z innej półki- funkcjonariusz wskazał palcem na Norwegów- co wy robiliście w hotelu podczas przerwy przed konkursem?
-No więc chcieliśmy sobie odpocząć. Spotkaliśmy młodego, a on powiedział nam, że wy wszyscy jesteście w środku, bo Wanka coś tam boli.
-No w żołądeku mnie kuło- uzupełnił Niemiec- ale siedziałem z Freundem na obiekcie i Welli o tym doskonale wiedział.
-Ale nam gadał coś innego...
-Jezuu- blondyn opadł na stół- czułem, że coś tu nie gra.
-Dobrze- przedstawiciel prawa uciszył chłopaka- nie mniej jednak chcę usłyszeć dalszy ciąg ich tłumaczenia.
-Yyy, czego?- zdziwił się Atle.
-Panowie, powiem wprost... Albo Wellinger umówił się z kimś w tym pokoju, sam zwinął klucze, okłamał wszystkich dookoła, po czym ten jego 'gość' pokaleczył go i wypchnął przez okno... Powiem więcej, wszedł niezauważony do budynku i przemknął przez korytarze nie zostawiwszy nigdzie w pomieszczeniu swoich odcisków palców, albo... Wy nie mówicie prawdy.
-My?  - zaprotestowali jednocześnie Skandynawowie? Ale po jaką cholerę mamy wymyślać...
-Więc po taką- głos w przyciemnionym pomieszczeniu stał się jeszcze bardziej szorstki- że to dziwnym trafem właśnie wy go znaleźliście, a na tym nożu i breloczku od kluczy, są oprócz wellingerowych odciski palców tylko wasze oraz Andreasa i Severina, których zaznaczam,  tam nie było.
-Wank prosił o herbatę. Chcieliśmy im zanieść całą paczkę. A te przeklęte przedmioty poprostu podnieśliśmy z podłogi i ułożyliśmy na stoliku, tyle.
-Myśleliśmy, że to jakieś włamanie- zakończył Hildziak.
-Święta prawda - potwierdził Wankuś- błagałem ich o coś z ziółkami. Nasz sztab szkoleniowy jest niepoważny, nawet musztardy na czas nie kupi, a co dopiero...
Przyjaciel zaaplikował mu pod stołem solidnego kopniaka.
-Hm... Ciekawe wyjaśnienie, ale proszę mi uwierzyć, przez trzydzieści lat pracy słyszałem już znacznie lepsze. Ale teraz proszę popatrzeć na to, czy to wam się jakoś kojarzy? Wy nic nie mówcie- dodał spoglądając na opuszczające się głowy mistrzów olimpijskim.
-Zaraz- odparł Atle- to jest pomieszczenie na jakiejś skoczni, Richard,  Andi i my- wyraz jego oczy gdy to mówił był wyraźnie zszokowany i szczery.
Ale policjanci zdawali się tego nie dostrzegać. To co się działo z reprezentacją narodową od roku, było ich powodem do wstydu i hańby. Mieli dosyć dziennikarzy opowiadających na łamach brukowców o żałosności wymiaru sprawiedliwości. Musieli się czegoś uczepić.
Choćby na chwilę znaleść jakoś wiarygodną koncepcję...
A, że kosztem szczęścia kolejnych niewinnych ludzi, to się już nie
liczy...
-Tak... Z tym, iż jak to zaraz powiecie przypadkiem losu, ta skocznia to jest Klingenthal. A datą nagrania filmiku jest 15 marca  bierzącego roku. I znowu oprócz Niemców na miejscu zdarzenia uwidoczniacie się jedynie wy... Takie są fakty...
-Chwileczkę- Freund wstał- te zarzuty są raniące i absurdalne, to są nasi kumple. Zawsze nam pomagali, nigdy przenigdy się nie pokłóciliśmy, a tutaj łączycie ich z największą zbrodnią jaką mogę sobie
wyobrazić...
-Niemniej jednak to z rąk tych 'kumpli' wzięliście sobie Puchar Narodów, to oni prowadzili przed ostatnią grupą skoczków na drużynowej olimpiadzie... Więc... Znacie uczucie takie jak zazdrość...
-Nie! Wśród nas nie ma zazdrości, to tylko Austryjacy...
-Właśnie- zaczął Wank- to oni!!! Przecież to oczywiste, oni duszy nie mają, ani serca...
-Andreas, przestań gadać wierszem- jęknął Sev- a Austryjacy niestety, to by było rozwiązanie, ale oni nie opuszczali wtedy skoczni...
-Nic- skończył policjant- na razie tyle. Musimy porozmawiać jeszcze z paroma świadkami, ale...
-Taaak?- spytał nie pewnie Tom.
-Wiem,  że jest sezon i zawody za tydzień odbywają się w Finlandii, aczkolwiek...
-Co znowu?
-Musimy mieć absolutną pewność... Wy dwoje... Narazie macie zakaz opuszczania Niemiec, mówiąc dokładniej naszego rejonu...
Cała czwórka bezradnie opuściła głowy...
A Wank i Freund byli coraz bardziej przekonani,  że los ich wszystkich przeklął...
I, że podczas gdy policja będzie zamęczać ich przyjaciół, to każdy z nich może być tym kolejnym...
Skąd mieli wiedzieć, że akurat oni dwaj naprawdę są bezpieczni...
Oni nie grali w tym patologicznym meczu o życie...

                                              Wieczór:
-Well, proszę- błagał Sev- oni oskarżają naszych biednych Norków. Tak nie można, przypomnij sobie cokolwiek...- położył chłopakowi rękę na głowie...
Młody popatrzył na niego tymi błagalnymi, pokornymi oczami.
To były studnie...
Olbrzymie, głębokie, nigdy nie kończące się doły...
Gotowe przyjąć w swoją głębie wszystkie możliwe cierpienia tej Ziemii.
-Proszę, zostań przy mnie na noc... Nie chcę siedzieć sam...
-Jasnę, zostanę... Ale Welli, przypomnij coś sobie...
- Na prawdę... Nie pamiętam nic...

Tak. To właśnie wmówił policji... A lekarze to potwierdzili. Powszechnie było bowiem wiadomo, że po upadkach, po wstrząsie mózgu wielu ludzi cierpi na zanik pamięci krótkotrwałej. Ale on oszukiwać to mógł jakiś obcych. Sevcio i Wank doskonale wiedzieli,  że kłamie...
-Sev... Ja wiem, że Norki są biedni. Pomyślę coś... Żeby na nich nie było. Wymyślę jakąś bajeczkę. Ale wiesz, tylko dla chłopaków... Bo mnie to i tak nie uratuje... I Richiego też... A ona? Jej już nic nie obejdzie. Prawda?
-Jasne Welli... Jasne...
-Ona jest w niebie...- powiedział to jakby uspokajając samego siebie...
Złożył głowę na kolana przyjaciela,  po czym ogłupiony lekami przeciwbólowymi zasnął...
Ale to nie był cudowny, słodki sen.
Musiał wreszcie powiedzieć
prawdę...
Tylko, że komu?
I jak?
___________________________________
Ja wam nie opiszę mojego podniecenia dniem dzisiejszym...
Jak małe dziecko xD
Na prawdę najlepsze na świecie jest porównanie Aii na jednym z jej blogów.
Skoki Narciarskie są jak święta<3
No to wesołych i cudownych dziewczyny<3
Nam i naszym skoczkom<3<3<3
Wracam przed TV:D Więc wybaczcie wszystkie błędy tutaj...

piątek, 15 listopada 2013

13. Są miejsca piękne... Są też przeklęte...

                                  Listopad 2014
Koperty były puste...
Właśnie, puściuteńkie...
Tylko zaadresowane.
Do niej.
Bez podania nadawcy.
No i skoczkowie stanęli w kropce. Bo gdyby w jakichkolwiek okolicznościach, z czyjejkolwiek winy, ona jednak zdradziła go z jakimś facetem to sprawa byłaby jasna. I wstyd się nawet do takiej myśli przyznać... Ale to by znaczyło, że im samym nic a nic nie grozi...
                       Dwa dni przed sezonem:
-Jutro będziemy w Klingenthal- westchnął Wank zapinając swoją wielką walizkę- ehh, patrzcie, nawet bagaż mam pusty. Nie chciało mi się zabrać nawet jednej rzeczy dla jaj...
-A mi płynu kąpielowego- uzupełnił Sev- Kiedy ja w ogóle ostatnio byłem w drogerii?
-Albo ja w nocnym klubie... Kurde, mógłbym nigdy już tam nie wejść... Co tam, mógłbym sobie odciąć język i nic do końca życia nie powiedzieć, byleby ...
-Wiesz ile ja już obiecywałem? Nawet bym wannę wywalił i spędził całe życie pod prysznicem... Tylko niech on się obudzi...
Ktoś kto popatrzył by na to z boku, nazwałby ich nieczułymi zwyrodnialcami.
A oni wcale się nie nabijali.
Po prostu to był najgłębszy, najdoskonalszy sposób wyrażania ich skoczkowych uczuć...
Tyle razy patrzyli w niebo...
Tyle razy wzdychali z błagalną
miną...
Było tylko jedno lekarstwo na strach- NADZIEJA...
-Młody- mruknął Sev, spoglądając na Wellingera-spakowany?
-Hmm... - odparł chłopak. Był ostatnio o dziwo jakby spokojniejszy.
Wydobyty że swojego, nieskończonej, narkotycznego osłupienia.
Wyzwolony z tajemnego, czarnego mroku- tak... Ale...
-Co?
-Listy...- wcisnął mocniej dłonie w głąb swojej puchowej bluzy.
Wankuś i Freund zamilkli. Tak bardzo starali się aby on o niczym nie wiedział... A więc skąd???
-Listy... Są na strychu, u niego w domu... Odwieźliście je z małą, pomiędzy ubraniami, papierami i resztą tego co może się przydać, nie leżą już w tym pudle...
Widzieli, że chciał z siebie wyrzucić coś jeszcze...
Coś co ciążyło...
Paliło...
Ogień, na który broni nie miały żadne wojska, straże pożarne, ani nawet całą potęga wody z oceanów...
Ale oni nie mogli na to pozwolić...
To można było (przynajmniej tak myśleli), załatwić w hotelu, po zawodach...
Natomiast to drugie nie miało prawa czekać...

Godzinę później Wank walił do drzwi rodzinnego domu swojego przyjaciela. Drzwi się otworzyły i zobaczył w nich jego siostrę, z Melly na rękach.
-Hej Liz i cześć malutka, wujcio cię już trzy dni nie odwiedzał.
Miał małego fioła na punkcie tego dzieciaka. Był taki idealny... Idealny skutek nieszczęścia, który nigdy w dzieciństwie nie zazna już pełni szczęścia.
Zabrał wychowankę na ręcę i przcisnął mocno do siebie. Mała zachwycona zaczeła rozkosznie mruczeć, ale nie trwało to zbyt długo. Już po chwili rozległ się huk i płacz dziecka.
Skoczek odwrócił morderczy wzrok na to co stało za nim, czyli na Welliego, jego zahipnotyzowane oczy i ceramiczną figurkę rozbitą na podłodzę.
Może to wszystko nie byłoby takie dziwne, gdyby powodem lęku nastolatka nie była... Sukienka siostry Freitaga...
-Boże... Nie, tylko nie to- wyjąkał.
-Ej, o co chodzi z tym ciuchem?- spytał szeptem Sev.
-To jest prezent Richiego dla Very- odparła dziewczyna- dała mi go na koniec, wraz ze wszystkim czego nigdy nie nosiła...
-Nieprawda- wykrzyczał nagle młody- zielona sukienka... Zielona... Ona ją ubrała, wtedy, raz, jedyny... I był luty... Ale przyszli Ci straszni ludzie... I to było wtedy co... Co...- niedokończywszy opadł bezwładnie na posadzkę.
Tyle wystarczyło. Wank zaczął dawać Sevciowi znaki...
-Idziemy na chwilkę na strych po dokumenty- skłamał- oddaję Ci ją- włożył Melanie w ręce jej młodej cioci- błagam zrób herbaty temu tutaj...
Dziewczyna 'przejęła" dziecko, po czym zaprowadziła zapłakanego Andiego do kuchni.
-Przepraszam- powiedziała- nie powinnam jej ubierać. To... Bądź co bądź pewien rodzaj świętości- po jej policzkach zaczęły także kapać łzy...
-Świętość?- jęknął Welli- mniejszego przeciwieństwa już się nie dało znaleść? To jest symbol najgorszego zła na świecie, wiesz...- głos mu się załamał- a to dziecko- pokazał palcem na wielkie ryśkowe oczęta maleństwa- niech je. zobaczą...Ono jest największym na Ziemii, niekończącym się nigdy wyrzutem sumienia...
Nagle niespodziewanie wtulił twarz w siostrę przyjaciela. Ta ostatnia pogładziła go po włosach nie mówiąc dosłownie nic.
W sumie pasował jej ten uścisk.
Właściwie czuła do kumpla ukochanego brata jakąś dziwną więź odkąd pierwszy raz przekroczył próg ich domu...
Wtedy, kiedy wszystko jeszcze miało być cudowne...
Ale gdzieś podskórnie wyczuwała, że on swoim dotykiem nie szuka jej...
Tylko zielonej sukienki...

                  Klingenthal,  sobota:
Czasem już nie wierzysz w słońce.
Nie wierzysz, że wędruje po niebie.
Dając tyle samo ciepła wszystkim.
Biednym i bogatym...
Pięknym i brzydkim...
Dobrym i złym.
Czasem nie wierzysz, że na świecie została nadzieja.
Pociesz się, zawsze może być jeszcze gorzej...
                  **********
Po akcji z ostatnim wybuchem młodego, koszulką Lisy, skrzynią na strychu i listami, które mówiły wszystko, jednocześnie nie mówiąc nic, przestali na dobre zachowywać się jak ludzie.
Byli jakimiś mrocznymi stworami, łowcami tajemnic. Ścigali czarnego rycerza...
Bez broni.
Bez mocy.
Bez wskazówek.
Kierowani tylko bezinteresowną przyjaźnią.
Ich mózgi nie były już organami myślenia, tylko zlepkami bezużytecznycznych, porościnanych, przechowujących zbyt dużą liczbę faktów i mitów neuronów...
-To nic nie da- mruknął Severin patrząc na kumpla.
Seria próbna dobiegła już końca, wszyscy skoczkowie siedzieli sobie w stołówce na dole, zajadając ciasteczka i kanapki, a oni tkwili w pomieszczeniu na narty.
TYM pomieszczeniu.
Wank stał przy drzwiach i rzucał reprezentacyjną apaszką w kamerę monitoringu.
- Ej, widzisz? Próbuję bezskutecznie trafić po raz dwudziesty. Jak on to zrobił?
- Mamy wskazówkę... Doskonale celuje i umie planować. Ale na prawdę się nie da?
-Sam spróbuj!
Zamienili się miejscami.
-Pudło. On musiał to długo trenować. Psychopata cholerny...
-A Veronika z nim spała- dodał Andreas- choć ciągle chciałbym wierzyć , że to nie prawda. Jak ona mogła to zrobić Richiemu? Przecież on ją tak strasznie kochał... Życie by oddał...
-Kto wie czy nie oddał- odparł głucho Freund
-Przestań... Jak ja sobie przypomnę jak ona za nim płakała, jak chciała urodzić zdrowe dziecko, jak prosiła żebym zajął się Melly...
-Chyba, że ktoś podrobił te papiery, podrzucił nam je w celu zwiedzenia nas z tropu...
-Podrobił list Very? Nie Sev, nie... Ale mogło być gorzej...
-Że co?
-Ta gnida ją zmusiła... Zagroziła, że zrobi coś Richardowi jeśli nie pójdą razem do łóżka.
Albo jeszcze tragiczniej... Boże, czemu ja muszę sobie w ogóle wyobrażać takie koszmary?
-Andreas... Ona wpadła w depresję, ciąglę rozpaczała, Freitag nie opuszczał jej nawet na sekundę, ale ona nie chciała mu powiedzieć co się dzieje. Więc... My chyba to wszystko powinniśmy powiedzieć policji...
-Choć z drugiej strony na koniec sezonu humor jej wrócił. Myślała o dziecku, planowała ślub. Chciała aby to stało się jak najszybciej...
-No właśnie... Bała się, tak jak my teraz. Udajemy normalnych, a siedzimy tu, żeby nikt nie przeciął nam wiązań w nartach...
-Może i tak. Ale ja z jeszcze jednego powodu.  Czytałeś kiedyś kryminały?
-Nooo.
-Więc czasem tam tak było. Detektywi zbierali na miejscu zbrodni wszystkich, którzy byli tam w chwili jej popełnienia. Pozorowali okoliczności, nawet najmniejsze detale.
-I???
-Morderca zwykle nie wytrzymywał i się zdradzał. Tyle...
-Rozumiem. Jeśli to wszystko prawda... Biedna Goldie...
-A Wellinger?- Wank postanowił troszkę zmienić temat- to jego "wtedy kiedy Ci ludzie"?
-Wiesz, on mógł po prostu być pijany jak zawsze... Ale może też coś wiedzieć... I jemu także mogą grozić... Wie nawet o listach... Andi zawsze miał szczęście do znajdowania się w niewłaściwym punkcie i w niewłaściwym czasie...
-Tak. Jeśli chcemy znać prawdę musimy go przycisnąć...
-Tylko jak?
-Niech Lisa go przyciśnie. Przecież on ją lubi mimo tej akcji z koszulką, a ona jest ukochaną siostrą Freitaga.
-Wank, bez obrazy, ale jesteś głupi. Tłumacz biednej dziewczynie, że ktoś chciał zamordować jej brata.
- O rany. I tak po tych bzdurach , które ostatnio widnieją w mediach, najgorszy debil coś ogarnie,  więc...--Nie, nie mój drogi, rozgryzienie Andiego jest zadaniem dla nas dwóch, tylko i wyłącznie...
- Jack Daniels- wykrzyknął tryumfalnie skoczek.
-Yyyy, o czym ty pieprzysz?
-Na trzeźwo nic nam nie powie, ale gdy weźmiemy go w ustronne miejsce i zachęcimy do wyzerowania kilku dużych butelek...
(Były krótkie chwile, w których Wank ponownie stawał się tym starym Wankiem).
-Raczej nie trzeba go zachęcać. Ale chłopie, sam przed chwilą mówiłeś, że po pijaku człowiek nie wie co mówi...
-Freund...
-No?
-Nigdy nie pomyślałem o jednej rzeczy, bardzo istotnej, a powinienem...
-Czyli? O czym? Ja już na serio jestem gotowy na wszystko...
-O chwili tuż przed i tuż po wypadku. Boże, jakim ja jestem debilem... Detektyw od siedmiu boleści. To wszystko się zgadza, im ktoś groził!
-Andreas, mów wreszcie...
                            15 marca 2014
Siedzieli na ławce w skoczkowej wiosce i pili podkradzione Autom RedBulle.
Bądź co bądź, przygotowywali się na fetę.
Tylko mieli pilnować Very, a ona gdzieś im zniknęła.
Tak, jasne męczyła się z dziennikarzami .
Niech się przyzwyczaja. Ostatnio była w bardzo ciężkim stanie , ale wydawało się, że ten dołek spowodowany ciążą i nawrotem choroby mijają bezpowrotnie.
Sev wstał.
-Jeszcze jakieś dwadzieścia minut ten konkurs potrwa, idę do boksu wziąść prysznic.
-Idź, idź ,a ja Goldie poszukam- Wank też podniósł się na nogi.
Pewnym krokiem przeszedł przez strefę dla mediów, aż nagle wskoczył na niego Wellinger .Chłopak był rozstrzęsiony, oddał właśnie najbeznadziejniejszy skok tej zimy.
Ostatni skok.
-Młody, co jest? Wrzuć na luz, każdemu czasem nie idzie...
-Wank, zatrzymaj ten konkurs. Proszę zatrzymaj go! Nie mogą dalej skakać! Ja muszę wejść tam na górę.
-Ale co się dzieje?
-To jest niebezpieczne, naprawdę... Choć i tak będzie źle... Oni mu dadzą...
Andreas starszy poklepał imennika po głowie i przekonany o tym, że to kolejny atak opóźnionego dojrzewania, wyleciał na zeskok. Po chwili dołączyli do niego Sev, Veronika i reszta chłopaków z kadry. Tylko Welliego szlak trafił. Po tej dziwnej rozmowie przepadł jak kamień w wodę...
Ale nikt wtedy o nim nie myślał. Tłum wstał z krzesełek, aby oklaskiwać zwycięzcę Pucharu Świata.
-Ladies and gentelmens: Richard Freitag!!!
Tyle , że po chwili po skoczni przebiegła fala krzyków...
Jęki niedowierzania...
Piski zrozpaczonych fanek...
Brawa bezpowrotnie ucichły...
Wank wiele się nie namyślając pchnął opadającą mu na ręcę, bezwładną dziewczynę w ramiona Freunda i poleciał na przód. Jego przyjaciel dosłownie zsunął mu się do stóp... A raczej zsunęło się to co z tego przyjaciela zostało...
Bezwładne, kruche ciało, wyglądające jak martwe.
Ciągnące za sobą długaśną smugę świeżej krwi...
Widok był przerażający...
Cała twarz pocharatana odłamkami rozwalonych gogli.
Nie było już widać tych urokliwych dołeczków...
Ręka wygięta w jakąś, dziwaczną spiralę.
Złamana na wylot.
Z wystającymi kośćmi.
Andreas poczuł, że robi mu się słabo. Mimo to ukląkł na ziemi i złapał nieprzytomnego za dłoń, (tą którą dało się jeszcze dotknąć), po czym położył sobie jego głowę na kolanach
Po chwili spodnie były mokre... I zasadniczo zmieniły kolor.
Tak drastycznego wypadku skoki narciarskie nie widziały od dziesięcioleci...
-Richie, Richie- wrzasnął - proszę... NIE!!! Słyszysz mnie???
Słyszał... Na ten krótki splot sekund odzyskał świadomość.
-Veronika- z trudem otworzył usta pryskając kumplowi na policzki czerwonym płynem- kochanie... Nawet jeśli...
-Richard, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Ratownicy już tu idą...
-Nawettt, jeślii ... To i taaak Cię kocham- wyjęczał - niezaleleżnie od wszystkiego...
Ciemność...
Znowu noc...
Taka ciemna.
Długa.
Pusta.
Bez NIEJ.
Miał tę parę sekund na przeanalizowanie całego swojego źycia.
Bo czuł że umiera...
Chwilę później podeszli do nich ludzie w pomarańczowych kartkach. Wyciągnęli Wanka na bok i rozpoczęli akcję.
Chłopak jak w jakimś transie wrócił do grupki stojącej sztywno na dole.
Goldie nie rozpaczała głośno. Miała w oczach subtelne łzy.
Ale łzy wielkiego zawodu.
Łzy zdawające się zapowiadać koniec.
NIE MOGŁA MU DAĆ SATYSFAKCJI
Gdy zobaczyła kolor ubrania Wanka, opadła na grunt...
A on przez te koszmary zapomniał o wszystkich wówczas niezrozumiałych słowach...
          *************
-Boże, dopiero teraz to wszystko rozumiem. Ktoś ich zadręczył, zastraszył wszystkich, po czym rozwalił mu te narty. Dlaczego ja nie posłuchałem tego dzieciaka i nie zacząłem alarmować FIS-u żeby przerwali ten konkurs. Dlaczego???
-Wank, nie mogłeś inaczej. Teraz musimy się zająć czym innym, musimy uświadomić Andiemu, że to nie jego wina, że zna prawdę. I że musi wszystko wyśpiewać...
-Tłumacz coś takiemu. On potrzebuje chyba specjalistycznej opieki, a nie nas...
-Spokojnie. Przecież widzisz, że stara się żyć. Cały ranek siedział dzisiaj i gadał z Liz.
-Hm... Ona też to przebolała bardzo. Może są potrzebni sobie na wzajem, co? To jest dobra dziewczyna, umie się zająć Mell...
(Dla Wankusia każdy człowiek, który poświęcił minutę uwagi jego wychowance był godzien wszelkich pochwał).
-Może... W każdym razie wiem, że dzisiaj pan Wellinger uwolni się od swojego ciężaru. Biedne dziecko, czemu on nam nie ufa, tylko dzwiga to sam???
-Chcę nas chronić ofiara- odparł Wank - ale my mu pomożemy!
  Severin chciał palnąć w tym momencie przyjacielowi kazanie o sile przekonywania, podejściu do trudnych nastolatków i innych podobnych sprawach. Ale drzwi się otwarły i do pomieszczenia wpadł przerażony Geiger.
-Ludzie, żyjecie?- spytał głośno dysząc.
-A dlaczego byśmy mieli nie żyć? Bo nie zbyt rozumiem- spytał podejrzliwie Freund.
Ich umysły oskarżały już  dosłownie każdego- o jedno i to samo.
-Bo, bo... - przerwał młody blondyn, po czy odwrócił się i wyjrzał na zewnątrz- oni są tutaj.
Po chwili do pokoju wpadł cały niemiecki sztab z trenerem na czele, a na korytarzu pojawiło się paru nieznośnych fotoreporterów.
-Bogu dzięki- wyjąkał Schuster - nic wam nie jest?
-Chwileczkę, co się dzieje- Wank zaczął wyczuwać w powietrzu coś złego...
Szkoleniowiec zamknął drzwi, aby chłopcy nie usłyszeli tego co miał im do zakomunikowania w blasku fleszy.
-Severin... Andreas... Może usiądźcie... Wellinger...
-Co?- wyjąkał brunet.
-On wypadł przez okno w hotelu... I jest cały pocięty jakimś ... Jakby ktoś mu w tym wszystkim pomógł...

                   KLINGENTAL BYŁO PRZEKLĘTE...
          ____________________________

Tydzień kochane!!! Jeszcze tylko jeden!!!
No, a co do tego tutaj, to po prostu was przepraszam. Tak to jest dodawać nowe w nocy i nie mieć czasu na nic...
I żebyście się skupiły na tym co trzeba...: mu nic bardzo, bardzo poważnego nie będzie, czy celowo nie miało być to już inna sprawa, ale nie będzie...
Ściskam was skarby}3
Jtr nadrabiam wasze!!!